O filmie Agnieszki Holland rozmawiajmy bez histerii (WYWIAD)

Redakcja Redakcja Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 150
- Moja ocena filmu „Zielona granica” jest bardzo niejednoznaczna. Wiele rzeczy mi się w nim bardzo nie podoba, a wiele rzeczy mi się podoba. Rozmawiajmy jednak bez histerii, choć przy obecnym stanie emocji i trwającej kampanii wyborczej jest to niezwykle trudne – mówi Salonowi 24 Łukasz Adamski, krytyk filmowy i publicysta.

Film Agnieszki Holland wywołał ogromne kontrowersje, dyskutują o nim ludzie, którzy go nie widzieli. Pan oglądał. Czy zarzuty wobec obrazu są uzasadnione?

Łukasz Adamski:
Przede wszystkim chcę podkreślić, że nie zamierzam wchodzić w całą kampanię, ostrą dyskusję o filmie. Ja nie chcę się w to mieszać, to jest moje oficjalne stanowisko.

Czy jednak ten film szkaluje Polaków, jak mówią jego przeciwnicy?

To jest film, w którym są pokazani zarówno szlachetni Polacy, jak i Polacy bardzo niedobrzy. To jest film, który momentami jest wyważony w sposób wręcz wyrachowany. Natomiast faktycznie jest to film, który moim zdaniem jest uderzeniem w Straż Graniczną. Jednocześnie jest tam jednak postać grana przez Tomasza Włosoka, która ma niuansować pewne rzeczy, pokazuje strażnika, który to w pewnym momencie zaczyna cierpieć z tego względu, że widzi dramat kobiet i dzieci na tej granicy. Widzi dramat kobiet w ciąży, sam ma ciężarną żonę.


Więc jest próba niuansowania różnych postaw. Oczywiście ci polscy strażnicy są dużo mniej ostro pokazani niż strażnicy białoruscy. To strażników białoruskich Agnieszka Holland pokazuje jako bandę zwyrodnialców. I to strażników białoruskich można porównywać do Sowietów albo do nazistów. To oni robią straszne rzeczy w tym filmie.

Rozumiem jednak zarzuty Straży Granicznej, że ten obraz jest taki, a nie inny. Natomiast tak jak mówię, ja nie stawiam równości między Strażą Graniczną a Polską. Możemy w tej chwili snuć dywagacje o kwestii granicy i zastanawiać się, czy każda krytyka Straży Granicznej będzie odbierana jako krytyka Polski. To jest w ogóle oddzielna dyskusja, którą też powinniśmy prowadzić bardzo spokojnie.

To przejdźmy do oceny czysto artystycznej. Pojawiły się głosy, że to arcydzieło. Pan na Facebooku był bardziej krytyczny. Cytuję: „Obraz bardzo nierówny. Mamy mocno poruszające sceny cierpienia sprowadzanych przez Łukaszenkę imigrantów dostajemy też nieznośny publicystyczny dydaktyzm, ocierający się wręcz o autoparodię. […] Momentami jest to jednowymiarowy manifest polityczny, przeplatany jednak wątkami głębokiego humanitaryzmu, który pochwaliłby pewnie papież Franciszek. Artystycznie jest to cień dawnej Agnieszki Holland – czytamy.

To jest film, który jest moim zdaniem artystycznie pęknięty. Świadomie podkreśliłem, że spodoba się papieżowi Franciszkowi. Bo to jest takie spojrzenie na sytuację granicy oczami kogoś, kto patrzy tylko na moralny, a nie geopolityczny wymiar tego, co się dzieje. No bo co nam mówi Agnieszka Holland w tym filmie? Nie widzimy w filmie osiłków, którzy rzucają cegłami w strażnikach granicznych, tylko kobiety, matki, starców. Widzimy też młodych ludzi, ale ci młodzi ludzie są najczęściej inteligentni, mówią językami obcymi. Ktoś po francusku, ktoś po angielsku. Jest kobieta z Afganistanu, której brat był tłumaczem. Więc taki jest obraz imigrantów. Nie ma tych, którzy stosują przemoc.

Agnieszka Holland bierze kamerę i pokazuje dramat ludzi. Topienie się ich na bagnach. Pokazuje, jak są przepychani w pushbackach. Jak stają się taką żywą piłką. Białorusini do Polaków, Polacy do Białorusinów. I pod tym względem to jest film przejmujący.

Bardzo mi trudno jako chrześcijaninowi nie mieć rozdartego serca, kiedy widzę Bogu ducha winne dziecko, oszukane przez przemytników. Co istotne, w filmie mamy bardzo ostre zaznaczenie, że są to ludzie przywożeni cynicznie przez reżim Łukaszenki. Osobiście uważam, że musimy pilnować swoich granic. Jestem wdzięczny też Straży Granicznej za to, że ich pilnują. Współczuję wszystkim strażnikom, którzy muszą obserwować rzeczy, których nie chcą oglądać.

Tylko właśnie – jest scena z termosem, gdzie człowiek dostaje szkło do wypicia, dławi się nim. Trudno się dziwić, że strażnicy są oburzeni takim przedstawieniem w filmie?

Jest sporo jednoznacznych, łopatologicznych scen. W przypadku jednak tej bardzo szokującej sceny z rozbijanym termosem to jest ona zniuansowana. Faktycznie strażnik rozbija termos, chłopak z Afryki wypija, dławi się szkłem. W filmie od razu pojawia się jednak inny strażnik, który mówi „co ty k… robisz? Co to ma być?”. Czyli ta scena z fatalnym zachowaniem strażnika zostaje skontrowana brakiem akceptacji dla tego typu zachowań ze strony innego funkcjonariusza Straży Granicznej.

Momentami to jest wręcz aż takie nachalne, że jeżeli mamy złego policjanta, to zaraz pojawia się dobra policjantka. Jeżeli mamy właśnie jakiegoś Polaka, który jest ksenofobem, to zaraz się pojawiają Polacy, którzy nie są. Choć oczywiście tymi najlepszymi Polakami są głównie przedstawiciele środowisk lewicowych, liberalnej elity z Warszawy. Są w filmie sceny, które ocierają się trochę o śmieszność.

Na końcu tego filmu pojawia się też scena pięknej pomocy Polaków Ukraińcom. Jest ona zderzona właśnie z dramatycznymi scenami na granicy z Białorusią. Moim zdaniem to nie jest sprawiedliwa scena.

Dlaczego?

Ona nam mówi, że pomagamy Ukraińcom, a tamtym nie pomagamy, w domyśle dlatego, że mają inny kolor skóry. To jest pewien rodzaj bardzo ostrej publicystyki, takiego dydaktyzmu i pewnej manipulacji. Uchodźcy z Ukrainy to są naprawdę uchodźcy wojenni. W filmie "Zielona granica" na granicy z Białorusią są ludzie, którzy uciekają z różnych krajów, także takich, w których nie ma żadnej wojny. Agnieszka Holland pokazuje człowieka, który jest z Maroko. O ile mi wiadomo, w kraju tym nie ma żadnej wojny.

Tak, ale ludzie na granicy Polski naprawdę giną, wtedy troszkę przestaje mieć znaczenie, czy uciekli przed biedą, czy wojną?

Oczywiście, że ci ludzie naprawdę na tych granicach giną. Tylko że to nie my jesteśmy winni, jako Polska. Winni są przemytnicy, którym ci ludzie zawierzyli i tutaj przyjeżdżają. A różnica między uchodźcami ukraińskimi a tymi z granicy białoruskiej jest jednak radykalna.

„Obraz bardzo nierówny. Mamy tu naprawdę mocno poruszające sceny cierpienia sprowadzanych przez Łukaszenkę imigrantów, ale dostajemy też nieznośny publicystyczny dydaktyzm, ocierający się wręcz o autoparodię” – to kolejny cytat z Pana recenzji. Ocena 5,5 na 10 – szału nie ma.

Film oceniłem 5,5 na 10, dlatego, że jedne rzeczy mnie w tym filmie bardzo poruszają, a inne mnie bardzo drażnią. Tam są głęboko humanitarne sceny, obok których nie można przejść obojętnie. Z drugiej strony jest bardzo rozwinięta publicystyka. W ogóle mam wrażenie, że to jest film robiony bardziej przez światową reżyserkę, Europejkę. Gdyby Agnieszka Holland robiła taki film we Włoszech, to może pretensje miałaby włoska Straż Graniczna.

Faktycznie, to jest film, który bardzo ostro pokazuje Straż Graniczną. Strażnicy mają prawo czuć się urażeni. Film nie uderza jednak w Polaków. Uderza w polską politykę, ale tak naprawdę uderza w politykę imigrancką całej Unii Europejskiej. Z tym że nie bardzo wiadomo, co należy robić, jaka dla tej polityki jest alternatywa. Migrantów będzie do nas napływać coraz więcej, granic musimy bronić, a jednocześnie tam naprawdę są ludzie niewinni, kobiety i dzieci. Zatem to jest problem nierozwiązywalny.

Agnieszka Holland nie przedstawia odpowiedzi na to, co robić. Oczywiście, jako artystka nie ma takiego obowiązku. Moja ocena filmu jest bardzo niejednoznaczna. Wiele rzeczy mi się bardzo w nim nie podoba, a wiele rzeczy mi się podoba. Rozmawiajmy o „Zielonej granicy” bez histerii, choć przy obecnym stanie emocji i trwającej kampanii wyborczej jest to niezwykle trudne.

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura