MAREKERAM MAREKERAM
83
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 14)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

Do wieczora pisałem kolejne artykuły. Zająłem się UFO, bo tekst o operacjach bojowych w Afganistanie jakoś mi się nie układał. Może zebrałem za dużo materiałów? Pisałem więc o porwaniach dokonywanych przez kosmitów („Kosmiczny kidnaping”), o dziwnych badaniach prowadzonych przez nich na Ziemi („Czego szukają?”) oraz o katastrofach ich pojazdów („Roswell – początek serii”). Odwaliłem kawał porządnej roboty! W dawnych czasach byłbym z pewnością przodownikiem i bohaterem pracy socjalistycznej nagradzanym medalami i darmowymi wczasami! Niestety to se nevrati!

Kiedy wychodziłem do Oli, na parkingu dogonił mnie pan Lulek.

- To skandal! To prawdziwy skandal! – krzyczał wymachując jakąś pomiętą kartką papieru.

- Co się stało?

- Sprawdzał pan już pocztę? Znowu przyszły pisma ze spółdzielni! Mam ponad czterysta złotych dopłaty! Nie podaruję tym gnojom! Nie podaruję! Pójdę do sądu! Podobno żyjemy w demokratycznym kraju! Ludzie przez tyle lat walczyli o wolność, a teraz mamy podziękowanie!

Jakoś nie mogłem wyobrazić sobie pana Lulka walczącego z PRL-em. Szeregi Służby Bezpieczeństwa były mało wygodnym miejscem do tego rodzaju działalności! Cofnąłem się do skrzynki na listy i wyciągnąłem z niej pismo ze spółdzielni. Pan Lulek nie odstępował mnie na krok! Prezes informował mnie „z przykrością”, że mam do dopłaty minus sto czternaście złotych.

- Pan dostał zwrot! – ryknął z oburzeniem sąsiad. – Skandal! Po prostu skandal! Przecież pan nie ma nawet plastikowych okien! Ja tego nie puszczę płazem! Ooo, teraz z pewnością nie!

- Dużo myślałam o twojej sprawie – powiedziała Ola stawiając przede mną kubek z mocną herbatą. – I wiem jedno! Ty masz jakąś szczególną zdolność do komplikowania sobie życia!

- Zauważyłem to już jakiś czas temu.

- Moim zdaniem powinieneś iść do Asi i spróbować…

- Nie potrafię! Po prostu nie potrafię! A po tej ostatniej wpadce z artykułem o jej koleżance… Chyba lepiej, żebym nie pokazywał się jej na oczy!

- Jarek! Wybacz, że to mówię, ale ty jesteś z jednej strony inteligentny, a równocześnie głupiutki! Naprawdę uważasz, że gdybyś spróbował pogodzić się…

- Nie znasz Aśki!

- Bzdury! W tych sprawach wszyscy ludzie są tacy sami! Przecież ty nie potrafisz wyrzucić tej miłości na śmietnik! Dlaczego uważasz, że ona to zrobiła?

- Bo ją zraniłem! Zachowałem się jak kretyn!

- Mój Bartek tak często zachowuje się jak kretyn, że gdybym chciała za każdym razem… Już dawno musiałabym być rozwódką! Ona z pewnością dalej cię kocha! To dla mnie zupełnie oczywiste!

- To dlaczego nie odpowiedziała na moje maile?! Przecież starałem się jej wszystko…

Ola uśmiechnęła się i pokręciła z dezaprobatą głową.

- Ja rozumiem, że mamy teraz elektroniczną rewolucję, ale jeżeli wydaje ci się, iż Asia marzy o tym, aby otrzymać przeprosiny pocztą elektroniczną to… Naprawdę jesteś aż tak naiwny? Myślę, że powinieneś do niej iść! Nie będzie łatwo, ale przecież… przecież warto! Co ryzykujesz? Ludzie muszą ze sobą rozmawiać jeśli chcą…

- A ty nie rozumiesz, że ja zrobiłem coś… Ja sam nie mogę sobie wybaczyć!

- I to zdaje się być jednym z poważniejszych problemów! – powiedziała Ola. – Pamiętaj jednak, że jeśli nawet Asia jest urażona, jeśli mówi, że ma cię dosyć… To tak naprawdę oznacza tylko tyle, iż czeka cię bardzo ciężka droga! Pewnie usłyszysz jeszcze o sobie rzeczy bardzo nieprzyjemne, ale… przecież ci się to należy! Nawet ja nie mam co do tego wątpliwości, chociaż z całej siły będę trzymała za ciebie kciuki! Nie myśl o swojej dumie! Pomyśl raczej, że walczysz o coś najważniejszego na świecie! Najważniejszego!

- Jak to mówisz, to wszystko wydaje mi się bardzo łatwe! Ale przecież… Przecież tak naprawdę wcale nie jest aż takie proste!

- Jest! – powiedziała kategorycznym tonem Ola. – Naprawdę jest! Tylko zacznij wreszcie coś robić!

Pisałem przez cały piątek, sobotę i niedzielę. Napisałem łącznie trzy teksty. Ale najważniejsze, że nareszcie udało mi się skończyć ten cholerny artykuł o Afganistanie! Wyszedł nieźle, ale podobnie jak ten o poligonie atomowym, był koszmarnie długi (jak dla pisma codziennego)! Skoro jednak poradzili sobie z Kazachstanem, to poradzą sobie i z Afganistanem. Wysłałem artykuł do czterech redakcji. Jestem ciekawy, ile z nich się skusi?

Wieczorami dla relaksu jeździłem „Punciaczkiem” po mieście. Pod domem Asi byłem cztery razy! Chyba jestem strasznym tchórzem, bo nigdy nawet nie wysiadłem z samochodu!

Arek zadzwonił w niedzielę wieczorem i obrażonym tonem poinformował mnie, że reklamy będą do odebrania u niego w „dziupli” następnego dnia rano.

- Ale ja chcę wyjechać już koło siódmej – powiedziałem.

- No i dobrze! – mruknął mój wspólnik. – Powinienem skończyć na tę godzinę! Będę siedział przez całą noc, więc myślę, że dostaniesz połowę.

- To ty jeszcze ich nie zrobiłeś? – jęknąłem. – Przecież nie zdążysz! Nie ma takiej możliwości!

- Przestań! – powiedział lekceważącym tonem Arek. – Będziesz miał wszystko gotowe na czas! A we wtorek rano dostaniesz całą resztę!

- Byłoby naprawdę fajnie – stwierdziłem, ale w moim głosie nie było głębokiej wiary.

Rozdział 4

Struś

Ku mojemu zdziwieniu reklamy rzeczywiście były gotowe! I tak zaczęła się moja droga przez mękę. Jeździłem do Sopelna przez tydzień! Część reklam była zrobiona tak niedbale i niezgodnie z ustaleniami, że niektórzy klienci kategorycznie odmawiali zatwierdzania ich do druku! Wiozłem więc te knoty z powrotem do Arka, on mozolnie je przerabiał, a potem ponownie odwiedzałem reklamodawców. Paranoja! Kiedy w piątkowe popołudnie odjeżdżałem z Sopelna nie mogłem uwierzyć, że udało mi się dokonać autoryzacji. To było prawdziwe mistrzostwo świata! Szczególnie, że poprzedniego dnia nie miałem jeszcze akceptacji dla jedenastu ramek! Zawiozłem cały ten bałagan Arkowi do dziupli i wróciłem do domu.

Przez cały tydzień nie napisałem nawet linijki! Wracałem tak zmęczony użeraniem się z sopeleńskimi pseudobiznesmenami, że zasypiałem jak kamień.

Dłuższy odpoczynek od komputera chyba dobrze mi zrobił, bo tekst o amerykańskich komandosach w Afganistanie miałem gotowy w sobotę wieczorem (po czterech godzinach przed ekranem komputera). Tak się rozochociłem, że przed snem puknąłem jeszcze dwa krótkie artykuły o reinkarnacji. Głównym odbiorcą takich historyjek był „Tygodnik Regionalny” z Białegostoku, ale część dzienników też je kupowała.

W niedzielę rano powysyłałem moje dzieła mailem i zacząłem produkcję następnych. Do wieczora zmontowałem jeszcze wzruszającą historię o staruszku i jego psie oraz anonimowy wywiad z nauczycielką dręczoną w szkole przez uczniów.

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura