MAREKERAM MAREKERAM
132
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 16)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

W domu przespałem się dwie godziny. Niestety około dziewiątej pan Lulek rozpoczął w swoim mieszkaniu wiercenie dziur w ścianach. A ponieważ blok zbudowany jest z solidnej, zbrojonej, wielkiej płyty więc chyba nie szło mu zbyt dobrze. Wiertarka ryczała jak dzikie zwierzę w czasie godów! Kiedy milkła, to z kolei pan Lulek komentował swe niepowodzenia tak głośno, że słyszałem prawie każde słowo. O dalszym śnie nie miałem co marzyć, bo dowiedziałem się, że sąsiad wiesza właśnie nowe szafki w kuchni, to zaś oznaczało konieczność wywiercenia niezliczonej ilości otworów w PRL-owskim betonie. Wstałem więc, włączyłem komputer i chciałem skrobnąć jakiś artykulik. Najpierw jednak odruchowo sprawdziłem maile. Był jeden, ale za to niezwykle soczysty!

Od:redakcja23@panoszczec.pl

Do: ”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Wysłano:26 września 2002 8:34

Temat: ostrzeżenie

Ty cholerny, głupi pismaku! Przez ciebie nasze teksty leżą tygodniami i czekają na swoją kolejkę! Nie wiemy jaki masz układ z Saczylasem, ale twoje durne wypociny zawsze idą w pierwszej kolejności! Jeżeli nie przestaniesz robić nam koło pióra, to dobierzemy ci się do dupy!!! Będziesz gorzko żałował, że usłyszałeś kiedykolwiek o takim tytule jak „Panorama Szczecińska”! To jest pierwsze i ostatnie poważne ostrzeżenie!

Członkowie Redakcji

Na anonimy nie powinno się odpowiadać, ale poniosły mnie nerwy. Komuś tam zupełnie poprzestawiało się w głowie i nawet tego nie poczuł! Ten mail był tak idiotyczny, że po prostu musiałem na niego odpowiedzieć!

Od:”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Do: redakcja23@panoszczec.pl

Wysłano: 26 września 2002 10:04

Temat: Re: ostrzeżenie

Zamiast pisania durnych anonimów z pretensjami do całego świata doradzam pisanie lepszych i ciekawszych tekstów. Korzyści będą dwie: mniej frustracji oraz ciekawsza gazeta.

Pozdrawiam chłodno i niezwykle cierpko

Jarosław Orkisz

Komuś po drugiej stronie kabla wyraźnie puściły nerwy, bo w następnym mailu było już tyle wyzwisk oraz tyle porad sugerujących co i gdzie mam sobie wsadzić, że doszedłem do wniosku, iż na dalszą wymianę korespondencji najzwyczajniej szkoda czasu.

Ze złości napisałem przed południem krótki tekst o V7, tajnej superbroni, którą hitlerowcy testowali podobno do ostatnich dni wojny.

Wieczorem zadzwoniła Ola. Opowiedziałem jej o mojej wizycie u Asi.

- Musisz coś zrobić! – krzyknęła kiedy skończyłem. – Koniecznie musisz coś zrobić!

- A ciekawe co by to miało być?

- Nie wiem! Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę! Tak nie może dalej być! Wy jesteście kompletnie nieodpowiedzialni! Przecież decyduje to, co się czuje! A wy… – powiedziała Ola i odłożyła słuchawkę.

Zadzwoniła pół godziny później i poprosiła mnie o numer komórki do Asi.

- Co chcesz zrobić? – zapytałem. – Chcesz do niej zadzwonić i porozmawiać o moich smuteczkach? To nie jest dobry pomysł – stwierdziłem.

- Dasz mi ten numer, czy nie? – mruknęła Ola.

- To nie ma sensu! Skoro…

- Dobra! I tak sobie poradzę! – krzyknęła Ola. – Wariatom trzeba pomagać nawet wbrew ich woli.

- To przegrana sprawa!

- Nie ma przegranych spraw – powiedziała stanowczo Ola i ponownie odłożyła słuchawkę.

Oczywiście po niecałej godzinie zatelefonowała ponownie.

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam już nie tylko numer komórki twojej dziewczyny, ale nawet maila do niej – pochwaliła się Ola.

W jej głosie brzmiała nieskrywana duma.

- Blefujesz – stwierdziłem spokojnie.

Myliłem się! Ola wyrecytowała mi bezbłędnie zarówno numer telefonu jak i adres poczty elektronicznej. Wiedziałem, że jest rasową dziennikarką i wyciąganie wiadomości ma we krwi, ale mimo to zaimponowała mi tempem.

- No i co? – spytała wojowniczo Ola.

- Niezła jesteś! – powiedziałem. – Naprawdę dobra! Ale proszę cię daj sobie spokój. To nie ma przecież sensu!

- Wiedziałam, że tak powiesz! Po prostu wiedziałam! Przyjmij więc do wiadomości, że jestem umówiona z Asią jutro o piętnastej. I choćbyś mnie ćwiartował, to nie powiem ci gdzie!

- Ja cię nie będę ćwiartował, tylko od razu cię zastrzelę – krzyknąłem. – Kto cię prosił?!

- Jak to kto? Ty! Opowiedziałeś mi przecież swoją historię!

- Chciałem się tylko komuś wygadać!

- Akurat! – parsknęła Ola.

- Chyba ja wiem lepiej – mruknąłem. – Czemu się wpieprzasz w moje sprawy! Kto cię prosił? Kto?!

Ola milczała przez chwilę. Słyszałem wyraźnie jej spokojny oddech w słuchawce.

- No, jestem pod wrażeniem twojej głupoty – powiedziała wreszcie z dezaprobatą w głosie. – Na podstawie twojego przypadku, jakiś psycholog mógłby napisać doktorat, albo nawet habilitację! Człowieku, przecież ty głośno mnie opieprzasz, a po cichu błagasz o pomoc! Krzyczysz, żebym się nie wtrącała, ale mdlejesz ze strachu, że mogłabym cię posłuchać! To taki niemy, rozpaczliwy skowyt! Ale ja go przecież doskonale słyszę! Masz mnie za kretynkę?!

- Nieee – szepnąłem. – Przepraszam. Zapomniałem, że kobieca intuicja, to potęga! Ale jesteś zupełnie pewna, że czasami nie polatujesz trochę na miotle?

- Oj, bo się obrażę – powiedziała Ola poważnym tonem, ale w jej głosie usłyszałem nutki rozbawienia.

- Dziękuję ci – wymamrotałem. – Naprawdę ci dziękuję!

- Na razie nie masz jeszcze za co? Jak będę miała jutro dobry humor, to do ciebie zadzwonię! Cześć!

Rano dzwonek przy drzwiach poderwał mnie na równe nogi punktualnie o 6:30! Powlokłem się półprzytomny do drzwi i wyjrzałem przez wizjer na klatkę schodową. Otworek był jednak zasłonięty przez czyjś niezbyt czysty palec.

- Kto tam? – zapytałem schrypniętym głosem.

- Swój! – zadudniło po drugiej stronie. – Proszę otworzyć!

Przekręciłem klucz w zamku i uchyliłem drzwi. „Sumo” i jego kolega mieli bardzo poważne miny.

- Cóś bardzo ćwiergoli w pańskiej piwnicy – powiedział „Bolo” patrząc na mnie oskarżycielsko.

- W piwnicy? – zapytałem bezradnie.

- Tak! W piwnicy! – potwierdził „Sumo”. – Pewnie pan męczy jakieś zwierzątka!

- W mojej piwnicy można znaleźć tylko bałagan – powiedziałem.

- Tak?! – zapytał podejrzliwie „Sumo”. – To niech się pan ubierze i zejdzie z nami na dół.

- Sam se pan zobaczy, że tam coś ćwiergoli – dodał „Bolo”

Ubrałem się i ruszyłem za działaczami Partii Odrodzonego Narodowego Socjalizmu. Dopiero na parterze przyszło mi do głowy, że pchanie się do piwnicy z osiłkami o rozmiarach dwudrzwiowych szaf nie jest zbyt rozsądne. „Mogą mnie tam przerobić na tatar z cebulką, a i tak nikt niczego nie zauważy” – pomyślałem.

- Sam se pan zobaczysz, sam se pan zobaczysz – podśpiewywał idący z przodu „Bolo”, a ja nerwowo rozglądałem się dookoła.

Wybawienie przyszło w ostatniej chwili. Okazuje się, że sąsiad jest jednak wspaniałym wynalazkiem nawet jeśli jest maniakiem i byłym „bezpiecznikiem”.

- A gdzie to się wybieramy? – zapytał pan Lulek wybiegając w piżamie ze swego mieszkania.

- Coś tam ćwiergoli – powiedział dobrodusznie „Bolo” wskazując na wejście do piwnicy.

„Sumo” nie był już tak miły.

- To chyba nasza sprawa gdzie chodzimy?! Nie?! – mruknął.

- Chodzić to sobie możecie do piwnicy w swoim bloku – powiedział twardo pan Lulek. – A tu, to jak wam ktoś pozwoli!

- My idziemy z nim – stwierdził „Sumo” pokazując na mnie palcem.

- Nchooo! Bo coś ćwiergoli u niego piwnicy – dodał rozradowanym tonem „Bolo”.

- Ach tak! – powiedział dziwnym tonem pan Lulek. – To ja pójdę z wami. Zaczekać mi tu! Zaraz przyjdę!

Sąsiad wszedł do swojego mieszkania, by po chwili wymaszerować z niego w niebieskim, frotowym szlafroku.

- Idziemy – zarządził władczym tonem.

W piwnicy było duszno i śmierdziało kotami (jak w każdej piwnicy!).

- Nic nie słyszę – powiedział pan Lulek.

- Zara, zara – powiedział „Bolo”. – Czeba być przez chwile cicho!

- A co panowie właściwie tu robili o tej porze? – zapytał podchwytliwie sąsiad.

- Na zebraniu naszej organizacji podjęliśmy uchwałę o przerobieniu piwnicy pana Trawackiego na zbrojownię PONS-u – stwierdził wiecowym tonem „Sumo”. – Porządkowaliśmy lokal!

- Zbrojownię?! – krzyknął pan Lulek. – Chcecie tu trzymać broń?! Czy wyście kompletnie oszaleli? A poza tym… Co to jest ten PONS?

- Partia Odrodzonego Narodowego Socjalizmu! – wyskandował „Sumo”. – Jedyna partia, która może uczynić ten kraj pięknym, dostatnim i sprawiedliwym!

- Tak, tak – powiedział pan Lulek. – Ale trzymania broni tu nie będzie!

- Jakiej broni?! – zdziwił się „Sumo”.

- A co trzyma się w zbrojowni?! – wrzasnął sąsiad. – Macie mnie za kompletnego siurka?! Gadać mi tu jak na spowiedzi, co kombinujecie?!

„Teraz te osiły nas zmasakrują, a potem długo jeszcze będą profanować nasze zwłoki – pomyślałem – Czy funkcjonariuszom SB sztuka dyplomatycznego załatwiania spraw jest zupełnie obca?” Jednak o dziwo „Sumo” i jego kolega przyjęli postawy niemal zasadnicze.

- Bejsbole – mruknął skruszonym tonem „Bolo” – Chcieliźmy tu czymać tylko nasze bejsbole.

- Na razie! – dodał „Sumo”. – Potem chcieliśmy dodać jeszcze łańcuchy, „pieszczochy” i butelki.

- Chyba nie z benzyną? – zapytał oburzony pan Lulek.

- Nie, nie! – powiedział „Sumo”. – Wiemy, że to niebezpieczne! A poza tym tu mieszka przecież nasz wódz! Nie możemy go narażać!

- I tak musicie postarać się o zezwolenie – powiedział bezlitosnym tonem sąsiad. – Inaczej nie ma mowy o robieniu z piwnicy jakiejś tam zbrojowni! Zrozumiano!

- Tak jest! – powiedziały jednocześnie osiłki spoglądając na pana Lulka ze szczerym zachwytem.

- Pan to jezd silny facaet – powiedział z zachwytem „Bolo”.

- Może chce się przyłączyć do PONS-u? – zaproponował „Sumo”. – Potrzeba nam ludzi twardych i zdecydowanych. Nasza partia się rozrasta i…

- Pomyślę! – mruknął nonszalancko sąsiad.

Nie mogłem wyjść z podziwu. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie! Te dwa potężne, kafarokształtne osobniki obdarzyły pana Lulka ślepym szacunkiem i uwielbieniem, chociaż każdy z nich mógł go bez trudu przerobić na pasztet. Świat nie przestanie mnie zadziwiać!

- A ten gościu męczy zwierzątka – powiedział „Bolo” wskazując na mnie oskarżycielsko swym grubym paluchem. – Coś ćwiergoli u niego w piwnicy!

- Pokazać, która to piwnica – rozkazał pan Lulek.

- Ta na końcu korytarza – zameldował „Sumo”.

- To przecież nie jest moja piwnica! – krzyknąłem.

- A czyja? – zapytał z politowaniem „Bolo”. – Tak łatwo się pan nie wykręci! Tam jest namalowany numer!

- To rzeczywiście nie jest jego piwnica – stwierdził ostrym tonem pan Lulek. – To jest piwnica inżyniera Mallera! W tym bloku numeracja mieszkań nie ma nic wspólnego z numeracją piwnic! Przecież Trawacki też nie mieszka pod czternastym!

- A co tam ćwiergoli?! – zapytał „Bolo” chowając głowę w ramiona.

- To nie wasza sprawa! – mruknął sąsiad. – Ale wam powiem! Maller trzyma w piwnicy swoje kanarki! Dostał je pół roku temu na imieniny od kolegów z pracy. W mieszkaniu nie może ich trzymać, bo jego żona jest miłośniczką kotów! Ma ich chyba z pięć! Te sierściuchy dostały szału, gdy Maller przyniósł do domu klatkę! Ryczały jak lwy przez całą noc! Mallerowa tak się przejęła narastającym stresem swoich koteczków, że wywaliła męża z kanarkami do piwnicy! I teraz biedaczek musi je tu hodować!

Pan Lulek zaniósł się upiornym śmiechem. Jego potępieńczy rechot był głośny i wyjątkowo złośliwy.

- Wyobrażacie sobie… – powiedział po dłuższej chwili sąsiad z trudem łapiąc oddech. – Wyobrażacie sobie jakie ten dureń wyhoduje mutanty?!

Widocznie pan Lulek wyobraził sobie ptaszki-potworki, bo znowu zaczął się śmiać jak szalony.

O rany! Czy ja nie mogę mieć normalnych sąsiadów? Jeden zakłada partię faszystowską, drugi dokonuje przełomu w ornitologii hodując podziemne kanarki, a trzeci śmieje się potem z jego głupoty, chociaż sam ma poważne odchyły od normy! Rewelacja! Absolutna rewelacja!

- Nie bał się pan tych byków? – zapytałem, niby ot tak, pana Lulka, gdy wyszliśmy z piwnicy zostawiając tam wybitnych działaczy Partii Odrodzonego Narodowego Socjalizmu porządkujących piwnicę pana Trawackiego.

- Zabrałem ze sobą to! – powiedział sąsiad wyciągając z kieszeni szlafroka duży, czarny pistolet.

Czy ja naprawdę nie mogę mieć zwykłych, przeciętnych sąsiadów?!

Resztę dnia spędziłem na pisaniu artykulików. Ola nie zadzwoniła!!!

W sobotę wieczorem zadzwonił Arek.

- Skończyłem Sopelno! – zameldował. – Już je zaniosłem do „Tangresu”. Obiecali mi, że naświetlenia będą w poniedziałek rano!

- Szkoda, że nie zadzwoniłeś – powiedziałem z wyrzutem. – Myślałem, że będę mógł obejrzeć naszą pracę przed wypuszczeniem do druku!

- Co, boisz się? Bez obawy! Nic nie spieprzyłem!

- Ale skoro razem pracowaliśmy nad tym planem i folderem… to razem powinniśmy… Uważam, że tak byłoby lepiej! – oznajmiłem twardo.

- Daj spokój! Przecież nie pierwszy raz robiłem taki projekt! – stwierdził nonszalancko Arek. – Człowieku! Za dużo się martwisz! Wiesz, że możesz od tego wyłysieć?

- Stan mojej fryzury, to moja sprawa – powiedziałem lodowatym tonem. – Uważam, że jak coś robimy razem…

- Nie wkurzaj mnie! – wrzasnął Arek. – Już nie masz się o co czepiać?

- Nie, nie mam! – zawołałem rozdrażnionym tonem. – Nie mogłem nawet przeczytać swoich tekstów i zobaczyć jak „wchodzą” na stronę! A możesz mi powiedzieć, kto w ogóle robił korektę?

- Ja i Marysia – oznajmił mój wspólnik. – Możesz się nie obawiać! Wszystko będzie super!

- Super to już było, jak w ostatnim albumie postawiliście kropki po wszystkich śródtytułach! – powiedziałem zjadliwym tonem. – To był wasz wkład w rozwój języka, czy zwykłe niedbalstwo? Pytam, bo do dzisiaj trudno mi rozstrzygnąć tę kwestię!

- Przestań się czepiać – mruknął Arek. – Jak masz dzisiaj zły humor, to mogę zadzwonić kiedy indziej!

- Ja mam zły humor! Ja mam zły humor! Ty chyba kompletnie zgłupiałeś! A wiesz, że jeśli puściłeś jakieś błędy, to konsekwencje tego poniesiemy obaj? I co nie miałem prawa spojrzeć na nasz folder przed rozbarwieniem?

- Trochę więcej zaufania – powiedział pojednawczym tonem Arek. – O nic się nie bój. Będzie OK!

- Oczywiście! Teraz już nie pozostaje mi nic innego! Mogę tylko czekać! Wszystkie decyzje podjąłeś za mnie! – wrzasnąłem.

- O jak ty mnie wkurzasz! – wycedził przez zęby Arek. – Jak chcesz to możesz sobie podjechać do „Tangresu” i wszystko sprawdzić!

- Pewnie! Jeszcze tego brakowało! A jak znajdę błędy to mam napisać do ciebie podanie?

- Przestań marudzić, do cholery! To w końcu ja ponoszę większe ryzyko! Cała robota idzie przecież na konto mojej firmy!

- I co? Ja nie mam nic do powiedzenia?!

- Dobrze już! Dobrze! Przyjedź do „dziupli” i przejrzymy razem cały folder w komputerze – powiedział przez zaciśnięte zęby Arek. – Jak znajdziesz jakąś poważną niedoróbkę, to wyślę tę stronę do ponownego naświetlenia. Pasuje ci?

- Pasuje! Mogę przyjechać teraz?

- Czekam – mruknął Arek i odłożył słuchawkę.

Myślałem, że Arek będzie na mnie ciężko obrażony, ale kiedy zjawiłem się w „dziupli” powitał mnie przyjaźnie i z uśmiechem.

- No, już się tak nie burmusz – powiedział ugodowo. – I nie marszcz czoła, bo niedługo dostaniesz zmarszczek! Siadaj do komputera i przejrzyj spokojnie co tylko chcesz. Naprawdę się starałem! Myślę, że nic nie znajdziesz.

Przez pół godziny przerzucałem w milczeniu kolejne strony folderu „Sopelno – miasto tradycji i perspektyw”. Muszę uczciwie przyznać, że Arek rzeczywiście się postarał. Nie znalazłem właściwie żadnych większych błędów (z powodu kilku absolutnych drobiazgów, które zauważyłem, nie warto było poprawiać naświetleń).

- Wiesz, pogodziłem się z moim akwizytorem – powiedział Arek, kiedy zamknąłem „Pegemakera”. – Będzie dla nas zbierał reklamy do „Kalejdoskopu”. Przycisnęła go bieda, to wrócił! Wiedziałem, że tak będzie.

- Świetnie! – stwierdziłem. – Będziemy mieli więcej czasu na porządne opracowanie stron tekstowych.

- Tak! A ja będę mógł się porządnie przyłożyć do albumu.

- Jakiego albumu? – zapytałem zaskoczony.

- Chcę obfotografować B… i wysłać chłopaka, żeby zbierał reklamy jednocześnie do „Kalejdoskopu” i do…

- Chcesz robić album o B…? – krzyknąłem czując, że robi mi się gorąco.

- Tak! – powiedział Arek. – Specjalnie tak skonstruowałem projekt listów podpisywanych przez Gwiazdowicką, żeby była w nich mowa o „Kalejdoskopie” i wydawnictwach towarzyszących!

- I uważasz, że tak będzie dobrze? – zapytałem.

- Oczywiście! Akwizytor będzie chodził z pełniejszą ofertą. Jak ktoś nie wejdzie do naszej publikacji, to może da się namówić na mój album!

- To ty będziesz ten album robił sam? – upewniłem się na razie spokojnie.

- A dlaczego nie? Przecież to mój pomysł i moje zdjęcia, więc…

- Myślałem, że pracujemy razem – powiedziałem cierpko.

- Pracujemy razem, ale nad „Kalejdoskopem”!

- Arek! Czy ty postanowiłeś dzisiaj wypróbować moją cierpliwość?

- Dlaczego?

- Nie udawaj idioty! Przecież robiąc album będziesz korzystał z naszego wspólnego listu! To twoim zdaniem uczciwe?

- Tak! – powiedział spokojnie Arek.

- W takim razie daj se siana i… i nie licz na mnie przy pracy nad „Kalejdoskopem”. Rób wszystko sam! Ja będę ci tylko przeszkadzał!

- Bądź poważny! – wrzasnął Arek. – Dlaczego mam się dzielić z tobą pieniędzmi za album? Przecież…

- Niczym nie musisz się ze mną dzielić – powiedziałem i wyszedłem z „dziupli” trzaskając drzwiami.

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura