Był swego czasu najwybitniejszy mąż stanu epoki. Niezłomny, nieustraszony, zawsze gotów mądrością swą wręcz zuchwałą na oceanie politycznej poprawności żeglować ku krańcom świata. Bez bojaźni stawał w obronie maluczkich i marginalizowanych - w tym krajów górskich, od dolin wrażymi wojskami napadniętych.
Wszechstronność swą i najgłębszą przenikliwość objawił ludom niestety dopiero umierając. Katastrofa to była dla świata wszelako nie dlatego, że wielu ludzi wyniesionych do godności rozmaitych wraz z nim w jednym statku powietrznym o ziemię roztrzaskanym życie postradało. Dopiero katastrofy godnym zdarzenie to się stało, kiedy ogłoszono, jakże to wielkim krzywdom niesłusznym był za życia poddawany zmarły mąż ów.
Wtedy dopiero ludziom łuski z oczu opadły, wtedy dopiero prawych i sprawiedliwych głos doszedł uszu głuchych dotychczas: nie było lepszego, mężniejszego i dostojniejszego w całej rzeczpospolitej owej! Wzorem cnót wszelakich i osią historii najnowszej, a wręcz przepowiadanym i oczekiwanym Przewodnikiem narodu stał się on w fali słów wysokiej i potężniejącej gwałtownie. A moc, z jaką opadłą ta fal, zdruzgotać miała niecnoty i karłowate wrogi uprzednie uświęconego nagłą wieścią męża stanu tutejszego.
Na tejże fali przypłynąć mieli ze stron najdawniejszych znamienici posłowie i wodzowie. Niektórym pył przeszkodził, lecz nie najwierniejszemu - owej górskiej krainy, który powietrzem, lądem czy wodą śpieszym cześć oddać Poległemu. Pochowany pospołu z najgodniejszymi, w sąsiedztwie królów i wodzów, jeszcze raz dowiódł był tym spocznieniem nieporównywalności historycznej.
Po fali szybko wstętne kałuże zostały, z których bić w nozdrza fetor niezdrowy począł. Czym prędzej na suche wdrapali się prawdę znający i z wyniesień tych głośno bronić jej poczęli, przed w błocie skąpanymi i obrzydliwie niemytymi, acz słusznie skalanymi potępieńcami, co to wcześniej krzywo patrzyli na gesta wiekopomne, a i teraz uznania nie chcieli okazać dla herosa ojczyźnianego.
Jako bastion, szybko umocniony, w blanki patriotyczne przybrany, przedmieście pałacowe sobie obrali. Totem postawiony oblegli, znakiem wierności i prawomyślności go ogłosili i gromko obelisku domagać się poczęli.
A Mąż w krypcie spoczywający w słowach i znaczącym milczeniu pomiędzy nimi róść począł. Każdy dzień, każda godzina, każda minuta nawet miała w narodzie pamięć giganta spiżowego umacniać.
Rychło dało sie słyszeć, że żadne tabliczki, jeno widoczny z setek mil menhir jest go godzien. Co śmielsi zawieszenie nowej gwiazdy ku czci jego proponowali, ale takiej, żeby słońce indyferentne nie śmiało konkurować z Wiernym Sobie i Prawdzie. Heros miał się stać latarnią ludzkości, prowadząc swym blaskiem zabłakanych niczym ów z Faros do portu bezpiecznego.
Kto nie widział płomiennego majestatu tego, nie był godzien światła dziennego oglądać i na oślepienie posyłany był miłosiernie. Kto na hołd adekwatny zdobyć się nie był zdolny, łagodnie karcony był publicznie, a kiedy zatwardziałość okazywał hardą - ze rodzaju ludzkiego słusznie był wykluczony.
Sama myśl o nowym gilgameszu dodawała sił jego rozpamiętnikom. A moc ta niczym młot miażdżyła umysły gąbczaste, swego zdania - niezmąconego fałszem zwątpienia w to co najsłuszniejsze - niezdolne sformułować.
I kiedy prawda, słuszność, pokora - w pewność się przemieniły własnej małości przy tej Postaci jedynej, wtedy też dla sprostania dziejowemu wezwaniu za bron chwycili i ową pewnością obdarowywać poczęli. Z wysepek i przedmieścia w wysychające bagna ruszyli, aby nasączyć ziemię pod ziarna siane własnoręcznie.
I tak legenda faktem się stała, a wątpić już nie było komu.
Znalezione na strychu, pośród szpargałów starożytnych w tysięcznym roku nowej ery od Lecha liczonej.