MAREKERAM MAREKERAM
148
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 13)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

Właściwie prawie wszystko co dotyczyło Aśki było dziwne i szalone.

Z pewnością zwariowany był początek naszej znajomości. Poznaliśmy się bowiem podczas próby obejścia B… Było lato 2001 roku. Pierwsze wakacje XXI wieku zmuszony byłem spędzić w mieście, gdyż panująca nam miłościwie szefowa „Ipressmedii” tak idiotycznie ustaliła terminy składu, druku i kolportażu poszczególnych dwumiesięczników, że o jakimkolwiek dłuższym, wakacyjnym wyjeździe można było zapomnieć. Do dziś nie wiem czy to była złośliwość, czy tylko głupota! Od 9:00 do 16:00 zasuwałem więc grzecznie w wydawnictwie i jestem przekonany, że za twórcze łączenie funkcji sekretarza redakcji, korektora, plastyka, wklepywacza tekstów oraz redaktora technicznego powinienem otrzymać jakieś wyróżnienie. Myślę, że medal im. Syzyfa byłby najodpowiedniejszy! Orałem jak mały traktorek podczas, gdy naczelna oraz księgowa słały mi obłudne kartki z wakacji. Jedyną pociechą było dla mnie to, że lipiec 2001 raczej nie rozpieszczał urlopowiczów pogodą. Ile razy wyobraziłem sobie swoją szefową marznącą na plaży koło Darłowa, tyle razy robiło mi się lżej na duszy. Najgorsze były jednak popołudnia! Wszyscy moi kumple zapakowali żony oraz dzieciaki do samochodów i porozjeżdżali się po świecie. Zupełnie jakby chcieli uciec jak najdalej z miasta. O życiu towarzyskim mogłem więc na jakiś czas zapomnieć! Jeśli chodzi o inne rozrywki… Latem B… zamienia się w prawdziwą intelektualno – kulturalną pustynię! Miałem więc popołudniami całe hektary wolnego czasu (nie odwalałem jeszcze chałtur dla kilkunastu lokalnych tytułów w Polsce) i prawie żadnego interesującego pomysłu co z nim zrobić!

Pod koniec lipca nudziłem się tak potwornie, że chodziłem po kilka razy, na ten sam film do kina. O rajdzie organizowanym przez Klub Turystyki Pieszej „Człaputek” przeczytałem w piątkowym wydaniu „Dziennika Porannego”. Tytuł brzmiał: „W 24 godziny wokół B…?” Członkowie klubu zapraszali wszystkich chętnych na pieszy rajd wokół miasta. Początkowo pomysł wydał mi się szalony, ale już pod koniec pracy doszedłem do wniosku, że może warto wziąć udział w tym szaleństwie.

Przy budce dla kierowców MZK na końcowym przystanku autobusów w dzielnicy Łęg pojawiłem się kilka minut przed dziewiętnastą. Stała już tam spora grupka ludzi. Wszyscy chcieli obejść B… naokoło w 24 godziny!

Wyruszyliśmy z opóźnieniem (o 19:20), gdyż „Człaputki” czekały na prezesa Motyla – „pierwszego łazika Rzeczpospolitej” jak mówili o nim członkowie klubu. Facet miał dobrą sześćdziesiątkę i nie chciało mi się wierzyć, że przejdzie tych sto kilometrów wokół B… Pamiętam, że pomyślałem nawet, iż „może i był pierwszym łazikiem, ale chyba w czasach kolektywizacji”.          Ruszyliśmy szybkim marszem szosą wiodącą w kierunku Srebrnego Bagienka – miejscowości będącej jedną z „sypialni” B…, aby tam skręcić na obwodnicę. „Człaputkowców” było pięciu (razem z prezesem), niezrzeszonych ośmioro (razem ze mną). Aśka wpadła mi w oko już wówczas, gdy staliśmy na końcowym przystanku. Ładnie się uśmiechała! W ogóle była ładna! I miała takie złociste oczy!

Oprócz prezesa Motyla prowadzącego naszą kolumnę, Aśki idącej w środku grupy oraz mnie (zamykałem pochód) obejść B… w 24 godziny pragnęli jeszcze: trzej młodzi mężczyźni obcięci na jeża i ubrani w panterki oraz spodnie z dziesiątkami kieszeni, młode małżeństwo patrzące na siebie z nieustannym, ekstatycznym zachwytem, duża dziewczyna (wszystko miała duże!), oraz czterech „Człaputków” (sądząc po fryzurach chyba miłośników heavy metalu).

Początkowo szliśmy w milczeniu. Nikt nie odzywał się do nikogo, bo prawie nikt nikogo nie znał! Zaś ci, którzy się znali nie byli szczególnie rozmowni. Trójka obciętych na jeża sprawiała wrażenie komandosów zrzuconych na terytorium wroga (oczywiste więc, że porozumiewali się gestami), a „Człaputki” nie miały chyba akurat ochoty na wymianę myśli. Po godzinie marszu prezes Motyl zarządził postój. Jeżo – komandosi jak na komendę wyciągnęli z małych plecaczków bułki z szynką i butelki z wodą mineralną. Młode małżeństwo żyło oczywiście miłością, ale duża dziewczyna pozazdrościła ostrzyżonym i wyciągnęła z żółtego chlebaka kanapkę (oczywiście ogromną!). „Człaputki” sięgnęły do kieszeni po batoniki, a prezes zaczął pałaszować jabłko. Spojrzałem na Aśkę (wtedy nie wiedziałem oczywiście, że tak ma na imię) i uśmiechnąłem się. Odpowiedziała mi uśmiechem.

- A ty nic nie jesz? – zapytała. – To zdaje się jakiś podróżniczy rytuał.

- Dlaczego? – zapytałem.

- Rozejrzyj się. Przecież na dobrą sprawę dopiero wyszliśmy, a oni opychają się jakby chcieli popękać – szepnęła Aśka. – Jeszcze trochę i nie będą mogli się ruszyć.

- Nooo… Ogólna waga pozostanie przecież taka sama – powiedziałem półgłosem. – Oni tylko przeładowują plecaki do żołądków.

Aśka uśmiechnęła się ponownie i mrugnęła do mnie okiem. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę przeniosłem się z końca kolumny i szedłem obok niej. Rozmawialiśmy. Od dawna z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało! Nawet nie zauważyłem jak minęliśmy zjazd Łachotowo (kolejna „sypialnia” B…). O 22:40 dotarliśmy do Rybiej Góry – wysuniętej najbardziej na zachód dzielnicy miasta. Była ciepła rozgwieżdżona noc i wielu ludzi spacerowało jeszcze po ulicach tego ponurego blokowiska. Większość patrzyła na nas bardzo podejrzliwie. Trudno się zresztą dziwić, bo stanowiliśmy bardzo malowniczą grupę. Przy kościele w Rybiej Górze opuściła nas duża dziewczyna. Sapnęła płaczliwie, że już nie może i poczłapała na przystanek.

- Ktoś jeszcze? – zapytał prezes Motyl. – Jeśli nie, to ruszamy!

Rybią Górę z Cmokałą (dzielnicą domków jednorodzinnych) łączy gruntowa droga biegnąca przez las. Komandosi natychmiast wyciągnęli latarki.

- Trochę się boję – szepnęła Asia, gdy zniknęły już ostatnie światła osiedla.

- Nie przejmuj się! Ja też! Strach przed ciemnością męczy mnie od dzieciństwa! Ale jak już mam się bać, to przynajmniej w dobrym towarzystwie!

Zanim doszliśmy do Cmokały odkryliśmy z Asią, że uwielbiamy ten sam film. Na „Hair” Milosa Formana byłem w kinie dwadzieścia razy (potem straciłem rachubę!). Ona też przychodziła tam wielokrotnie! Aż dziwne, że się kiedyś nie spotkaliśmy. A może się spotkaliśmy tylko, to nie był nasz czas! Niesamowite było też to, iż najbardziej podobały nam się te same piosenki: „I Got Life” (podczas, której jeden z bohaterów filmu, w trakcie ekskluzywnego przyjęcia, tańczy na obficie zastawionym stole), „Hair” oraz przejmująca i rodząca bunt „The Flesh Failures” (podczas, której kolumny żołnierzy znikają w czeluściach samolotów transportowych) i finałowa „The Let Sunshine In”.

- Mam CD z soundtrackiem – powiedziałem. – Słucham zawsze jak się na coś wnerwię, albo jak…

- Ja też mam, a słucham… Tak sobie! Bez powodu!

Kiedy dochodziliśmy do Cmokały jeden z komandosów zaczął narzekać na bolącą kostkę. Szedł coraz wolniej, a jego koledzy zastanawiali się co mają dalej robić.

- Żeby go tylko nie dobili – zażartowała Asia. – Podobno podczas tajnych operacji to się zdarza. A oni wyraźnie czują się jak na misji specjalnej, więc…

Ostrzyżeni nie załatwili kolegi. W Cmokale cała trójka solidarnie odłączyła od nas i ruszyła w kierunku B…

Prezes Motyl zarządził piętnastominutowy postój. Tym razem Asia i ja włączyliśmy się w ogólny nurt łapczywego pożerania zapasów. W dalszą drogę ruszyliśmy kilka minut po pierwszej. Tym razem mieliśmy przejść leśną przecinką prosto do Kościelska (kolejna „sypialnia” B…).

- Jak będziemy się dobrze starać, to zlądujemy tam na piątą! – powiedział prezes Motyl.

Właściwie nie bardzo wiem po co? To miało nas zniechęcić, czy zachęcić?

W drodze do Kościelska dowiedziałem się, że Aśka pasjami czyta Lema. Ja też! Że pochłania całe tony literatury fantastycznej, sensacyjnej i kryminalnej. Ja też! Że uwielbia prowadzić samochód. Ja też! Że lubi góry. Ja też! Że świetnie zna angielski. Ja też! Dobrze niemiecki. Ja też! Całkiem nieźle hiszpański. Nie znam ani jednego słowa!!! Że lubi koty. Ja też! Że boi się latać samolotem. Ja też! Że lubi patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Ja też! Że smakuje jej pizza „Hawaii”. Mnie też! Że bawią ją „durne” komedie w stylu „Czy leci z nami pilot” i krwawe horrory. Mnie też! Że słucha muzyki Vangelisa, The Beatles, Dire Straits, R.E.M., Jean Michela Jarrea, Jacka Kaczmarskiego, Eurythmics, Alphaville, Ennio Morricone, Leonarda Cohena, King Crimson, Genesis, Simona & Garfunkela oraz Wagnera. Ja też! Że najbardziej lubi świńskie dowcipy. Ja też! Że zamierza napisać książkę! Ja też! Że lubi poezję Szymborskiej, Cummingsa i Baszkowskiego. Ja w zasadzie też, ale… to ostatnie nazwisko musiałem dopiero poznać!

W czasie odpoczynku w Kościelsku niedawno zaobrączkowana para doszła do wniosku, że ma już dosyć wędrowania. A ponieważ ona przypomniała sobie, że zaprzyjaźnione małżeństwo przeniosło się kilka tygodni wcześniej do nowego domu w tej miejscowości, więc po krótkiej naradzie postanowili ich odwiedzić. Ciekawe jakie były dalsze losy tej znajomości? Ostatecznie można być niezwykle tolerancyjnym, ale wizyta w sobotę o wpół do szóstej rano, to już po prostu niewybaczalna zbrodnia! Zakochane małżeństwo odeszło szosą w stronę Gdańska. Wówczas jeden z „Człaputków” pożyczył od kolegi komórkę i zadzwonił po ojca. Czerwony opel Astra był w Kościelsku po dwudziestu minutach. Chłopak pożegnał się z prezesem Motylem i pognał uradowany do samochodu. Ruszyliśmy w dalszą drogę.

Naszym celem był tym razem Farton – wielka dzielnica mieszkaniowa B… zaprojektowana z rozmachem w radosnych czasach środkowego Gierka, a poskładana z betonowych klocków (z nieco mniejszym już rozmachem) w czasach wojny z WRON-ą.

Asia i ja przez cały czas rozmawialiśmy. Miałem wrażenie, że jeśli przestaniemy, to czar może prysnąć. Ona chyba też! Dochodząc do Fartonu wiedziałem już, że pracuje w Agencji Promocyjno – Marketingowej „Hollywood”.

- Niezwykle oryginalna nazwa – zakpiłem. – Czuć w niej powiew świeżego marketingowego myślenia.

- Po ostatniej wizycie w USA szefowa dosłownie zwariowała na punkcie Stanów – powiedziała Asia. – Nie było takiej siły, która mogłaby ją powstrzymać przed zmianą nazwy. I tak z Agencji „Rebis” zrodziła się Agencja „Hollywood”!

- „Rebis”? A czy wy nie obsługiwaliście kiedyś Fabryki Mebli „Leon” i Pomorskich Fabryk Mebli „Quadrat”?

- Owszem. Obie te firmy ma pod opieką moja koleżanka Kasia! A skąd wiesz…

- Pracuję w dwumiesięczniku poświęconym przemysłowi meblarskiemu. Kiedyś korzystaliśmy z waszych usług. Macie siedzibę w budynku Akademii Muzycznej!

- Jak powiem, że świat jest mały, to chyba nie będzie to ani zbyt mądre, ani specjalnie odkrywcze – stwierdziła Asia.

- Chyba nie, ale lubię jak do mnie mówisz, więc…

Strasznie chciałem powiedzieć jej coś miłego, coś żeby wiedziała, że bardzo mi się podoba. Asia spojrzała na mnie badawczo i uśmiechnęła się. Chyba już wiedziała, że za ten uśmiech dałbym się pokroić.

- Też lubię z tobą rozmawiać – szepnęła. – Tego jestem już pewna! Dziwne, bo przecież kilkanaście godzin temu w ogóle cię jeszcze nie znałam.

- A czego jeszcze nie jesteś pewna? – zapytałem.

- Ooo! To na razie będzie moja słodka tajemnica!

Farton minęliśmy ostatecznie i nieodwołalnie około południa. Godzinę wcześniej odpadły trzy „Człaputki”. Maszerowaliśmy więc we trójkę: prezes Motyl, Asia i ja. Patrząc na sprężystość kroków „pierwszego łazika Rzeczpospolitej” nie miałem wątpliwości, że zamknie pierścień wokół B… bez najmniejszego trudu. Przeszliśmy już dobre siedemdziesiąt kilometrów, ale po seniorze prawie nie widać było zmęczenia.

- Jak tam twoje nogi? – zapytałem Asię.

Spojrzała na mnie łobuzersko i niemal bez zastanowienia wypaliła:

- Dziękuję, mówią, że dosyć zgrabne!

- Na głupie pytanie można otrzymać wiele różnych odpowiedzi – powiedziałem rozbawiony. – Ale jedyna logiczna odpowiedź, to głupia odpowiedź!

- A znasz dowcip, o tym jak komendant policji wzywa swego podwładnego i spoglądając na niego oskarżycielsko mówi mu, że dochodzą do niego głosy, iż policjanci używają słów, których znaczenia nie rozumieją. Podwładny patrzy jednak hardo na przełożonego i pyta: „Przepraszam, ale czy to jest dla mnie jakieś alibi?” A na to szef z naciskiem: „To nie ulega frekwencji!”.

Nie wiem dlaczego, ale ten dowcip ubawił mnie do łez. Po prostu nie mogłem przestać się śmiać!

Skończyliśmy nasz morderczy rajd w sobotę o 20:15 w miejscu, z którego wyruszyliśmy. Ostatnie kilka kilometrów było koszmarem, ale koszmarem, który znosiłem dzielnie, bo szliśmy z Asią trzymając się za ręce!

- Trudno – powiedział prezes Motyl. – Tym razem nam się nie udało! Ale byliśmy dzielni!

- Co się nam nie udało? – zapytała ze zdziwieniem Asia.

- No, nie przeszliśmy trasy w 24 godziny – powiedział zmartwionym głosem prezes. – Może następnym razem się uda!

Nie było następnego razu, ale z Asią zacząłem spotykać się niemal codziennie. Pod koniec września przeprowadziła się do mnie i byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Życie z Aśką było zwariowane, bo odrobina szaleństwa była jej sposobem na życie. Pamiętam na przykład, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem jej prawo jazdy, to doznałem szoku. Niemal na wszystkich stronach domalowane były kolorowe kwiatki!

- A co mówisz policjantom podczas kontroli? – zapytałem.

- Nic im nie mówię – powiedziała Asia. – Na ogół są w zbyt dużym szoku, żeby coś do nich docierało. Jeden chciał mi kiedyś zatrzymać prawo jazdy, ale zaczęłam rżnąć słodką blond idiotkę i szybciutko mi go oddał. Zresztą prawko to nic, jak chcesz to mogę pokazać ci dowód. Tam jest znacznie więcej miejsca do rysowania!

Taka właśnie była Aśka! I za to także ją kochałem. Potrafiła wyzwolić we mnie dziecko. Umiała sprawić, że problemy znikały, albo wydawały się absurdalne. To dzięki niej robiłem rzeczy, których sam nigdy bym nie zrobił, gdyż uważałem, że w moim wieku już nie wypada. Chodziliśmy z Asią na sanki i razem z dzieciakami zjeżdżaliśmy z górki. To z nią odwiedziłem swoje przedszkole i szkołę podstawową. To z nią tańczyłem nocą na Starym Rynku w strugach deszczu! To wreszcie z nią wspinałem się na wieżę kościoła w Jarocinie podczas jednej z delegacji (całowałaś się kiedyś w starej, zakurzonej dzwonnicy?).

Aśka była zwariowana na niby, ale potrafiła kochać jak prawdziwa wariatka! Nigdy nie miałem wątpliwości, że jest najlepszą dziewczyną na jaką mogłem w życiu trafić. Kochałem ją do szaleństwa i nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, iż za szaleństwa trzeba na ogół bardzo słono płacić!

To dziwne, ale prawie nigdy nie dostrzegamy owego magicznego i groźnego momentu, od którego wszystko zaczyna się zmieniać. Myślę, że dla Aśki i dla mnie takim kluczowym momentem był Sylwester. Właśnie wtedy poznałem Dankę i właśnie wtedy coś mrocznego wkradło się w mój związek. Związek, którego trwałości byłem pewien! To „coś” nie było we mnie, lecz wokół mnie. Zawężało pole… Osaczało rozsądek! Danka była koleżanką Asi (z pracy). Wyglądała jak gwiazda filmowa i zachowywała się jak gwiazda filmowa! Na początku naszej znajomości zadziwiająco często miałem wrażenie, że jej pocałunek mógłby przemieniać ludzkie serca w bryły lodu (jak w baśni Andersena). Mimo, że Danka odeszła pół roku wcześniej do innej pracy jej kontakty z Asią nie urwały się. Na moje… Na nasze nieszczęście! Do dzisiaj nie jestem pewien (mimo wyjaśnień Jacka), czy Danka tylko się zabawiła, czy też nie mogła znieść tego, że jesteśmy z Asią szczęśliwi! Niestety są tacy ludzie, którym największe cierpienie sprawia radość innych! Bez względu na motywacje, Danka zaczęła działać. Myślę, że jest prawdziwą mistrzynią intrygi! Działała powoli, ale niezwykle skutecznie. To dzięki niej całe życie rozsypało mi się wczesną wiosną, niczym domek z kart!

Moje rozstanie z Asią nie było zwariowane! Nie, nie! Ono było schizofrenicznym koszmarem!

Danka odwiedziła mnie w pracy, po raz pierwszy, pod koniec stycznia. Romek aż wybałuszył oczy, gdy weszła do pokoju redakcyjnego.

- Chłopie, co to za nieprawdopodobna dupa była wczoraj u ciebie? – zapytał następnego dnia, gdy spotkałem go na korytarzu.

- To znajoma mojej dziewczyny – odpowiedziałem z uśmiechem.

- Fantastyczna! – zachwycał się Romek. – Absolutnie rewelacyjna!

Wizyta Danki trochę mnie zdziwiła, ale ostatecznie znajoma mojej dziewczyny jest również moją znajomą! Przez godzinę rozmawialiśmy o niczym. Było sztywno i sztucznie, a mimo to Danka wydawała się zachwycona. Kiedy zaczęliśmy wspominać Sylwestra, chwyciła mnie kurczowo za rękę i zaczęła mi gorączkowo opowiadać o Jacku, który przyszedł na imprezę dopiero po północy. Pamiętałem go słabo, miałem już wtedy nieźle w czubie. Mówiła o tym, jaki jest przystojny oraz, że naprawdę wpadł jej w oko. Poprosiła mnie nawet, o to, czy nie mógłbym załatwić od Asi jego adresu lub telefonu.

- To jej dobry znajomy! – powiedziała. – Podobno znają się jeszcze z dzieciństwa.

- Czemu sama jej nie poprosisz?

- Trochę się wstydzę. Tobie będzie jakoś zręczniej. Wiesz on przyszedł na moje miejsce… A poza tym nie chcę, żeby Asia coś sobie pomyślała.

Nie zrozumiałem, ale nie chciałem wypytywać zbyt natrętnie.

Danka zaczęła przychodzić do redakcji po kilka razy w tygodniu! Byłem naprawdę zmieszany, gdy podczas drugiej wizyty zaczęła mi się nagle zwierzać ze swoich problemów emocjonalnych. Co więcej prosiła o rady! Gdybym wtedy opowiedział o wszystkim Asi! Sprawy potoczyłoby się inaczej! Jestem tego pewien! Aśka potrafi być osóbką niezwykle trzeźwą i rozsądną. Myślę, że bez większego trudu rozgryzłaby grę, którą prowadziła jej koleżanka. Danusia (tak kazała do siebie mówić) prosiła mnie jednak o dyskrecję, więc byłem dyskretny! Stałem się powiernikiem najskrytszych problemów dziewczyny, którą znałem zaledwie miesiąc! No i czyż to nie prawda, że jak Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera?! Zupełnie niespodziewanie Danka zaczęła mi pewnego razu opowiadać o Aśce. Dowiedziałem się na przykład, że Jacek był wielką młodzieńczą miłością mojej dziewczyny!

- To dlatego nie chciałam prosić Aśki o jego telefon – powiedziała Danka.

Ta rzucona mimochodem informacja naprawdę mnie zmroziła. Nigdy wcześniej nie byłem zazdrosny o Asię. Zawsze sądziłem, że nie muszę, a tymczasem… Danka prowadziła grę niezwykle subtelnie i z idealnym wyczuciem. Pod koniec lutego, ile razy pomyślałem o Jacku (raz w życiu widziałem gościa na oczy podczas Sylwestra!), tyle razy wpadałem w furię! Danka zaś umiejętnie tę furię pielęgnowała! Coraz rzadziej mówiliśmy o jej problemach, a coraz częściej o moich obawach!

W połowie marca szefowa wysłała Asię do Hiszpanii na konferencję poświęconą reklamie. Dzień przed jej powrotem Danka odwiedziła mnie w pracy niezwykle wzburzona.

- Wiesz, nawet nie wiem, czy powinnam ci o tym powiedzieć… – stwierdziła, gdy Romek ociągając się wyszedł z pokoju. – Ale z drugiej strony… Uważam, że powinieneś wiedzieć…

- Co się stało? – zapytałem.

- Dowiedziałam się dzisiaj, że do Hiszpanii poleciał również Jacek!

Przed oczyma zobaczyłem czerwoną mgłę. Teraz już wiem, co oznacza powiedzenie o świecie, który rozpadł się na kawałki. Wiem doskonale!

- Jesteś tego pewna? – zapytałem słabym głosem.

- Oczywiście – powiedziała Danka. – Oczywiście, że jestem pewna! Zresztą sam możesz to sprawdzić! Wystarczy, że pojedziesz jutro do Warszawy. Samolot będzie na Okęciu tuż po osiemnastej! Będziesz ich mógł zobaczyć razem! Tu do B… przyjadą z pewnością osobno. Aśka wie, że po nią wyjdziesz.

- To niemożliwe! – krzyknąłem. – To jest niemożliwe!

- Naprawdę ci współczuję – powiedziała Danka smutnym tonem. – Chcesz, żebym pojechała z tobą?

- Nie! Tak! Nie wiem! Nie wiem!

Kiedy następnego dnia zobaczyłem Asię jak wychodzi z odprawy razem z Jackiem, to myślałem, że padnę trupem. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem! I dobrze bym zrobił, gdybym nie uwierzył!

Asia uśmiechnęła się na mój widok, podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję.

- Fajnie, że przyjechałeś – szepnęła mi do ucha.

Stałem jak słup soli i patrzyłem na mojego rywala. Asia wyczuła, że coś jest nie tak i spojrzała na mnie badawczo.

- Co ci jest? – zapytała.

- Nic! Nic mi nie jest! – powiedziałem drewnianym głosem. – Zastanawiam się tylko, co on tu robi?!

- Kto? Jacek?! – zdziwiła się Asia. – On, Marta i Beata byli ze mną na…

- Wszystko jasne – powiedziała Danka podchodząc do nas niespodziewanie. – Pewnie nieźle się zabawiłaś z Jacusiem?! Hiszpania jest taka romantyczna.

- Jarek!!! Czy ty myślisz… – krzyknęła Asia i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Ty naprawdę myślisz…?

- Ja już nic nie myślę – powiedziałem. – Ja wszystko wiem!

Odwróciłem się i poszedłem do wyjścia. Asia coś za mną krzyczała, ale wtedy nic mnie to nie obchodziło. Do B… wracałem z Danką. Nie byłem w stanie prowadzić mojego „Punciaczka”, więc to ona przywiozła mnie do domu. Chciała zostać, ale zamówiłem jej taksówkę.

- Rozumiem, musisz odreagować – powiedziała wychodząc. – Mogłabym ci pomóc, ale…

- Muszę… Muszę to sobie wszystko poukładać – szepnąłem słabym głosem i szybko zamknąłem drzwi, żeby nie wybuchnąć przy niej płaczem (mężczyźni nie powinni płakać przy kobietach).

Asia nie wróciła z Warszawy do mnie, ale do swojego mieszkania. Spotkaliśmy się dopiero po trzech dniach. Przyszła do mnie i chciała mi wszystko wyjaśnić, ale ja nie chciałem słuchać. Byłem więźniem swojej wyobraźni! Wtedy Aśka się wściekła! Nawrzeszczała na mnie tak, jak chyba jeszcze nikt w życiu na mnie nie nawrzeszczał, a potem wyszła trzaskając drzwiami. Próbowała ze mną rozmawiać jeszcze kilka razy, ale „podkręcany” systematycznie przez Dankę, pozostawałem głuchy na to, co mówiła Aśka. O rany jak ona się wściekała na moją głupotę! To właśnie wtedy dowiedziałem się jak niszczącym żywiołem może być kobieca furia!

„Dobrze, jeśli uważasz, że powinnam się przyznać do romansu z Jackiem, to chyba sobie najpierw ten romans zafunduję, idioto.” – napisała mi Asia w swym ostatnim mailu (koniec kwietnia). Potem przestała już przychodzić i pisać (odezwała się dopiero po moim powrocie z Hamburga).

Ale to nie był jeszcze koniec tej koszmarnej historii. Pewnego dnia, na początku lipca, odwiedził mnie w domu Jacek. Stałem w drzwiach i przez długi czas patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Nie mogłem zrozumieć jak ktoś może być tak bezczelny. Miałem mu już zatrzasnąć drzwi przed nosem, gdy Jacek przemówił:

- Musimy porozmawiać!

- Nie musimy – powiedziałem chłodno. – Nie rozmawiam z…

- Lepiej nie kończ, bo będę musiał dać ci w mordę – stwierdził Jacek przekraczając próg mojego mieszkania. – I tak powinieneś oberwać, ale wszystko we właściwym czasie.

Zamknąłem drzwi.

- Czego chcesz? – zapytałem. – Przyszedłeś napawać się swoim triumfem?

Jacek popatrzył na mnie jak na idiotę.

- O czym ty gadasz? O czym?! Kompletnie już zwariowałeś? Posłuchaj mnie! Dobrze mnie posłuchaj i nie próbuj mi przerywać, bo jak spróbujesz… Jak spróbujesz, to mogę nie wytrzymać i ci sieknę! Nie będę mówił długo! Po pierwsze, Asia rzeczywiście jest moją dawną szkolną miłością! Wielką miłością! Niestety miłością niespełnioną! Nie jestem tym chłopakiem, który sprawia, że jej serce bije szybciej. Sama mi to kiedyś dawno powiedziała, gdy próbowałem ją poderwać. A dzisiaj… Dzisiaj Asia jest moją koleżanką. Tylko koleżanką! Rozumiesz? No, ale tak to się niestety układa, że najlepsze dziewczyny zakochują się najczęściej w takich kretynach jak ty!!! Chyba na swoje nieszczęście! Po drugie, wyjazd na konferencję do Hiszpanii odbył się na imienne zaproszenia wystosowane przez firmę, w oddziale której pracuje obecnie Danka. To powinno dać ci już sporo do myślenia! Po trzecie, ja doskonale znam Dankę, bo Danka jest moją kuzynką! Po czwarte, wycisnąłem z niej ostatnio wszystko! Przyznała się, że postanowiła pomóc mi zdobyć Asię i dlatego postanowiła cię podpuścić i wyeliminować! Wszystko mi opowiedziała! Wszystko! Trzeba przyznać, że jest niezła w knuciu intryg! Zawsze taka była! Po piąte, mam ochotę cię pobić! Po tym jak codziennie patrzę na przeraźliwie smutne oczy Asi… Te oczy, które przecież zawsze się śmiały! Powinieneś tak dostać w pysk, że… Nie wiem! Mam ochotę cię zmasakrować, bydlaku!

Zrobiło mi się słabo i podtrzymałem się ręką ściany.

- Jak to? – szepnąłem. – Przecież…

- Jak ja cię nienawidzę, ty zadowolony z siebie durniu! Dziewczyna, dla której ja zrobiłbym wszystko nie może o tobie zapomnieć! Nie może chociaż… Ty parszywa świnio! Sam nie wiem dlaczego jeszcze nie dałem ci w gębę!

- Więc to wszystko było… Wszystko było zaplanowane przez Dankę? O Boże!

Naprawdę byłem bydlakiem, gnojem i świnią!

- No i co tak patrzysz?! – wrzasnął Jacek.

- Pomóż mi – powiedziałem. – Pomóż!

- Co?!

- Błagam cię! Pomóż mi to wszystko odkręcić! Pomóż. Powiedz Asi! Powiedz, że to wszystko Danka!

- Nie! Nie zrobię tego! Za dużo ode mnie oczekujesz! Myślisz, że to jest jakiś pieprzony, amerykański film?

- Przecież… Przecież mógłbyś jej wszystko…

- Nie będzie hapy endu – powiedział Jacek. – Nic nie powiem Asi. Dlaczego mam ci pomagać? Czy ja mówiłem, że jestem szlachetny i prawy? Nie, nie jestem!

- To po co tu przyszedłeś! – zawołałem.

- Chciałem żebyś wiedział! Nienawidzę cię za to, co zrobiłeś Asi, ale jednocześnie bardzo się cieszę. Bardzo! Nie wiesz nawet jak bardzo. I właśnie dlatego… Właśnie dlatego nie dostaniesz w końcu w mordę. Asia cierpi, ale w końcu jej przejdzie! Z mojego punktu widzenia uwolniła się od nadętego dupka, którym jesteś! I nic mnie ostatnio bardziej nie ucieszyło!

Po wyjściu Jacka czułem się jak zbity pies! Siadłem do komputera i napisałem długiego maila do Asi. Nie odpowiedziała! Kolejne maile także pozostawały bez odpowiedzi. Po tygodniu bezskutecznych prób postanowiłem do niej pójść. Niestety zabrakło mi odwagi! Przez wiele kolejnych dni krążyłem pod jej domem i nie mogłem się przełamać. Później musiałem pilnie wyjechać na tydzień do Hamburga. Wracałem z gorącym postanowieniem, że spróbuję! Niestety wszystko potoczyło się inaczej.

Po imprezie w klubie „Pigularz” zlądowałem w domu dopiero o drugiej w nocy. Rozmowa z Olą i rozgrzebane wspomnienia zupełnie wytrąciły mnie z równowagi. Nie spałem prawie do szóstej rano. Potem zasnąłem kamiennym snem, z którego wyrwał mnie dopiero dzwonek telefonu. Dzwoniła Ola.

- Tak? – zapytałem nieprzytomnym głosem.

- Cześć! – powiedziała radosnym głosem Ola. – Zdaje się, że cię obudziłam, ale zważywszy, że zaraz kończę pracę, to nie mam specjalnych wyrzutów sumienia.

- Nie mogłem spać! Dawka wspomnień okazała się zbyt silna!

- A ja właśnie w tej sprawie – stwierdziła Ola. – Muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć. To bardzo ważne!

- Dobra! – powiedziałem. – Kiedy?

- Najlepiej dzisiaj! Wpadnij do mnie wieczorem. Do Bartka przychodzi kolega i będą grali w sieci, w jakąś grę na komputerze, to do mnie też może przyjść kolega… na plotki.

- A o kim będziemy plotkować?

- No jak to? Oczywiście, że o tobie!

- Dobra, będę około siódmej.

- To cześć! – powiedziała Ola.

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura