W swoim życiu oglądałem na żywo transmisje z 11 igrzysk olimpijskich. Łącznie z tymi w Londynie. I po raz pierwszy zdarzyło mi się wyłączać telewizor w ich trakcie. Smutne, po prostu smutne!
Ale czy może być inaczej, gdy…
chorąży reprezentacji po - wszystkich możliwych - porażkach zamiast pełnić honory do końca zawodów, czym prędzej zwija manatki i udaje się na dobrze płatną imprezę,
superfaworyt Fajdek „sfajdał się” jeszcze przed zawodami,
superfaworyt Dołęga sam siebie określa jako niedołęgę,
jeden z faworytów Noga po kilku krokach łapie się za nogę, a potem potwierdza (pytany przez dziennikarza), że przyjechał na igrzyska z kontuzją,
mistrzowscy tyczkarze płci obojga nie zaliczyli ŻADNEJ wysokości (już nieważne czy w finale, czy w eliminacjach),
nasi kandydaci do medali w pływaniu „nie mieszczą się” w ekranie wraz z innymi,
mająca szansę na drugi medal Bogacka twierdzi, że czwarte miejsce jest super,
złoty medalista w podnoszeniu ciężarów zastanawia się nad zmianą obywatelstwa,
kajakarka zdobywa medal i na ceremonię „jest dostarczana” na wózku inwalidzkim (start z blokadą?),
siatkarze po raz kolejny dostają w tyłek od ruskich,
a my...pasjonujemy się polskimi szansami w grach rekreacyjnych takich jak siatkówka plażowa czy badminton!
I co??? Czekamy na Rio? Przecież tam już nie będzie windsurfingu!
A tak dla przypomnienia: nie było nas w żadnej (oprócz męskiej siatkówki) dyscyplinie zespołowej.
No i jeszcze jedno: w trakcie zimowych igrzysk w 2006 r. PO na słynnej już konferencji prasowej obwiniła PiS (rządził od paru miesięcy) za brak sukcesów medalowych!