Zetor Zetor
159
BLOG

Precz z przymusem szkolnym czyli jak Mickiewicz skończył studia

Zetor Zetor Polityka Obserwuj notkę 12

Przymus szkolny musi być, kto tu nie z nami, ten najgorszy wróg! – podobne hasła głosi wielu fajnych ludzi. Przez takie hasła cierpi codziennie wielu więcej fajnych ludzi. Dlaczego? Ano zawsze tak jest, kiedy zaczniemy kierować się nie zasadami i rozsądkiem, a sercem. Dziś sercem myślał Igła u Wyrusa (gaduła zaczyna się tu). Jak Igła motywuje słowa „ma być przymus”? Otóż martwi go los dzieci z rodzin patologicznych, które do szkoły by nie poszły. I w tym momencie ja się pytam: i co z tego? Co z tego, że ktoś przymusowo nie zostanie zapędzony do szkoły? Zdaniem Igły, zniszczy mu to życie. Moim zdaniem, nie stanie się nic, o ile tylko państwo nie będzie się go czepiać także w innych dziedzinach.

 

W naszym społeczeństwie powszechny jest pogląd, że żeby się czegoś nauczyć, trzeba pójść do szkoły. Jest to oczywista bzdura, wymyślona przez ludzi, którzy szkoły nie widzieli. W szkole, moi drodzy znawcy tematu, oczywiście można nauczyć się bardzo wiele, można zyskać niewyobrażalnie dużo. Tak jest w moim liceum. Ale tak się składa, że do niego chodzi się dobrowolnie. Na dodatkowe, społecznie przeprowadzane przez gogów zajęcia także chodzi komplet uczniów, a to czy czegoś się nauczysz, czy nie, jest twoją prywatną sprawą. Natomiast w szkole stricte przymusowej typu polskie gimnazjum, nauczyć trzeba się nie trygonometrii, ale jak udobruchać nauczyciela, jak ściągać i jak „robić sprawdziany”. Tylko to jest potrzebne, aby zdać. Wyższego poziomu być nie może, skoro nauczanie jest przymusowe, każdy musi zdać. I na wyższy poziom dzieci z rodzin patologicznych zazwyczaj się nie łapią. Za to innych, owszem, ciągną w dół.

 

Połowa nastolatków doskonale radzi sobie z software’m, również połowa wie o telefonach komórkowych tyle, że dziwię się salonom Ery zatrudniającym nieporadnych dorosłych. Wiedza moich znajomych o sporcie jest naprawdę imponująca, podobnie jak ich sprawność fizyczna. Nauczyli się tego w gimnazjach? Na trzech wuefach tygodniowo na połówce ciasnej sali, czy może na jednej informatyce, siedząc po dwóch na jednym komputerze? Nie. Nauczyli się tego, bo było im to potrzebne. Tak jak teraz uczą się kochać swoje dziewczyny i zdobywać swoje pieniądze, choć lekcje savoir-vivre i przedsiębiorczości będą mieli dopiero za rok.  Co zaś, po dziewięciu latach intensywnej nauki, pamięta się z polskiego? Koleżanki, w które wgapiałeś się całe lekcje. Owszem, niektórzy coś umieją. To ci co nocami przesiadują nad książką albo u stóp mistrza Wyrusa. Zresztą, w liceach z państwowymi programami też są pewne mankamenty. Kończy się to tym, że wszyscy uczniowie i tak musza brać korepetycje żeby nauczyć się tego, co potrzebne. I tak wygrywają bogatsi.

 

A jak rzecz wyglądałaby bez szkoły publicznej, a za to w warunkach wolnego rynku? Otóż szkoły funkcjonowałyby nadal, tyle że prywatnie. Ceny usług nie zmieniłyby się, a nawet spadły (zero biurokracji menowskiej). Wizje setek tysięcy dzieci bez dostępu do edukacji to brednie – w interesie szkół byłoby przyciągnąć ich jak najwięcej. Ale oczywiście na pewno znaleźliby się za biedni na szkołę albo tacy, którym rodzice nie chcieliby na nią łożyć. Czy Adama Mickiewicza było stać na studia? Nie. A jednak wieszcz studiował. Wyszkolili go przyszli pracodawcy, którym szkolić biednych po prostu opłaca się bardziej, niż negocjować z bogatymi, co do jakości wyszkolenia których nie ma pewności. Jeżeli chodzi o złośliwych rodziców, wystarczył by przepis, że rodzic nie może całkowicie zabronić dziecku podpisania kontraktu typu „szkolenie za ileś lat pracy” jeśli nie finansuje jego kształcenia, może jedynie ograniczyć mu wybór, zabraniając dostępu do pewnej ilości branż. Tyle, że takie stosunki mogą się rozwinąć tylko w warunkach normalnego, wolnego rynku, małej biurokracji, dobrego prawa … Tego w Polsce nie mamy.

 

Oczywiście można powiedzieć, że szkoła nie powinna przygotowywać jedynie do życia zawodowego, ale do całości życia. Że powinna dawać ogólne wykształcenie, niezbędne do osiągnięcia … właśnie, czego? Spełnienia intelektualnego? Pełni człowieczeństwa? Pewnego poziomu? To, czy znajomość Arystotelesa i Nietzschego bezwzględnie potrzebna jest do szczęścia, pozostaje dyskusyjne. Jednak bezdyskusyjnie mogę stwierdzić dwa fakty – są ludzie, którzy nie chcą słyszeć o Arystotelesie i nawet jeśli ich to unieszczęśliwi, mają prawo cierpieć wieczne męki; i niemoralne jest odbieranie ojcu wielodzietnej rodziny ciężko zarobionych pieniędzy, ponieważ ma ich wiele, i dawanie ich na zapewnienie spełnienia synowi leniucha, który nie ma ochoty się przemęczać.

 

Dlatego zamiast budować skomplikowane systemy edukacji, będące źródłem nieustannych sporów i patologii, pozwólmy uczniom i rodzicom samemu zadbać o własną przyszłość, pamiętając lekcje historii – lekcje o Mickiewiczu, Edisonie i Leonardzie da Vinci, który we Włoszech pełnych burżujów i homofobów wykształcił się doskonale.

Zetor
O mnie Zetor

Twórca - raz na miesiąc, leniwy do imentu. Libertarianin - tyle wolności ile można tyle atlantyckiego imperializmu żeby zlikwidować jeszcze gorsze państwa. Amerykanin - i do tego nacjonalista! Przykład na to jak można nim zostać nie mając obywatelstwa i nigdy nie ruszając się z Europy. Transhumanista - religia taka, popularna szczególnie w Dolinie Krzemowej; głosi ze przy tym tempie postępu technicznego ludzie zaczną niedługo posiadać cechy boskie, a przynajmniej nadludzkie, takie jak dodatkowe zmysły czy nieśmiertelność, i z tego każdy już sobie sam wyciąga wnioski. Można sobie wierzyć, znajdować w tym pociechę, czuć się wyjątkowym i w imię tego tworzyć i zabijać, jak w przypadku każdej innej religii. GG: 7211588 - nabluzgaj mi w cztery oczy ;)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka