Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
694
BLOG

Niedziela bez "Teleranka" (cz. I)

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Polityka Obserwuj notkę 0

Sympatyczna, osiemnastoletnia licealistka z naszego ogólniaka zapytana przeze mnie co wie na temat stanu wojennego, którego kolejna rocznica wypada właśnie po raz już dwudziesty siódmy, odpowiada szczerze i krótko:

- Moja wiedza na ten temat jest, delikatnie mówiąc, szczątkowa. Pierwsze skojarzenia to brak porannego „Teleranka", a zamiast niego wystąpienie łysawego skrzata, pardon, Wojciecha Jaruzelskiego. Właśnie ten moment najbardziej kojarzy mi się ze stanem wojennym. Archiwalne nagranie z generałem jest często przywoływane w telewizji, a zawód z powodu braku porannego programu dla dzieci parokrotnie wspominali co młodsi moi wujkowie i moje ciocie.

Trochę się zdziwiłem z tego lapidarnego dictum, bo podejrzewałem autorkę przytoczonej wypowiedzi, że wie coś więcej o tym dramatycznym wydarzeniu w naszej najnowszej historii. Ale obawiam się, że ów banalny i infantylny w gruncie rzeczy stereotyp dotyczący stanu wojennego jest dość powszechny wśród młodego pokolenia Polaków. Okazało się przy tym, że klasa do której wspomniana uczennica uczęszczała, nie zdążyła z programem i historyczną edukację zakończono tam na drugiej wojnie światowej. Na PRL oraz III i IV RP czasu już nie starczyło.  Oczywiście, że jest obecnie mnóstwo źródeł, z których można skorzystać, aby te luki uzupełnić, jeśli się będzie komuś oczywiście chciało. A ciągle przecież dochodzą nowe fakty z przeszłości. W dniu 13 grudnia IPN ma przedstawić dokumenty, do których niedawno dotarli podobno jego  historycy. Z nowoodkrytych archiwaliów ma wynikać, że przywódcy ZSSR odmówili Jaruzelskiemu przeprowadzenia w 1981 roku interwencji zbrojnej w Polsce  o co się do nich wówczas generał miał zwracać.   

Poza tym, żeby się czegoś o stanie wojennym dowiedzieć można było po prostu zajrzeć do podręcznika. Ale tu kolejne zaskoczenie:

- Podręczników nie mieliśmy - mówi nasza licealistka - i uczyliśmy się z notatek zapisanych na lekcjach. Wykłady były prowadzone bardzo dobrze. Wszystko rozpisaliśmy w klarowny ciąg przyczynowo-skutkowy. Daty nas nie obowiązywały. Jedno wynikało z drugiego. A tak w ogóle to my jesteśmy nastawieni na przyszłość, ewentualnie teraźniejszość.

Branka

W życiu bywa nieco inaczej,  a daty mimo wszystko też się przydadzą. Co ja z kolei zapamiętałem ze swojej Lekcji Historii? W dniu 12 grudnia 1981 roku przyszedłem ok. godziny 21-ej do przasnyskiej siedziby Oddziału Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność", która mieściła przy ul. Bieruta (dziś ul. Ciechanowska) w budynku zajmowanym obecnie przez PZU. Razem z przasnyszaninem Tadeuszem Witkowskim, Januszem Domańskim - prawnikiem z Ostrołęki i przasnyskim plastykiem Wojciechem Ciesielskim przygotowywaliśmy wówczas pierwszy numer "Sierpnia Mazowsza" - periodyku, który miał obejmować swoim zasięgiem ówczesne województwo ostrołęckie i województwo ciechanowskie.

Tadeusz zaproponował, aby redakcyjną dyskusję przenieść do jego domu. Udaliśmy się tam we trójkę: ja, Tadeusz i Janusz. Siedzieliśmy przy herbacie i winie. Na pół godziny przed północą rozległo się głośne walenie do drzwi i okrzyk:

- Otwierać milicja!

W progu stanął porucznik MO Romuald Samson (Tadek wabił później jego nazwiskiem swojego psa). Było z nim kilku milicjantów. Wtargnęli do mieszkania. Witkowski zaczął protestować. Samson pokazał nam decyzje o internowaniu. Za chwilę mnie i Domańskiego wyprowadzono skutych razem kajdankami. Tadeusza wręcz wyniesiono z mieszkania. Krzyczał, aby obudzić sąsiadów. Któryś z funkcjonariuszy zasłonił mu usta ręką. Noc była mroźna. Ulice i chodniki zasypane śniegiem. Ja zdążyłem się ubrać. Janusza wyciągnięto tak jak stał w marynarce i w kapciach. Brnął niemal boso po głębokim śniegu. Było pewnie ok. 20 stopni poniżej zera.

Niebawem cała nasza trójka znalazła się w Rejonowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych przy ul. Bieruta, gdzie rezydowała wówczas milicja i Służba Bezpieczeństwa. Dołączyli do nas wkrótce (a właściwie należałoby powiedzieć, że zostali dołączeni)  Andrzej Babecki rolnik z Wielodroża pod Przasnyszem i Szczepan Pajka robotnik z Chorzel. Nie wiedzieliśmy wtedy, że podobnym cyrografem objęta została działaczka rolniczej Solidarności Daniela Bojarska z Bogatego w gminie Przasnysz, jedna z nielicznych kobiet, które internowano wówczas na terenie województwa ostrołęckiego. Już w Iławie, dokąd nas mężczyzn przewieziono i umieszczono w tamtejszym więzieniu, spotkaliśmy krajana ze wsi Ostrowe Stańczyki w gminie Krzynowłoga Mała - Mirosława Domańskiego, który kilka miesięcy wcześniej rozpoczął swoją pierwszą pracę w Stoczni Gdańskiej, kolebce Solidarności. Mirek do tego związku jednak nie należał. Ale znalazł się zbyt blisko historycznego epicentrum ówczesnych wydarzeń. A potężne dziejowe tąpnięcie jakie miało miejsce w naszym kraju o północy 13 grudnia 1981 roku odmieniło zupełnie jego życie i kilku innych jeszcze osób pochodzących z Przasnysza i jego okolic.  

 

„Czarna"

Daniela Bojarska mieszka od urodzenia na kolonii w Bogatemu gminie Przasnysz. Jej ojciec był hallerczykiem. Ukończyła szkołę podstawową. Wraz z mężem Piotrem prowadziła 18-to hektarowe gospodarstwo rolne specjalizujące się w hodowli tucznika. W Solidarności zobaczyła szansę na odzyskanie wolności. Zaangażowała się tak bardzo w tę nową ideę, że Służba Bezpieczeństwa uznała ją za jednego najważniejszych przeciwników reżimu na wsi ówczesnego województwa ostrołęckiego. Rozpracowanie, zwane kwestionariuszem ewidencyjnym, prowadzone przez SB przeciwko Bojarskiej opatrzone zostało kryptonimem „Czarna".

A figurantka dawała powody, żeby zaliczyć ją do solidarnościowej ekstremy, jak to niegdyś elegancko określano. Podczas uroczystości, która odbyła się 24 maja 1981 roku z okazji 150 rocznicy bitwy pod Ostrołęką pani Daniela wygłosiła jako członek Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność" przemówienie, w którym powiedziała m.in.:

„Każdy naród posiada swoją historię, a nasza Polska ma wspaniałą. Oby nasze dzieci wspominały swoich rodziców jako bohaterów i nie wstydziły się swoich przodków. Bo i my wyznaczamy szlaki dróg dla tych, co po nas przyjdą. Jesteśmy bohaterami wielkiej odnowy, którą żeśmy przy boku kościoła i robotników dokonali, a teraz musimy pilnie czuwać, abyśmy nie stracili tego, co żeśmy z takim trudem zyskali".

Ale przecież nie dało się cały czas wszystkiego mieć na oku. 13 grudnia 1981 roku pani Daniela w najlepsze spała w swoim łóżku. Nagle, pół godziny po północy obudziła się i zobaczyła u wezgłowia czterech funkcjonariuszy milicji.

- Pani wstaje, ubiera się i pójdzie z nami - powiedział jeden z nich.

Wyrwana ze snu nie straciła jednak rezonu.  

- Nie wstanę i nigdzie nie pójdę. Jest noc, a ja nie wiem coście za jedni. Mundury to nie wszystko - odpowiedziała rezolutnie -  Pokażcie mi dokumenty. Nie pokazali.

- Władza nie ma obowiązku pokazywać dokumentów - warknął jeden z milicjantów.

Bojarska wiedziała, że jak usiądzie, będzie gorzej, bo mogą ją chwycić pod ramiona. Prowadziła więc rozmowę z pozycji horyzontalnej. Nastąpiła konsternacja. Gliniarze porozumieli się przez radiotelefon z centrum dowodzenia w Przasnyszu. Najwidoczniej doszli tam do wniosku, że na oidę z kobietą w łóżku i czterema mundurowymi nie można sobie pozwolić. Głównodowodzący zarządził odwrót spod wersalki.

Przyjechali po nią w dzień. Oporu nie stawiała. Zawieźli do aresztu w Ostrołęce, stamtąd do więzienia w Ostródzie, gdzie spędziła dwie doby w celi z otwartym oknem, a wreszcie znalazła się w Gołdapi, gdzie przetrzymywano kobiety z całej Polski. Była tam z Anną Walentynowicz, Joanną Gwiazdą i aktorką Haliną Mikołajską. Wyszła 14 stycznia 1982 roku. Otrzymała od koleżanek tajną misję dostarczenia do Warszawy listy kobiet uwięzionych w Gołdapi. Było to wówczas bardzo ważne, bo władze nie informowały, gdzie znajdują się uwięzione kobiety. Pani Daniela nie chce jednak powiedzieć komu przekazała ten spis i jak go wywiozła. Dziś ma już prawie 80 lat, a włosy nadal krucze. Kryptonim „Czarna" był więc bardzo trafny.

„Wódz"

Po Szczepanie Pajce z Chorzel nie ma śladu. Rozpłynął się jak bańka mydlana. A w 1981 roku było go w miasteczku i okolicy pełno. Dwoił się i troił. Gdzie mógł zakładał Solidarność: a to w SKR (Spółdzielnia Kółek Rolniczych), a to w GS „SCh" (Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska"), czy też w OSM (Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska). Był przewodniczącym Związku w chorzelskiej filii Ostrowskich Zakładów Produkcji Leśnej „Las". Na tych firmach miasteczko i okolica kiedyś stały. Pajka był jak na solidarnościowym haju. Inspirował do akcji protestacyjnych przeciwko milicji. Był członkiem Grupy Interwencyjnej Zarządu Wojewódzkiego NSZZ „Solidarność" w Ostrołęce, kolportował ulotki, nawoływał rolników do niepłacenia III raty podatku, inicjował utworzenie Miejsko-Gminnego Zarządu NSZZ „Solidarność", organizował strajk okupacyjny w SKR, nie uznawał PZPR i twierdził, że przyszła Polska należeć będzie do Solidarności. Szczepan zdążył jeszcze być na ogólnopolskim zjeździe tego związku w Gdańsku jako delegat Regionu Mazowsze. Był tam obserwatorem-doradcą i załapał się nawet do Komisji Skrutacyjnej. Nie dziwota więc, że Służba Bezpieczeństwa opatrzyła jego sprawę (kwestionariusz ewidencyjny) kryptonimem „Wódz".

Rankiem 13 grudnia 1981 roku Pajka razem z sześćdziesiątką internowanych z województwa ostrołęckiego wyruszył w konwoju z Ostrołęki do Iławy. Był skuty razem z Tadeuszem Witkowskim.

- Pajka robił wrażenie bardzo przygnębionego - wspomina dzisiaj Tadeusz. - Niewiele ze sobą rozmawialiśmy. To nie było dobre miejsce, ani czas na jakieś dyskusje. A poza tym wieźli nas w samochodzie przypominającym wielką lodówkę. Było tam strasznie zimno.

W Iławie ze Szczepana powietrze wyszło do reszty. W liście skierowanym przez niego 14 grudnia 1981 roku z więzienia do rodziny (korespondencja ta nie została doręczona do rodziny Pajków) jest fragment, który może już lekko niepokoić:

„Piszę do Was, całej mojej rodziny, że na razie jestem zdrowy, tylko straszna ogarnęła mnie tęsknota za Wami - nie wiem za co się tu znalazłem, jak wy sami nie wiecie na pewno i inni, ale kochana Żono nie załamuj się na co dzień w tak krytycznej dla nas sytuacji ...".

Potem było już coraz gorzej. Pajka zaproponował SB współpracę. Został zwolniony z Ośrodka Odosobnienia w Iławie 4 marca 1982 roku. Bezpiece przekazywał hiobowe wieści o przygotowywanym ogólnopolskim powstaniu. Na kilka godzin przed nim (jak utrzymywał ) „ma nastąpić uderzenie na czołowych działaczy aparatu partyjnego i administracyjnego [...] (domy tych ludzi będą oznakowane niezmywalną farbą znakiem krzyża, który ma oznaczać likwidację wszystkich mieszkańców oznakowanego lokalu)". Jest wśród tych „rewelacji" także fragmencik na mój temat:

„Będąc internowany - czytamy w jednym z SB-eckich raportów- [Pajka] utrzymywał kontakt z Bondarczukiem i Witkowskim, którzy polecili mu rozpocząć akcję za pośrednictwem ich zakładów pracy o zwolnienie ich z internowania".

Spotkałem Szczepana na krótko przed jego wyjazdem zagranicę. Nie sprawiał dobrego wrażenia. Był poruszony i coś gorączkowo mi tłumaczył. Snuł jakieś dziwne plany. Wyjechał z Polski do Niemiec w czerwcu 1983 roku. Zostawił niepracującą żonę Celinę z trojgiem dzieci: trzyletnią Agnieszką, czteroletnią Ewą i siedmioletnim, niepełnosprawnym Arturem. Miał ich niebawem zabrać do siebie. Wysłał  do domu jedną paczkę. I rozpłynął się. Jak bańka mydlana.

cdn.

 

 

 

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka