Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
412
BLOG

Generał Haller i Ęcio Kobyła

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Polityka Obserwuj notkę 0

Ostatnia rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości świętowana była właściwie w wymiarze historycznym, bo wszakże osoby, które 90 lat temu aktywnie uczestniczyły w tym przedsięwzięciu, mogłyby zaciągnąć warty co najwyżej niebieskie. O tym czy gdzieś w zaświatach czczono ten dostojny jubileusz, nie ma oczywiście żadnych przekazów, a wiedzę o tym co działo się zaraz po 123 latach niewoli, czyli okresie niebytu państwa polskiego, możemy czerpać z rozmaitych źródeł historycznych znajdujących się w archiwach, z publikowanych wspomnień, ówczesnej prasy, naukowych opracowań, albo też przekazów - zapamiętanych lub zapisanych. Wydawać by się mogło, że wydarzenia sprzed tak wielu lat - to już tylko wyłącznie konserwa. Ale niezupełnie. Mimo wszystko żyją jeszcze ludzie, którzy byli świadkami tamtego historycznego momentu. Utrwalił się on w ich pamięci i jest tam obecny po dziś dzień.

- Ale przecież takie osoby muszą mieć teraz prawie 100 lat – usłyszę zaraz ripostę. No właśnie mają i o ich ciągle żywych wspomnieniach z odzyskanej 90 lat temu niepodległości chciałem opowiedzieć.

 Rówieśniczki:  Pelagia i Lucyna

W Przasnyszu mieszka Pelagia Bednarczyk. Urodziła się tu 12 stycznia1912 roku na ulicy Baranowskiej. Nosiła wówczas nazwisko Sobierajska. Większą część swojego długiego życia, gdy była jeszcze czynna zawodowo, spędziła w Rostkowie, gdzie prowadziła wraz z mężem niewielkie gospodarstwo ogrodnicze.

 

Jej rówieśniczką, młodszą o dwa miesiące wraz z małym okładem, urodzoną 31 marca tego samego roku co pani Pelagia, jest Lucyna Ruda. Po wojnie osiedliła się w Katowicach, gdzie pracowała jako stomatolog i tam też mieszka nadal. Nigdy do tej pory nie spotkaliśmy się, ale przegadaliśmy telefonicznie dziesiątki godzin. Pani Lucyna wyjechała z Przasnysza na zawsze w 1922 roku. Opowiada o swoim mieście rodzinnym z ogromnym sentymentem i pamięta wiele niezwykłych szczegółów, które odnoszą się oczywiście do okresu jej dzieciństwa spędzonego na ówczesnej ul. Błonie (dziś ul. Piłsudskiego). Tutaj jej ojciec Zygmunt Kojer miał pierwszy w naszym mieście zakład fotograficzny.

 

Rodzina Bednarczyków straciła w wyniku pierwszej wojny światowej właściwie wszystko. Rodzice Pelagii, rolnicy, zostali tylko z ośmiorgiem małych dzieci. Uciekli z miasta przed największymi walkami, jakie pomiędzy sobą toczyły o Przasnysz w 1915 roku wojska rosyjskie z wojskami niemieckimi. Gdy Bednarczykowie wrócili, nie było już domu, ani dobytku. W miejsce Rosjan przyszli Niemcy. Mała Pelagia zamieszkała na Zawodziu u swojej babci. Wraz z grupą dzieci chodziła, a właściwie dzieciarnia ta była transportowana łódką w dół Węgierki od klasztoru sióstr Kapucynek na Świerczewo do ochronki prowadzonej przez siostry szarytki. Tam maluchy otrzymywały do jedzenia trochę suchego chleba, w który - jak wspomina moja rozmówczyni - żadne zęby nie chciały wejść. Do zeschniętego pieczywa dodawano gorącą wodę, która stanowiła namiastkę herbaty. To był podstawowy posiłek dnia.

  Jak Ęcio Niemców rozbrajał

W listopadzie 1918 roku Niemcy opuszczają Przasnysz. Kiedy pytam panią Pelagię, czy przypomina sobie to wydarzenie, odpowiada z wielkim przejęciem:

- Pamiętam bardzo dobrze jak Niemców rozbrajano. Wtedy już znowu mieszkaliśmy na ulicy Baranowskiej. Stamtąd było blisko do koszar. A w ich pobliżu mieszkał taki Ęcio (nie mylić oczywiście z Edwardem Ęckim, w którego postać wciela się popularny, TVN-owski showman Szymon Majewski – przy. MB), tak go przezywali. Taki łobuziak, którego chyba wszyscy wówczas znali.

 

Przypominam sobie, że ulicą Makowską jechał na koniu jakiś niemiecki żołnierz. Nie znałam się wówczas na szarży, ale później się dowiedziałam, że to był kapitan. Ęcio zastąpił drogę jeźdźcowi i chciał mu odebrać konia. Niemiec chwycił zwierzę za szyję i zaczął się tulić do niego i całować po oczach, po nozdrzach. Ęcio szarpał się z Niemcem, który jednak nie odstępował swojego wierzchowca. Powiedział do Ęcia: Zastrzel mnie, ale ja swojego konia nie zostawię. Wówczas znalazł się ktoś, nie pamiętam już czy był to Polak, czy Niemiec. Odebrał zwierzę Ęciowi i oddał je właścicielowi. Niemcom nic nie wolno było od nas zabrać. Najmniejszego woreczka. Prosili nawet o kawałek chleba. A taką kiedyś stanowili siłę.

 

Próbuję zasięgnąć języka o Ęciu, co Niemca chciał z konia „rozbroić”. Młodsza od Pelagii Bednarczyk o jedenaście lat Zenobia Sobol, mieszkanka ul. Makowskiej doskonale go pamięta:

- To Wacław Lewandowski – opowiada - Nazywali go Ęcio Kobyła. Był wozakiem. Mieszkał niedaleko ode mnie. Miał chudą szkapę. Zaprzęgał ją do małego wozu.

Ktoś inny dopowiada, że kobyłka była tak słaba, że drapaką dałoby się ją zabić.

 Czerwone spódniczki i białe bluzeczki

Lucyna Kojer nie pamięta momentu oswobodzenia Przasnysza w 1918 roku. Ale wie, że jej cioteczny brat Sylwek Walewski z Warszawy, który często przyjeżdżał na wakacje do Przasnysza, brał wraz z innymi młodymi ludźmi udział w rozbrajaniu Niemców pod pomnikiem Kopernika na Krakowskim Przedmieściu. Ta siedmioletnia wówczas córka przasnyskiego fotografa wraz ze swoją siostrą Hanną dostąpiły jednak nie lada zaszczytu w owym czasie.

- Mamusia – 96-letnia dziś Lucyna Ruda z wielkim przejęciem mówi o tamtym zdarzeniu - uszyła nam z krepiny, takiej karbowanej bibułki, czerwone spódniczki. Ubrała w nie siostrę Hanię oraz mnie. Założyła nam też białe bluzki oraz zrobiła czerwone kapelusiki. I myśmy wręczały wraz innymi dziećmi kwiaty generałowi Hallerowi. Działo się to niedaleko kościoła, koło Rzędówki, jak wówczas nazywaliśmy park.  

 

 

Nie udało mi się ustalić, kiedy dokładnie gen. Haller był w Przasnyszu, ale odwiedził on nasze miasto najpewniej późną wiosną 1919 roku, najprawdopodobniej w czerwcu, bo przecież Lucynka i Hania Kojerówny wystąpiły w samych spódniczkach (z bibułki) i bluzeczkach oraz czerwonych kapelusikach. Pani Lucyna twierdzi przy tym, iż kwiaty, które wręczała generałowi, zbierane były na polach.

 

Podczas przyjazdu gen. Hallera do naszego miasta, jak opowiadał mi przed laty nieżyjący już Tadeusz Sobol, mąż wspomnianej wcześniej pani Zenobii, Polacy wylegli na ulice i witali Hallera jak bohatera narodowego. Na tę okazję mieli poprzypinane do ubrań biało-czerwone kokardki. Lucyna Ruda przypomina sobie, że wiele osób trzymało też w dłoniach małe chorągiewki w narodowych barwach.

 

 

Ojciec Lucyny Rudy, Zygmunt Kojer angażował się w działalność oświatową i społeczną. Udostępnił w innym swoim domu przy Rynku (dziś budynek ten należy do rodziny Maćkowskich) pomieszczenia na bibliotekę Polskiej Macierzy Szkolnej. Pani Lucyna pamięta, że jej rodzice martwili się, czy aby stropy wytrzymają, bo tak dużo książek tam nagromadzono. U Kojerów na Błoniu (dziś w tym miejscu na ul. Piłsudskiego stoi dom, w którym znajduje się sklep firmy „Cedrob” reklamujący się: „Kurczak - dobre życie”) wisiał portret Tadeusza Kościuszki, co było w tamtym okresie powszechnym patriotycznym akcentem w domach bardzo wielu polskich rodzin.

 Sąsiad w sąsiada

Warto tu może wspomnieć, że Lucyna Ruda brała udział jako sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim. Na ul. Siennej, gdzie stał dom, w którym wówczas mieszkała, została ciężko ranna w nogę. Sąsiadami pani Lucyny na przasnyskim Błoniu była z jednej strony rodzina Jelińskich, z której wywodziła się Zenobia Jelińska, kurierka ZWZ-AK, powieszona 17 grudnia 1942 roku na ciechanowskim Zamku.

 

Z drugiej strony Kojerowie sąsiadowali z rodziną szewca Wyzińskiego, który małym Kojerównom szył buty. Piotr Wyziński, syn szewca, otworzył później w swoim domu zakład fryzjerski. Ożeniony z piękną kobietą, która podpisała w czasie okupacji volkslistę znalazł się z jej poręki w Oświęcimiu. Cudem stamtąd wyszedł, a może znów za sprawą żony, którą – jak mówią - gryzło sumienie, ale do Przasnysza już nie wrócił. Wyjechał do Generalnej Guberni. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Zginął w obronie „Pasty” pierwszego w Warszawie drapacza chmur, niewiele ponad kilometr od ul. Siennej.

 

Pani Lucyna obdarzona jest niezwykłym humorem. Ostatnio oznajmiła mi: „Ja jestem panienką do wzięcia przez świętego Piotra”. Pani Pelagia marzy z kolei: „Gdybym tak miała 20 lat mniej”. Szybko liczę i wychodzi mi 76, a niedługo już 77 lat. To jednak nadal jest dla mnie bardzo wysoką „stawką”. Dzięki obu paniom moje prywatne obchody 90-tej rocznicy odzyskania niepodległości były trochę inne, niż te o których donosiły lokalne i regionalne media w Przasnyszu i okolicy.

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka