fot. Biełta
fot. Biełta

Jaki los spotka sędziego Szmydta? "Jego pięć minut sławy minie bardzo szybko"

Redakcja Redakcja Białoruś Obserwuj temat Obserwuj notkę 120
Być może Tomasz Szmydt teraz ma poczucie, że jest kimś absolutnie wyjątkowym. Wszyscy koło niego skaczą. Udziela wywiadów. Zarówno mediom białoruskim, jak i rosyjskim. To jest jednak jedynie pięć minut sławy, czas, który bardzo szybko minie. Nie wróżę mu jednak powtórki z tragicznej historii Emila Czeczki, czeka go raczej długie, smutne życie – mówi Salonowi 24 Tomasz Walczak, dziennikarz „Super Expressu”, specjalizujący się w temacie Białorusi.

Opinia publiczna żyje od kilku dni sprawą sędziego Tomasza Szmydta, który uciekł na Białoruś, poprosił reżim Łukaszenki o azyl polityczny. To nie jest pierwsza taka sytuacja, pamiętamy tragiczną historię starszego szeregowego Emila Czeczki, który zdezerterował z polskiej armii.

Tomasz Walczak: No właśnie, tu otwarte jest pytanie, czy przypadek sędziego Szmydta nie był jednak pierwszy. Mam bowiem wrażenie, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. Na pewno wyraźnie oddzielałbym sprawę Emila Czeczki od sprawy Szmydta. Czeczko był, mam wrażenie, jednak przypadkową osobą. Problemy psychiczne doprowadziły go do ucieczki, dezercji, no i stał się po prostu narzędziem w rękach propagandy reżimu Łukaszenki. Tu mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Oczywiście nie wiemy, od kiedy sędzia Szmydt zaczął współpracę, wygląda jednak na to, że trwała ona już od dłuższego czasu. A więc stronie białoruskiej udało się zwerbować człowieka dosyć wysoko postawionego w aparacie polskiego państwa. Człowieka, który coś znaczył za poprzednich rządów. Kluczowe jest pytanie, czy współpracował już wtedy, gdy był członkiem ekipy Zbigniewa Ziobry, czy współpracę zaczął później i co go do tej współpracy skłoniło.


Zadziwiające jest to, że jednak Białorusini się nim chwalą i to, że uciekł na Białoruś. Tomasz Siemoniak mówi wprawdzie, że Szmydt już rok temu wybierał się na Białoruś, co powinno być pewnie sygnałem, że coś jest nie tak. Trudno jednak powiedzieć, czemu na tej Białorusi się znalazł. Być może przestał być potrzebny tu na miejscu, zaczął być potrzebny jako narzędzie propagandowe dla Białorusinów i Rosjan. Widzimy, że wykorzystują go jedni i drudzy. Niezależni białoruscy dziennikarze wskazują, że to nie jest agent białoruski, ale jednak rosyjski. To akurat rozumie się samo przez się, służby obu państw ze sobą ściśle współpracują.

Tylko co jest wyjątkowego w tym, że rosyjski, czy białoruski agent działał w Polsce, skoro jesteśmy krajem frontowym NATO?

Faktycznie Polska zapewne jest teraz czymś takim, jak była Austria w czasie zimnej wojny. Znajdujemy się na froncie starcia między reżimem Putina a Zachodem. Jesteśmy zapleczem frontu ukraińskiego, więc siłą rzeczy tych szpiegów jest tutaj cała masa. Zazwyczaj jednak słyszymy jedynie komunikat, że interwencja polskich służb doprowadziła do zatrzymania tego czy innego agenta. Nie było natomiast sytuacji, w której agent uciekł na Białoruś, ujawnił się, a reżim chwalił się takim wydarzeniem. Od tej strony jest to dosyć ciekawe.

Pan specjalizuje się w tematyce białoruskiej, śledzi sytuację w tym kraju. Czy propagandowe wykorzystanie sędziego Szmydta ma jakikolwiek wpływ na społeczeństwo białoruskie, czy przeciwnie – ludzie uodpornili się już na propagandę reżimu?

Cała ta przygoda Szmydta, który oprócz tego, że opowiada, jak bardzo prześladowany był w Polsce i dlatego musiał uciec do wolnej Białorusi, a także mówi, jak bardzo duża jest potrzeba zbudowania na nowo relacji z Białorusią, otwarcia się na Aleksandra Łukaszenkę, wpisuje się w to, co mówił wcześniej Emil Czeczko. A także w to, co mówią środowiska prorosyjskie w Polsce, związane najczęściej z partyjkami skrajnie prawicowymi. Wystąpienie Szmydta ma z jednej strony uwiarygodnić Białoruś, jako ostoję wolności, stabilizacji i przedstawić Łukaszenkę jako wielkiego przywódcę, pod którego skrzydła uciekają ludzie z Zachodu.

To działa tylko w niewielkim stopniu, bo jest część społeczeństwa, która odbiera tylko propagandowy przekaz reżimowych mediów. Jednak nawet wśród tych, którzy zostali na Białorusi, większość stanowią ci, którzy zachowują spory krytycyzm wobec tego, co widzą w telewizji. Ludzie ci zdają sobie sprawę, że to jest jednak głęboka propaganda. No i jednak umówmy się, większego wpływu na to, co się dzieje na Białorusi, działanie sędziego Szmydta nie będzie miało. Poprawia natomiast samopoczucie reżimu, który po 2020 roku cały czas boi się, że straci władzę. Reżim chętnie wykorzystuje podobne sytuacje.

Niedawno białoruskie media państwowe chwaliły się Amerykaninem, który szukał wolności na Białorusi. To jeden z wyborców Trumpa. Występował w mediach Łukaszenki, opowiadał, czemu tu się znalazł. W lepszych czasach przyjeżdżali na Białoruś tacy ludzie jak Steven Seagal, który nie mógł nachwalić się tego, co zastał w kraju Łukaszenki. Więc choć na sytuację na Białorusi jakoś znacząco występy pana Szmydta nie wpłyną, to jednak stanowią ważny element uwiarygadniania się reżimu w oczach tych, którzy jeszcze wierzą w reżimową propagandę.

Tyle że dezerter Czeczko był przez chwilę gwiazdą, potem sprawa ucichła, następnie znaleziono jego ciało. Czy pan Szmydt może podzielić podobny los?

Wydaje mi się, że więcej w kontekście przyszłości sędziego Szmydta powie nam historia Ramana Pratasewicza. Oczywiście nie jest to identyczna historia, bo on był przecież opozycjonistą, który został porwany z samolotu lecącego do Wilna przez terytorium Białorusi, potem złamany przez system i wykorzystany propagandowo, jako człowiek, który demaskował po prostu te wszystkie „straszne siły” Zachodu, które próbowały zniszczyć stabilizację na Białorusi. No i on oczywiście był męczony jeszcze przez reżim, wpisany na listę ekstremistów, został z tej listy zdjęty. Wciąż ciąży na nim wyrok chyba 20 milionów rubli białoruskich, czyli jakieś kilka milionów złotych musiałby jeszcze zapłacić. Na razie jednak został już wykorzystany przez reżim, złamany i chyba wiele rzeczy mu odpuszczono, po prostu pozwolono normalnie żyć. Niedawno chwalił się, że został mechanikiem i dołączył do klasy pracującej.


Myślę, że podobnie będzie ze Szmydtem. Przez chwilę będzie gwiazdą, a potem po prostu przyjdzie szara, białoruska rzeczywistość, gdy trzeba będzie jakoś to życie sobie organizować. Wątpię, by władze białoruskie organizowały mu jakieś bogate życie towarzyskie. Sądzę, że nie będzie opływał w luksusy. Tu kłania się historia Lee Harveya Oswalda, o której mało osób wie. On, zanim zamordował prezydenta Johna Kennedy'ego uciekł do Związku Radzieckiego, chciał żyć w Moskwie. Władze ZSRR zesłały go do Mińska. Tam prowadził życie prostego robotnika. W końcu mu się to znudziło, uciekł z powrotem do Stanów Zjednoczonych.

Więc ja myślę, że również Szmydt nie ma co liczyć na to, że będzie jakiś specjalnie traktowany. Być może teraz ma poczucie, że jest kimś absolutnie wyjątkowym. Wszyscy koło niego skaczą. Udziela wywiadów. Zarówno mediom białoruskim, jak i rosyjskim. Widzieliśmy jego występ u Władimira Sołowiowa, chyba najbardziej obrzydliwego putinowskiego propagandysty. To jest jednak jedynie pięć minut sławy, czas, który bardzo szybko minie. Przyjdzie smutna rzeczywistość. Być może nawet Szmydt nie będzie mieszkał w Mińsku, tylko tak jak Lee Harvey Oswald z Moskwy został zesłany do Mińska, tak być może Szmydt trafi do jakiegoś powiatowego Mohylewa, czy Witebska. I tam będzie musiał sobie pędzić życie, przyjąć szarą, smutną rzeczywistość.

Emilowi Czeczko nawet smutna białoruska rzeczywistość nie była dana?

Raczej nie wróżę Tomaszowi Szmydtowi powtórki z żywota Emila Czeczki, którego historia była jednak inna. Dezerter z polskiej armii, ze swoimi problemami psychicznymi, był po prostu obciążeniem dla służb. Dokładnych przyczyn śmierci zresztą nie znamy, sprawa jest niejasna. Nie sądzę, żeby ktoś chciał zabić Tomasza Szmydta, bo byłoby to działanie ze strony służb bardzo niewychowawcze. No bo co to za atrakcja być agentem białoruskim, skoro można łatwo zginąć z rąk tych, którzy cię werbują? Więc myślę, że pod tym względem akurat Szmydt może liczyć na długie życie na Białorusi. Jeśli nie będzie podskakiwał, to będzie sobie spokojnie żył.

Sprawa sędziego budzi emocje w Polsce. Dla naszych polityków stała się takim gorącym kartoflem. Z jednej strony przypomina się jego związki z PiS i ziobrystami, z drugiej fakt, że w ostatnim czasie ostro krytykował PiS, i przedstawiał się jako wręcz ofiara dobrej zmiany. Nie brak też głosów ze strony przedstawicieli rządu, że nie należy uogólniać, bo partia rosyjska działać może po obu stronach barykady, a celem Rosji jest radykalne skłócenie Polaków?

Oczywiście wpisywanie Tomasza Szmydta i jego absolutnego zepsucia w kontekst pisowsko-ziobrystowski jest bardzo atrakcyjne. I polityczne na pewno będzie wykorzystywane, póki ta sprawa będzie budzić emocje. Z punktu widzenia interesów państwa powinniśmy jednak zachować jakiś elementarny umiar. Wzbudzanie polaryzacji, pogłębianie jej, przerzucanie się odpowiedzialnością za to, czyj jest Szmydt, jest rzecz jasna na rękę Rosjanom. Oni nie są w stanie wpływać bezpośrednio na rzeczywistość polityczną w Polsce, chociaż jak widzimy, potrafią też dosyć wysoko w aparacie państwa umieścić swoich ludzi. I kto wie, gdzie jeszcze któregoś pięknego dnia ich odnajdziemy. Jednak jedyne co mogą robić, to próbować animować te konflikty, które już istnieją w polskim społeczeństwie.

Polaryzacja platformersko-pisowska, która jest absolutnie destrukcyjna i dla polskiej polityki, i dla polskiego społeczeństwa, i dla polskiego państwa, z punktu widzenia Rosjan jest rzeczą atrakcyjną, którą można podbić. I oczywiście nie był to pewnie główny cel agentów, którzy werbowali, ale przy okazji się to odbywa. I bardzo łatwo stać się takim pożytecznym idiotą w tej gierce. Co nie zmienia faktu, że można mieć całą masę uzasadnionych zarzutów co do tego, jaką politykę w rządzie prowadził Zbigniew Ziobro, jakimi ludźmi się otaczał. Jednak wykorzystywanie tego Szmydta i jego przypadku jako obucha, którym się okładamy w walce politycznej, służy tym, którzy sędziego werbowali.

Przemysław Harczuk 

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka