MAREKERAM MAREKERAM
133
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 19)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

W sobotę wieczorem kończyłem akurat reportaż o poszukiwaczach skarbów dewastujących zabytki, kiedy zjawił się u mnie pan Lulek z czerwonym zeszytem w ręku..

- Ja z interesem – powiedział sąsiad i nie czekając na zaproszenie wpakował mi się do mieszkania.

- Proszę – mruknąłem dla formalności i, zamykając za nim drzwi.

Pan Lulek rozsiadł się w fotelu, otworzył czerwony zeszyt i powiedział jakimś dziwnym teatralnym tonem:

- Panie Jarku! Jest pan kawalerem i przygotowywanie obiadów sprawia panu z pewnością sporo kłopotów! Myślę, że mam świetny sposób, aby owym kłopotom zaradzić!

- Słu… Słucham? – zapytałem kompletnie zaskoczony.

- Mam w domu niezwykle interesujące urządzenie produkcji szwajcarskiej, które ułatwi panu życie!

- Jakie urządzenie? – zapytałem słabym głosem.

Byłem przekonany, że sąsiad właśnie ostatecznie zwariował i jeżeli nie będę dla niego miły, to w każdej chwili może wyciągnąć swój wielki pistolet, by na miejscu położyć mnie trupem!

- Jest to półautomatyczny robot kuchenny o cudownych wprost możliwościach!

- Ale ja już mam…

- Każdy ma! – przerwał mi pan Lulek. – Jednak ten, który ja chcę panu polecić jest naprawdę rewelacyjny, a co najważniejsze tani! Bardzo tani! Kosztuje tylko 123 złote!

- I to ma być tanio?! – krzyknąłem.

- Dla pana, panie Jarku mam specjalna cenę, która wynosi… Wiem, że to wprost niewiarygodne, a jednak… Wynosi tylko 45 złotych!

- Ale ja nie chcę żadnego robota – powiedziałem cichym głosem, bo wizja sąsiada celującego do mnie z pistoletu przez cały czas kołatała mi się po głowie.

- Jak to pan nie chce? – zdziwił się pan Lulek i spojrzał do zeszytu rozłożonego na kolanach. – Pan miał teraz nic nie mówić! – mruknął.

- Słucham?

- Nic, nic – powiedział sąsiad, wstał z fotela i ruszył szybkim krokiem prosto do wyjścia. – Muszę jeszcze trochę poćwiczyć – powiedział wychodząc z mieszkania. – Muszę poćwiczyć! Wtedy przyjdę jeszcze raz!

- Do widzenia – wyszeptałem mając pewność, że któryś z nas ma początki jakiejś poważnej choroby umysłowej. W grę wchodziło również delirium, bo ostatnio trochę przesadzałem z piwem!

Dziwne zachowanie pana Lulka wyjaśniło się dopiero wtedy, gdy znalazłem na dywanie złożoną na pół błękitną karteczkę. Musiała wypaść sąsiadowi z czerwonego zeszytu podczas niezwykle pośpiesznej ewakuacji z mojego mieszkania. Znalezisko było prawdziwym cymelium!

Instrukcja prezentacji:

*DODAJ WIARĘ DO TEGO, CO ROBISZ, A OSIĄGNIESZ OGROMNY SUKCES (sprzedajemy siebie, towar później).

Dzień dobry – witam Pana (Panią) serdecznie. Zajmę Panu (Pani) 30 sekund (tylko dwa pytania). Reprezentuję firmę handlową Flovis Duo Plus, moje nazwisko xxxx. Zbieram opinie na temat artykułu, który wprowadzamy do sklepów (marketów). Prawdopodobnie ma Pan(i) go w domu także. Kupić nie trzeba, ale zobaczyć warto.

*TOWAR KONIECZNIE PODAĆ, WŁOŻYĆ DO RĘKI KLIENTA

Jest to półautomatyczny robot kuchenny z regulowaną prędkością obrotów, wykonany z niezwykle wytrzymałego i higienicznego materiału. Urządzenie to objęte jest roczną gwarancją i serwisem producenta.

Mam pytanie, gdyby Pan(i) w przyszłości miała sobie zafundować lub dać komuś w prezencie, czy cenę 123 zł uważa Pan(i) za przystępną, średnią, czy wysoką?

*W takim razie to, co mi pozostało, to tylko Panu(i) podziękować i ogromnie pogratulować, gdyż szef upoważnił mnie ażebym tylko 20 osób i tylko dziś wyróżnił i takiego ROBOTA pozostawił Panu(i) w formie promocji i reklamy. (TOWAR DO RĘKI). Oczywiście nie za 123 zł, ale za jedyne 45 zł, mało tego, drugiego robota otrzymuje Pan(i) GRATIS (za darmo).

*Mam ostatnie pytanie (twardo, stanowczo), to będzie dla Pana(i) czy na prezent? Ponieważ dzisiaj wszyscy korzystają (nawet kucharz w pobliskiej restauracji skorzystał), ja już szykuję gwarancję dla Pana(i)! Będzie Pan(i) miał drobne, czy będę musiał wydać?

*SKASUJ! DODAJ: Zapakuję Panu(i) jeszcze jeden komplet (sztukę) przyda się na prezent, a taka okazja jest tylko dziś i tylko w tym miejscu i już się nie powtórzy.

Wymagane gesty niewerbalne:

1. SZCZERY, UJMUJĄCY UŚMIECH

2. PROFESJONALIZM RUCHÓW, SŁÓW I ZACHOWAŃ

3. KULTURA OSOBISTA I NIEDOPUSZCZANIE DO SYTUACJI KONFLIKTOWYCH

4. KONTAKT WZROKOWY PRZEZ CAŁĄ PREZENTACJĘ

5. PEWNOŚĆ SIEBIE/ZDECYDOWANIE

6. ENERGICZNA WYMOWA/AKCENT NA CENĘ, OKAZJĘ TYLKO DZIŚ, ZAZDROŚĆ – KUCHARZ Z POBLISKIEJ RESTAURACJI KUPIŁ

7. WRAŻENIE POŚPIECHU – IMPULS

Możesz dodać, że sam kupiłeś, używałeś i byłeś bardzo zadowolony.

Temat poszukiwania skarbów tak mnie zafascynował, że w niedzielę przejrzałem notatki i napisałem jeszcze jeden tekst na ten temat. Wykorzystałem w nim pewien stary wywiad, który przeprowadziłem na początku lat dziewięćdziesiątych z myślą o tygodniku „Pogląd” (dobrze, że przechowuję wszystkie swoje notatki!). Pracowałem wówczas dla Pólkowskiego i ciągłe pisanie o fabrykach papy oraz wytwórniach pustaków, tak mnie dobijało, że od czasu do czasu popełniałem jakiś ambitniejszy tekst, z przeznaczeniem dla ogólnopolskich czasopism. Teoretycznie wyglądało to zawsze niezwykle prosto. Ja piszę, oni drukują i płacą mi wierszówkę. W praktyce takie proste już to nie było! Z dziesiątków napisanych artykułów udało mi się wówczas sprzedać zaledwie trzy! Problem polegał na tym, że w tamtych czasach byłem bardzo młody, bardzo niedoświadczony, a przede wszystkim szalenie naiwny. Wydawało mi się, że jeśli będę pisał o ciekawych, kontrowersyjnych sprawach, to podbiję świat. Tymczasem nie dość, że miałem naprawdę spore braki warsztatowe, to w dodatku, w sposób ewidentny deptałem kolegom z Warszawy po odciskach! Na siłę próbowałem bowiem wepchnąć się tam, gdzie prawie wszystkie miejsca były już zajęte!

Zadręczane przeze mnie redakcje zamawiały w końcu artykuły, a później nie puszczały ich miesiącami bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Kiedy próbowałem je ponaglać, obrażały się! Kiedy natomiast grzecznie czekałem, zapominały o mnie w ogóle, gubiły moje teksty, albo dochodziły do wniosku, że ich publikacja jest niemożliwa z powodu dezaktualizacji. Co gorsza niektóre z czasopism wysyłały śladem moich nieopublikowanych tekstów, swoich doświadczonych ludzi! W ten sposób zamieniały szare na złote, to jest artykuł niedoświadczonego, prowincjonalnego dziennikarzyny na artykuł orła prasowego reportażu.

A ja niezrażony, wciąż na nowo próbowałem sprzedawać kolejnym redakcjom swoje najnowsze dzieła. Przestałem, kiedy jeden z moich idoli (facet z dwudziestoletnim stażem, były korespondent wojenny) w sposób jak najbardziej bezczelny przepisał mój tekst (nieliczne poprawki stylistyczne były mocno dyskusyjne!) i podpisał go własnym nazwiskiem! Nawet tytułu nie zmienił!

Stary wywiad z poszukiwaczem podwodnych skarbów i najświeższe informacje o wraku „wyciśnięte” z jednego, z kolorowych tygodników, złożyły się na niezły koktajl (moim zdaniem). Co prawda trzeba by odwagi, aby nazwać ten tekst wybitnym, ale historia była dosyć wciągająca. Dokładnie taka jaką lubią czytelnicy weekendowych wydań.

Tajemnica „Gustloffa”

„Szukanie skarbów, to wbrew pozorom zajęcie dla bogatych ludzi – twierdzi pan Piotr, który od ponad czterdziestu lat penetruje dno morza bałtyckiego, a także mazurskich i pomorskich jezior oraz rzek północnej Polski. – Czy jestem poszukiwaczem skarbów? Nie wiem! Prawie nigdy tak o sobie nie myślę.”

Jeden z najlepszych w Polsce nurków i specjalista od zatopionych militariów, nigdy jeszcze nie wyłowił większej ilości złota, ani biżuterii. W jego domu pełno jest jednak innego rodzaju skarbów. Można tu znaleźć chociażby drobne elementy wyposażenia pochodzące z niemieckiego transportowca „Wilhelm Gustloff”. (…)

Tuż po wojnie zatopiony statek penetrowali Rosjanie używając materiałów wybuchowych, by dostać się do środka. „Wrak statku nosi liczne ślady tych poszukiwań – mówi pan Piotr. – Wszystkie nadbudówki leżącej na dnie jednostki są kompletnie zdewastowane!” (…)

Czego z takim uporem szukali Rosjanie? Bez najmniejszych wątpliwości szukali skarbów! Początkowo skusiły ich kosztowności, które zabrali ze sobą uciekinierzy z Gdańska. Na pokładzie statku ewakuowano w sumie 8,5 tysiąca ludzi. Większość z nich doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że opuszcza miasto na zawsze! Zabrali więc ze sobą najcenniejsze rzeczy. W niewielkich bagażach znalazły się więc pieniądze, złoto i biżuteria. (…)

W ładowniach „Wilhelma Gustloffa” znalazły się ponadto cenne depozyty muzealne, które Niemcy chcieli uchronić przed „czerwoną nawałnicą”. (…)

„Istnieje też szereg poszlak świadczących o tym, że statek mógł przewozić skrzynie zawierające słynną Bursztynową Komnatę – twierdzi pan Piotr. – Jaka była prawda? Tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy.”

Sprawa zatopienia „Wilhelma Gustloffa” była przez wiele dziesięcioleci utajniona. Rosjanie nie mieli powodu, by chwalić się akcją swojego okrętu podwodnego S – 13, który storpedował bezbronny statek i posłał na dno około 7 tysięcy ludzi. Tajemnica była tak ścisła, że przez wiele lat tylko nieliczni wiedzieli o tym, że zatonięcie niemieckiej jednostki było największą katastrofą morską w historii żeglugi (podczas tragicznie zakończonego rejsu „Titanica” zginęło „tylko” 1,5 tysiąca pasażerów!). (…)

Przez cały czas zastanawiam się, czy nie zrobić jakiegoś użytku z mojego złośliwego tekstu o mediach w B… Początkowo myślałem co prawda, że jest to typowy artykuł, który schowam później głęboko do szuflady, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, iż mam ochotę trochę porozrabiać. Ile razy przypomnę sobie te pogardliwe miny i odzywki Skalczyńskiego, Wygwiża i Majcikiewa, tyle razy mam ochotę popsuć im nieco humor. Z jednej strony trochę się boję, ale z drugiej… Gdyby efekt wybuchu mojej wściekłości zobaczył światło dzienne, to byłaby z tego naprawdę niezła afera!

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura