Wczoraj prezydent Bush przyznał w imieniu Kongresu piąty od czasów Wietnamu Medal of Honor. Przyznał go za poświęcenie, odwagę, szlachetność i wierność ideałom. Przyznał go za krew, pot, cierpienie i łzy. Przyznał go pośmiertnie, jak stało się już zwyczajem.
Najwyższe odznaczenie, jakie może otrzymać żołnierz, przyznano temu człowiekowi
Tym, którzy wiedzą, nie potrzeba słów. Dla tych, którzy nie wiedzą, to nić nie znacząca informacja o przyznaniu nic nie znaczącej błyskotki nic nie znaczącemu komandosowi.
Nie mówcie mi, że powinienem się smucić, że odchodzą najlepsi, a zostają najgorsi. Wierzę, że człowiek nie może nic lepszego zrobić ze swoim życiem, niż pokazać innym, że dobro wciąż jest możliwe. Więc cieszę się refleksem diamentu, który opadł w głębinę, bo takie błyski pozwalają nam tworzyć diamenty z naszych własnych serc. I są po prostu piękne.
Chwała więc bohaterom. Gwiazdom, które świecą najjaśniej. Bo czy nazwiemy to miejsce Walhallą, czy Yasukuni, ono istnieje. Bo honor i chwała nie znają barier ras, kultur czy epok. I oby tak było zawsze, oby trwały one wśród każdego narodu i w każdym kraju. Bo wtedy nikt nigdy nie zapomni ich imion.
A zasługują na wieczną pamięć.
Tutaj można ta pamięć pokazać