Zetor Zetor
250
BLOG

Religia w szkole, czyli opis na początku zbyt krytyczny, pod kon

Zetor Zetor Polityka Obserwuj notkę 14

„Ty, Zetor, w podstawówce na religii kłóciłeś się z katechetką, w gimnazjum czytałeś pod ławką Mein Kampf, a w liceum zamiast religii idziesz na rosyjski. Ciekawa ewolucja.” – Człowiek, który potrafi obsługiwać komputer, podbić piłkę czterysta razy i jeszcze wiele innych rzeczy, za które go skrycie podziwiam

 

Na religię w placówkach państwowych chodziłem przez dziesięć lat. Znam paru księży i paru katechetów. Znam około setki osób, które na religię chodziły w tym samym czasie co ja. I mógłbym tutaj, mając, przyznacie, kompetencje, autorytatywnie wypowiedzieć się na zadany przez Panią Profesor Bognę temat. I tak chciałem zrobić. Ale w miarę, jak piszę, mi się odechciewa. Więc może spiszę dla potomności moje wspomnienia z lekcji religii i niech potomność sama sobie zdanie na temat sensowności nauczania religii w DZISIEJSZEJ szkole DZISIEJSZEJ Polski wyrobi.

 

Zaczęło się od zerówki. Jak się dowiedziałem, że ma być religia to się bardzo ucieszyłem, bo z tego akurat byłem wypasiony (tak myślał sześcioletni długo-jeszcze-nie-Zetor). Mama wpisywała mi tematy, a tata raz nawet machnął wypasiona katedrę przerysowaną z książki o architekturze i wszystkie dzieci mnie podziwiały, że tak rysuję. Co jeszcze pamiętam? Że była fajna siostra zakonna, że kolorowałem stajenkę, że robiliśmy z mamą serduszko dla biednej Murzynki z Afryki i że przegrałem konkurs na dobre uczynki, bo odjąłem sobie punkty za schowanie lalki jednej koleżance. Ogólnie ciepłe i dobre wspomnienia, jedyne takie z zerówki.

 

Potem podstawówka. Różowy zeszyt z Jezusem przebijającym jak znak wodny na każdej kartce, ładny, ale go nie lubiłem. Katechetka, bardzo dobra osoba, i pierwsza lekcja. Piękne, smutne opowiadanie o chłopcu, który do zmarłego taty pisał listy do nieba, tak go urządziło życie. Tak smutne dla mnie wtedy, że parę tygodni nie chciałem na religię chodzić. Następne lekcje już normalne, znaczy omawianie scen z Biblii. Na obrazkach w moim zeszycie Mojżesz na jedną kratkę i miecze na dziesięć. Pytanie, czy ten Pan w koparce jest moim bliźnim, odpowiedź tak, duma, że słuszna. Szóstka plus na koniec dla mnie i dla kumpla („Proszem paniom! Takiej oceny nie ma! – Dla was jest.” Takim ciepłym tonem, później już raz tylko spotkałem moją kochaną katechetkę na ulicy). To były jeszcze te czasy, kiedy kochałem rodzinę, Boga i świat tą dziecięcą miłością, której najwyższym wyrazem był duży, ładny czołg (naturalnie radziecki ;)) na każdej laurce dla mamy …

 

Druga klasa. Proboszcz, formułki z katechizmu zapisywane w zeszycie i na zadanie domowe, czasem prze całą godzinę, literami dwa na dwa centymetry. „Nie przekraczaj marginesu!”. „Nauczyć się klękać wreszcie!” „Gdzie leziesz, ośle”. Za te hasła proboszcz dostał od dziadka ksywę „Krupniok”.  Ale ogólnie dużo i bardzo obszernie nam wytłumaczył. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak stracił wątek i nigdy nie dowiedziałem się, co zrobić gdy się podsłucha mordercę w konfesjonale. Ogólnie bardzo dobre przygotowanie do komunii. Komunia wspaniała. I moje czytanie, wyuczone na pamięć, zupełnie niepotrzebnie, ale tata się bał.

 

Reszta podstawówki, z katechetką, która uczyła nas już trochę w drugiej klasie. Osoba wesoła, niereformowalna, przy tym wierząca głęboko … komunistka, lekcje fajne, choć trochę namieszała mi w głowie każąc wszystkim przebaczać, nawet koledze, który mnie pogryzł do krwi i któremu najzupełniej słusznie należało się rozwalenie łba o kaloryfer. Problemowi mojej zaciekłości poświęciła wtedy całą lekcję, nie, nie lekcję, katechezę, bo wtedy jeszcze były katechezy. Lekcje, szczególnie w młodszych klasach, były też poświęcane „Kermitowi”, gościowi jakby wyciętemu z Targówka.  Katechetka się z nim droczyła bądź kpiła, on groził, że zawoła brata albo, że spali jej dom … Idylla mojej młodości. Bo dziś katechetka już nie ma poczucia humoru, a „Kermit” zawalił sobie karierę sportową przez formułowanie takich gróźb na serio i z mocą ich wykonania. Jednak przeważały lekcje wypełnione pracą, efektywną i czasami efektowną, ciekawe zadania i rozmowy, więc ogólnie lubiłem religię i panią Elę, jeździłem na konkursy i czegoś się uczyłem, chociaż z każdym rokiem były to informacje mniej wartościowe.

 

Gimnazjum. Wyjątkowo udany, bezcenny podręcznik księdza Tomasika, choć w kolejnych klasach trochę powielał i dużo było tematów nic nie wnoszących. Co poza tym? Zero wspomnień. Z każdym dniem gorsza dyscyplina, coraz płytsze lekcje … Lubiłem nauczycielkę, która może nie była aż tak mądra, ale dobra i z poczuciem misji, ale nie nadawała się. Nie w gimnazjum. Była jak samotny transportowiec pośród  stada U-bootów. Ocena, na która tak ciężko pracowało się w podstawówce (równie ciężko jak na polskim), była wystawiana na podstawie zaledwie kilku ocen.

 

I lekcje z księdzem. Nowym, bo stary, najlepszy ksiądz i jeden z lepszych ludzi jakich znałem, wybrał inną drogę ku mojej rozpaczy. Na początku cisza jak makiem zasiał, potem anarchia, jeden chamski troll czy trollica rozwalający całą lekcję, ocena, którą nikt się nie przejmował, zresztą wbrew wszystkiemu prawie zawsze zawyżana. Trzy normalne i dobre lekcje, o eutanazji, aborcji i encyklikach papieskich. Reszta klapa. Ja się czasem włączałem, głównie, jak ksiądz ujawniał swoje sprawiedliwościowospołeczne ciągoty.

 

I bierzmowanie. Ksiądz kłamiący na ołtarzu w obliczu Boga i biskupa. Wyjąca podczas niczego nie wnoszących prób tłuszcza. Egzaminy, które zdali wszyscy. I tylko jeden chłopak, który otwarcie stwierdził, że nie pójdzie, bo jest ateistą. Uważam go (nie z tego powodu oczywiście) za godnego pogardy. Ale jeśli jedyny prawdomówny jest godny pogardy, to jaka jest reszta?

 

I w tym wszystkim ja. Chrześcijanin? Ja akurat wiem, jak wiele znaczy to słowo. I że w tym momencie raczej mnie nie określało. Brak przygotowania. Zupełnie. Zaczytany w „Akwarium”, zaprzątnięty problematyką snajperską. Duchowe dno. Jedno z najgorszych w życiu. Zdaje się, że niewybaczalny grzech przeciw Duchowi Świętemu. Niech lekkość, z jaką to pisze, będzie dowodem na to, jak źle uczyniłem. Ale kto mnie dopuścił?!!!!

 

Co będzie w liceum? Nie wiem. Ja mam nadzieję, że się pozbieram, że będzie tak jak kiedyś. Nie wiem, jak inni.

Zetor
O mnie Zetor

Twórca - raz na miesiąc, leniwy do imentu. Libertarianin - tyle wolności ile można tyle atlantyckiego imperializmu żeby zlikwidować jeszcze gorsze państwa. Amerykanin - i do tego nacjonalista! Przykład na to jak można nim zostać nie mając obywatelstwa i nigdy nie ruszając się z Europy. Transhumanista - religia taka, popularna szczególnie w Dolinie Krzemowej; głosi ze przy tym tempie postępu technicznego ludzie zaczną niedługo posiadać cechy boskie, a przynajmniej nadludzkie, takie jak dodatkowe zmysły czy nieśmiertelność, i z tego każdy już sobie sam wyciąga wnioski. Można sobie wierzyć, znajdować w tym pociechę, czuć się wyjątkowym i w imię tego tworzyć i zabijać, jak w przypadku każdej innej religii. GG: 7211588 - nabluzgaj mi w cztery oczy ;)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka