MAREKERAM MAREKERAM
110
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 15)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

W poniedziałek ruszyłem ponownie do Sopelna. W reklamowej gorączce Arek i ja zupełnie zapomnieliśmy, iż folder musi zawierać coś jeszcze poza reklamami oraz zdjęciami. Zebranie materiału nie zajęło mi dużo czasu. W „TRUŚCIE” dostałem naprawdę niezłą szkołę wyciskania informacji niezbędnych do opracowania syntetycznych tekstów o mieście lub gminie. Wystarczyło, że odwiedziłem dom kultury, bibliotekę, miejscową gazetę oraz prywatne wydawnictwo „Koliberek” (wydają „Regionalne Zeszyty Historyczne”), a zacząłem odnosić wrażenie, że jeszcze chwila i będę mógł napisać obszerną, kilkutomową monografię Sopelna.

W domu byłem o piętnastej. Zjadłem szybki obiad i zasiadłem do opracowania tekstów o mieście. Chciałem mieć to jak najszybciej z głowy! Skończyłem około dwudziestej drugiej. I wtedy zupełnie niespodziewanie przyszedł mi do głowy pomysł wydawania „Kalejdoskopu kulturalnego”.

Arek bardzo się zdziwił, gdy przyniosłem mu we wtorek komplet materiałów.

- Szybki jesteś – mruknął.

- Wolałem nie czekać – stwierdziłem. – Od czasu „TRUSTU” tak nie znoszę tej pisaniny o miasteczkach, że jak raz odłożyłbym te śmiecie na kilka dni… Wcale nie jest pewne, że zdołałbym się później zmusić do pracy!

- Dobra! Teraz ja muszę to wszystko poskładać do kupy i możemy drukować! Mam nadzieję, że te sopelneńskie łosie powpłacają zaliczki!

- Przy akceptacjach wszystkim przypominałem po kilka razy – powiedziałem. – Przynajmniej część powinna pamiętać.

- Miejmy nadzieję! Drukarnia zrobi mi co prawda robotę na krechę, ale w naświetlarni nie mogę się pokazywać bez gotówki! Już ostatnio patrzyli na mnie krzywo. Wiszę im jeszcze sporo kasy!

- A kiedy skończysz? – zapytałem.

- Za jakiś dobry tydzień – powiedział Arek. – Dzisiaj jest 17… Do 25 powinienem się wyrobić ze składem. Najgorsze będzie to rysowanie planu… Najmniej dwa dni! Najmniej!

- Do tego czasu na pewno wpłaci pieniądze „Telstar”. To poważna firma. Będziesz miał na naświetlenie! Wszystko będzie dobrze! Zobaczysz! A w dodatku mam dla ciebie pewną fajną propozycję.

- Jaką? – zdziwił się mój wspólnik.

- Wszyscy tłuką teraz foldery i mapy. Reklamodawcy mają już tego naprawdę po dziurki w nosie! Trzeba więc dać im coś innego!

- Wszystko już było – mruknął z rezygnacją Arek. – Prochu nie wymyślisz.

- Może i wszystko już było, ale niekoniecznie w B…!

- Chcesz pracować w B…! Chyba zwariowałeś! Tu nikt ci nie weźmie reklamy! Są uodpornieni na wszystkie argumenty! Pamiętam jak chciałem tu wydać album fotograficzny! Udało mi się przecież w Poznaniu, Gdańsku, a nawet we Warszawie… W B… w ogóle nie mogłem ruszyć z miejsca!

- A gdybyśmy mieli list od prezydenta miasta popierający naszą inicjatywę?

- Niektórych jeszcze to rusza! Wierzą, że jak poprą takie przedsięwzięcie to władza spojrzy na nich łaskawiej. Ale po taki list stoi do władz kolejka!

- Tak! – powiedziałem. – Kolejka tych, którzy chcą wydawać folderki promocyjne o mieście! A gdybyśmy zaproponowali coś w miarę nowego? Idą wybory… Oni chcą się wykazać! Tu w B… wszystko zostanie pewnie po staremu, więc… Moim zdaniem trzeba postawić na kulturę.

- Na co?! – zdziwił się Arek. – Na kulturę? To w życiu się nie sprzeda! W życiu!

„Kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym spadaniem”. Mówiłem więc i mówiłem bez końca, a Arek powoli „rozmiękał”. Wreszcie zdołałem zarazić go moim pomysłem i do wieczora pisaliśmy list.

Dom Wydawniczy „Futura”

B…, 2002-09-17

 

Szanowna Pani Ewa Gwiazdowicka

Wiceprezydent Miasta B…

 

„Kalejdoskop Kulturalny” – nowo powstający rocznik prezentujący dokonania środowisk twórczych i wydarzenia kulturalne w naszym mieście, ma szansę zaprezentować w nowatorski sposób szeroką panoramę życia artystycznego i najważniejszych wydarzeń kulturalnych.

Przyjęta przez nas formuła pozwoli udokumentować rolę środowisk, dla których literatura, muzyka i sztuki plastyczne są ważnym elementem życia codziennego. Prezentując dokonania artystyczne z różnych dziedzin, „Kalejdoskop Kulturalny” będzie mógł utrwalić oraz uzupełnić comiesięczne informacje przekazywane przez cenione i ważne czasopismo jakim jest „Informator Kulturalny”.

 

OGÓLNA KONCEPCJA ROCZNIKA

 

Zawartość:

Wiersze, opowiadania, fragmenty dłuższych utworów literackich, eseje, prezentacje dziel plastycznych, debiuty, wywiady z twórcami i animatorami kultury, a także przedstawienie osób wspierających życie artystyczne w B…

 

Kolportaż:

Wybrane księgarnie, kioski, placówki kultury, biblioteki (egzemplarze bezpłatne), Wydziały Kultury U.M. miast wojewódzkich (egzemplarze informacyjne).

W przypadku zainteresowania rocznikiem ze strony Urzędu Miasta w B…, Dom Wydawniczy „Futura” jest gotowy przekazać znaczącą pulę rocznika dla Wydziału Kultury oraz dla Wydziału Promocji Miasta.

 

Termin wydania:

Luty 2003 (pierwszy wolumin), kolejne cyklicznie w pierwszym kwartale każdego roku.

 

Korzyści:

Stworzenie forum dzięki, któremu możliwy będzie przegląd oraz utrwalenie życia artystycznego i kulturalnego, przedstawienie dokonań artystów z B… w kraju, szansa dla młodych twórców (dział: „DEBIUTY”), promocja miasta i regionu, „Przewodnik po kulturze w B…” (dział informacyjno-adresowy).

 

Założenia techniczne:

Objętość – minimum 250 stron, format zbliżony do B5, papier – offset i wkładki kredowe (kolor), okładka półsztywna, nakład od 1000 do 2500 sztuk (uzależniony od chłonności rynku i możliwości finansowych).

 

Źródła finansowania:

Środki własne, reklamy firm, sprzedaż.

 

Przedsięwzięcie wymagałoby wstępnej pomocy ze strony władz miejskich, a przede wszystkim Pani Prezydent, jako osoby szczególnie zaangażowanej w tematykę, którą będzie prezentował „Kalejdoskop Kulturalny”. Pomoc ta polegałaby na sygnowaniu dwóch listów intencyjnych popierających wydawanie rocznika (pierwszy z nich skierowany do animatorów i kierowników placówek kulturalnych, drugi do przedstawicieli biznesu). Dzięki takim listom prace redakcyjne byłyby znacznie ułatwione i przebiegałyby sprawniej (w załączeniu pozwalamy sobie przesłać projekty pism).

Zakładamy, że przedstawiony projekt może wymagać szerszego omówienia, prosimy więc o wyznaczenie nam terminu krótkiego spotkania.

 

Z poważaniem

Muszę przyznać, że ten list to prawdziwy majstersztyk. Zapakowaliśmy go w dużą kopertę, dołączyliśmy album Arka o Poznaniu oraz kilka folderów opracowanych przeze mnie dla „TRUSTU”. Wracając do domu nadałem to wszystko listem poleconym na adres Ratusza (musiałem jechać aż na Pocztę Główną, bo wszystkie inne były już zamknięte). Nie wiem czy jesteśmy geniuszami? Ale cwaniakami jesteśmy na pewno!

W czwartek siedziałem i od rana waliłem w klawiaturę. Kolejna niesamowita historia o podziemnej fabryce zbudowanej przez hitlerowców była właśnie na ukończeniu, gdy zadzwonił Arek.

- Przed chwilą dzwoniła do mnie sekretarka prezydent Gwiazdowickiej – powiedział przejętym głosem. – Cholera! To zadziałało! Masz u mnie dużą wódkę! Wyznaczyła nam spotkanie na jutro! Mamy się pojawić o 11:00.

- No to super! – zawołałem. – Widzisz, a tak kręciłeś nosem!

- Przyjedź do mnie jutro o dziesiątej – poprosił Arek. – Naradzimy się trochę przed tym spotkaniem.

- Dobrze, będę! – powiedziałem. – Mam tylko nadzieję, że z tej radości nie przestaniesz dziergać folderu Sopelna!

- No co ty? – oburzył się mój wspólnik. – Myślisz, że jestem wariatem? Siedzę od rana i dłubię układ ulic. Jak nie wierzysz, to możesz przyjść sprawdzić!

- Daj spokój! Jesteś przecież dorosły!

W piątek punktualnie o 11:00 wkroczyliśmy do sekretariatu pani wiceprezydent. Arek ubrany był w ciemny, dwurzędowy garnitur (jeszcze od ślubu!). Ja w szarą marynarkę, białą koszulę z krawatem i czarne spodnie. Jakich ta władza wymaga poświęceń od człowieka! Sekretarka spojrzała na nas pochmurnym wzrokiem i widocznie doszła do wniosku, że nie kwalifikujemy się na salony, bo nieprzyjemnym głosem zapytała:

- Panowie do kogo?

A ciekawe do kogo mielibyśmy przyjść skoro na drzwiach wielkimi literami było napisane: wiceprezydent Ewa Gwiazdowicka?

- My w sprawie „Kalejdoskopu kulturalnego” – powiedział Arek.

Jeśli miał nadzieję, że to cokolwiek sekretarce wyjaśni, albo zmieni jej nastawienie do nas, to bardzo się pomylił.

- Z tą sprawą musicie się panowie udać do Wydziały Kultury! – stwierdziła pewnym siebie i nie znoszącym sprzeciwu głosem. – Tu urzęduje prezydent Gwiazdowicka!!!

- Ojejku! – zawołał Arek głosem akwizytora, którego poznaliśmy w Sopelnie.

Sekretarka spojrzała na niego z takim oburzeniem, iż wydawało mi się, że jeszcze chwila, a wyjmie z szuflady pistolet i zacznie do nas strzelać pociskami dum-dum.

- A wie pani, tak sobie przechodziliśmy korytarzem i stwierdziliśmy, że miło byłoby panią odwiedzić? – powiedziałem słodkim tonem. – Dawno nie poznaliśmy nikogo miłego!

W tym momencie sekretarka pomyślała zapewne, że ma do czynienia z dwójką rasowych wariatów! Na jej twarzy pojawiło się niezdecydowanie. Z jednej strony reprezentowała poważny urząd, a z drugiej… Każdy przecież wie, że normalnych inaczej nie wolno drażnić!

- Jesteśmy umówieni z panią wiceprezydent na jedenastą – powiedział Arek.

- Panowie? – zaskoczenie sekretarki można określić tylko jednym przymiotnikiem: totalne!

- Wiemy, że wyglądamy jak sieroty, ale może mimo to pani prezydent jednak nas przyjmie? – powiedziałem.

- Skoro są panowie umówieni, to proszę – stwierdziła łaskawym tonem sekretarka i wskazała nam drzwi do gabinetu.

Pani prezydent była kobietą elegancką i zadbaną. Musiała wydawać fortunę na kosmetyki! W jej gabinecie był już obecny chorobliwie chudy, łysy facet o bezmyślnej twarzy, który przedstawił się jako dyrektor Wydziału Kultury. Zapewniliśmy go z Arkiem, że jest nam bardzo przyjemnie i usiedliśmy przy ogromnym stole konferencyjnym. Pani prezydent zapytała nas szeleszczącym głosem, czy napijemy się wody mineralnej, a gdy podziękowaliśmy zajęła miejsce za swoim ogromnym biurkiem. Zrobiła to z taką godnością, że słowo siadła, a nawet zasiadła byłoby po prostu nie na miejscu. Ona zajęła miejsce!

Zaczęliśmy opowiadać o naszym projekcie akcentując delikatnie sprawę listów. Pani prezydent patrzyła na nas łaskawie i kiwała lekko głową. Na jej twarzy gościł nieustannie łagodny uśmiech. Widocznie mówiliśmy w miarę przejrzyście i przekonująco, bo gdy skończyliśmy pierwsza dama w B… stwierdziła szemrzącym głosem, że Urząd udzieli nam poparcia. Mieliśmy przygotować listy i złożyć je do podpisu w sekretariacie.

- Pani prezydent, ja miałbym jednak pewne pytanie do naszych gości – powiedział chudy dyrektor, starając się nadać swej bezmyślnej twarzy nieco bardziej intelektualny wyraz. – Bardzo mnie interesuje, czy w materiałach, które znajdą się w „Kalejdoskopie” pojawią się jakieś elementy krytyczne?

- Jeden z działów pragniemy poświecić recenzjom… – zacząłem.

- Nie taką krytykę miałem na myśli – wszedł mi w słowo dyrektor. – Interesuje mnie, czy zamierzacie panowie w jakikolwiek sposób oceniać politykę kulturalną miasta?

- Naszą ambicją jest pokazanie kultury w B…, a nie wchodzenie w różnego rodzaju spory, które… które w nieunikniony sposób wiążą się ze sprawowaniem władzy i najczęściej mają charakter polityczny – powiedziałem.

- A ponieważ chcemy stworzyć książkę, która ma prezentować osiągnięcia twórców, więc polityka nie bardzo nas interesuje – dodał Arek.

Na twarzy dyrektora pojawił się błogi uśmiech.

- Bardzo rozsądnie – pochwalił. – Bardzo rozsądnie!

Projekty obu listów znalazły się w sekretariacie pani wiceprezydent jeszcze przed piętnastą.

- Im szybciej, tym lepiej – powiedział Arek. – I tak będą tam leżały dobry tydzień, zanim nabiorą mocy urzędowej!

- Tak, tak – potwierdziłem. – Im wszystkim się wydaje, że im papier dłużej leżakuje w Urzędzie, tym większą ma siłę oddziaływania!

W poniedziałek wieczorem zadzwoniła Ola.

- I co? – zapytała.

- Nic! – powiedziałem. – Ostro pracuję. Przez cały weekend pisałem.

- Przestań udawać, że nie wiesz o co mi chodzi! – powiedziała z oburzeniem Ola.

- Ale…

- Oczywiście nie zrobiłeś nic! Tchórz! A w dodatku usprawiedliwiasz się tym, że masz dużo pracy! Zadawalasz się namiastkami, wmawiając sobie, iż otrzymujesz wszystko to, co jest możliwe…

- Nie! To nie tak!

- A jak?

- Zrozum, ja nie mogę! Nie mogę tak po prostu iść do Asi i… Czuję się jak idiota!

- Niech żyje miłość własna! – fuknęła Ola. – Ty nie możesz! A ona mogła wysłuchiwać tych twoich bzdur, które sobie wymyśliłeś!

- To Danka!

- Jaka Danka?! Gdybyś miał w sobie trochę zaufania, to pogoniłbyś tę Dankę na cztery wiatry, a nie… Nie rozumiesz, że musisz to załatwić? Człowieku! Pokaż w końcu, że ci zależy! A może już ci nie zależy?

- No co ty?! Przecież wiesz!

- To na co czekasz, do cholery?! Z siedzenia w domu i wzdychania do ścian nic dobrego się nie urodzi! Ze smętnych opowieści przy piwie, też niewiele! Myślałam, że chcesz, aby ci pomóc?

- Chcę!

- To co? Ja mam iść za ciebie do Aśki?! Mogę iść, ale nie wiem czy zyskałbyś w ten sposób w jej oczach? Czego ty się boisz człowieku?!

- Boję się, że usłyszę coś… Coś po czym nie będę miał już żadnych złudzeń!

- Jasne! Lepiej więc nie robić nic!

- Nie wiem!

- Głupi struś! – prychnęła Ola.

- Słucham?

- Jesteś jak struś! To co robisz, to zwykłe chowanie głowy w piasek! Jak zwykle uciekasz przed problemami! Nie rozwiązujesz ich, tylko przed nimi uciekasz! A spróbuj zadziałać tak: odłóż za chwilę słuchawkę, wsiądź w samochód i jedź do Asi! Przecież nie urwie ci głowy, a jeśli nawet to zrobi – co stracisz skoro i tak masz ją zakopaną w piasku?!

Posłuchałem Oli, zszedłem na parking, odpaliłem „Punciaczka” i pojechałem do Asi. Serce waliło mi jak oszalałe kiedy wchodziłem po schodach na drugie piętro domu, w którym mieszkała. Stałem przez długą chwilę nie mogąc się zdecydować na naciśnięcie dzwonka.

Asia otworzyła drzwi i patrzyła na mnie w milczeniu. Miała kamienną twarz, a w jej złocistych oczach pojawił się obcy, chłodny błysk. Staliśmy tak w milczeniu chyba całą wieczność.

- Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedziałem wreszcie, starając się ukryć drżenie głosu. – Tylko nie wiem… nie wiem, czy ty…?

- Wejdź – szepnęła Asia i wpuściła mnie do mieszkania.

Nie mogłem uwierzyć, że wszystko okazało się takie proste! Wydawało mi się, że naprawdę dostałem swoją drugą szansę!

- Nie wiem od czego zacząć – powiedziałem, gdy usiedliśmy w pokoju na fotelach.

- A o czym chcesz rozmawiać? – zapytała Asia patrząc na mnie przenikliwie.

- O wszystkim! O nas!

- O nas?! Nie ma już nas! – powiedziała Asia lekko drżącym głosem. – Jesteś ty i jestem ja! To był przecież twój wybór!

- A jeśli zmieniłem zdanie? Jeśli coś zrozumiałem?

- Co zrozumiałeś? Powiedz mi, co zrozumiałeś?!

- Asiu… Ja nie potrafię… Wiem, że to zabrzmi strasznie sztywno, albo melodramatycznie, ale…

- … nie potrafisz beze mnie żyć? – dokończyła.

- Tak! Naprawdę nie potrafię! – przyznałem wpatrując się z nadzieją w jej oczy, ale to nie były oczy mojej dziewczyny!

- Musisz powoli zacząć się przyzwyczajać! Za tydzień lecę do siostry!

- Do Stanów?! Na długo? – zapytałem kompletnie zaskoczony.

- Jeszcze nie wiem. To będzie zależało!

- Musisz?

- Nie, nie muszę! Po prostu chcę! Zawsze chciałam – powiedziała. – Przecież wiesz!

- Taaaaak!

Siedziałem w fotelu, patrzyłem prosto w jej złociste oczy i szukałem w nich choćby cienia uśmiechu. Ale Asia nie miała już dla mnie uśmiechów! Ukryłem twarz w dłoniach. Czułem się jak ostatni śmieć!

- Powiedz mi… – powiedziałem po chwili. – Powiedz mi, czy gdybym nie zachował się wtedy jak kompletny idiota… Czy… Czy też byś poleciała?

- Chyba nie! – szepnęła po chwili milczenia Asia. – Na pewno nie!

- A mógłbym cię teraz jakoś zatrzymać?

- Nie! Nie mógłbyś!

- A czy ty… Czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałem przerażony swoją odwagą. – Czy zostało jeszcze coś z tamtej miłości? Czy wszystko już rozdeptałem?!

Asia spojrzała na mnie i po raz pierwszy uśmiechnęła się delikatnie. W jej złocistych oczach zatańczyły przez chwilę złociste iskierki.

- Tak! Kocham cię i to jest mój wielki problem! Kocham cię wbrew rozsądkowi i logice.

- Więc nie leć! Zostań! Przecież…

- A wiesz na czym polega ten problem? – zapytała Asia.

- Na czym?

- Na tym, że nie potrafię ci wybaczyć! Nie potrafię zapomnieć tej twojej chorej zazdrości, głupich oskarżeń! Wiesz… to powitanie na lotnisku w Warszawie… to jest jak koszmar! Pamiętam, jak biegnę do ciebie pełna miłości – a ty mówisz – „Stop! Tej pani już podziękujemy!” Ciągle o tym myślę. Pamiętam! I chyba nie zdarzyło mi się w życiu nic gorszego! Nie mogę o tym wszystkim zapomnieć! Nie mogę! Im więcej się daje, tym więcej można zniszczyć.

Arek zadzwonił w środę późnym popołudniem.

- Mam już oba listy – powiedział. – Zadzwonili dzisiaj z sekretariatu i powiedzieli, że można odebrać.

- Wszystko w porządku? – zapytałem.

- Tak! – zawołał wesoło Arek. – To jest dokładnie to, o czym marzyłem.

- Więc nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba ruszać z robotą – powiedziałem.

- Dobra! – stwierdził energicznym głosem mój wspólnik. – Za dwa, trzy dni powinienem skończyć Sopelno i możemy ruszać z koksem! Ale dzisiaj wpadnij do mnie do „dziupli” na piwo. Przecież musimy oblać nasze zwycięstwo.

- Kwitnąco to ty nie wyglądasz – powiedział Arek, kiedy pojawiłem się u niego jakieś dwie godziny później.

- Daj spokój – mruknąłem. – Dostałem ostatnio nieźle po krzyżu! Płacę wysokie rachunki za swoją głupotę!

- Nooo, jak zaczynasz tak gadać, to znaczy, że masz poważne kłopoty sercowe.

- Daj spokój! To już nie są kłopoty! To klęska! Wszystko mi się rozpadło! Dosłownie wszystko! A najgorsze… Ja zupełnie nie wiem jak to poskładać! Rozmawiałem z Asią i…

- Przecież… Przecież dałeś już sobie spokój z tą Aśką!

- Tak naprawdę, to ona dała sobie spokój ze mną!

- I to boli cię pewnie najbardziej! – powiedział Arek ze złośliwym uśmiechem.

- Zamknij się! – wrzasnąłem. – Gówno wiesz, a mądrzysz się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy! A mnie chce się wyć, bo dziewczyna, którą kocham i którą skrzywdziłem… Ona powiedziała mi…

Arek był zaskoczony moim wybuchem. Przyglądał mi się przez chwilę niezwykle uważnie, a potem roześmiał się nerwowo i powiedział niepewnym tonem:

- Przepraszam! Nie chciałem cię tak wnerwić. Myślałem, że… Wiesz co? Najlepiej wyrzuć z siebie to, co cię tak męczy. A ja przysięgam, że już nie będę pierdzielił głupot!

Opowiedziałem mu o wszystkim. Słuchał i prawie mi nie przerywał. Kiedy patrzyłem na niego, to miałem jakąś irracjonalną nadzieję, że on wie jak rozwiązać moje problemy.

Niestety nie wiedział!

Od Arka wracałem piechotą w środku nocy. Mogłem wziąć taksówkę, ale nie chciałem. Szedłem więc przez uśpione B… i patrząc na zamglone ulice oświetlone żółtym, sodowym światłem miałem chwilami uczucie, że świat wokół mnie jest zupełnie nierealny.

To, że powlokę się pod dom Asi, było chyba od początku oczywiste! Z tym, iż najpierw dla mojej podświadomości! Świadomość długo się broniła! W pewnym momencie przekonałem nawet sam siebie, że najkrótsza droga do mojego domu biegnie właśnie przez ulicę, na której mieszkała Asia. To trochę tak, jakby komuś udowadniać, że najekonomiczniej jest jeździć z Krakowa do Warszawy przez Berlin! Chyba powinienem zostać dystrybutorem marketingu bezpośredniego! Odnosiłbym oszałamiające sukcesy!

Siedziałem później do piątej rano na ulicznym krawężniku i patrzyłem w okna jej mieszkania. Czułem się tak, jakby za chwilę sąd miał mi odczytać długoletni wyrok. Miałem żal do całego świata. O co? Tak naprawdę nie wiem o co? Chyba o to, że inni mogą być szczęśliwi, a ja nie!

Na chodniku przy diagramie do gry w klasy leżał mały kawałek kredy. Wziąłem go w pewnym momencie do ręki i chciałem napisać coś na asfalcie, żeby Asia wiedziała, że byłem w nocy pod jej domem, że patrzyłem w jej okna… Obracając w palcach rozmiękłą kredę, uświadomiłem sobie jednak, że mam w głowie kompletną pustkę. Nie wiedziałem co napisać!

Upuściłem kredę…

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura