aleksander newski aleksander newski
1175
BLOG

Dwie Hiszpanie

aleksander newski aleksander newski Polityka Obserwuj notkę 8

W środowy poranek, 19 listopada 1975 roku, samotny mężczyzna w ciemnym płaszczu, długo jeszcze po skończonej mszy, trwał pogrążony na modlitwie w nowojorskiej katedrze św.Patryka. Nikt przypadkowy nie zwróciłby w pierwszej chwili uwagi na tego szczupłego i wysokiego starca, który mimo siódmego krzyżyka na karku trzymał się zupełnie nieżle. Ale pociągła twarz i charakterystyczny wąsik prędko zdradzały jego tożsamość; trudno było nie poznać człowieka, który stał się jedną z ikon wspólczesnej kultury, prorokiem swoich czasów i skandalistą jakim uwielbiała go ukazywać prasa i telewizja.

Od kilku dni każdy poranek spędzał na modlitwie wpatrzony w krzyż przy głównym ołtarzu. Potem wracał do położonego paręset metrów dalej hotelu St. Regis, w którym zajmował kilka pokoi za każdym razem gdy przebywał w Nowym Jorku. W hotelu czekał go już jeden z przyjaciół. Salvador Dali, nie tracąc czasu na powitanie, od razu zapytał:
-Co z Franco?
Tamten po chwili powtórzył to, co głosiły poranne nagłówki hiszpańskich gazet:
-Sin esperanza.

Przez resztę dnia słynny malarz pozostawał będzie w kontakcie telefonicznym z pałacem Zarzuela, siedzibą Juana Carlosa, skąd na bieżąco informują go o stanie przywódcy Hiszpanii. Dalemu staną w pamięci niektóre obrazy z ostatnich czterdziestu lat, okresu który wywarł szczególny wpływ na życie ojczyzny i jego własne.



Człowiek ten pozostawał dla swojej epoki zjawiskiem dość ewokacyjnym, dowodem podziału na dwie Hiszpanie, z których do żadnej nie należał, a pomiędzy którymi trudno byłoby wyprowadzić jednoznaczną granicę. Dość powiedzieć, że był pretensjonalnym mieszczuchem zadającym się z parweniuszami, większość jego przyjaciół komunizowała, a ten najbliższy - Federico Garcia Lorca stał się niemal męczennikiem lewicy, rozstrzelany przy udziale członków Falangi, której przywódca, Jose Antonio Primo de Rivera, pozostawał oddanym wielbicielem jego talentu i powiernikiem literackich inspiracji.

W chwili obalenia Republiki słynny ekscentryk z nadzieją patrzył na nowego dyktatora, oczekując że wyprowadzi on kraj z chaosu. Zbliżyło ich uwielbienie dla Velasqueza, ale i podziw jaki żywili dla siebie nawzajem. Podobnie było wcześniej w przypadku Lorci i Jose Antonio, dla których poezja odgrywała rolę większą niż podziały ideowe. Dali okres wojny domowej spędził poza Hiszpanią. On, jak sam o sobie mówił - monarchista i anarchista, nie utożsamiał się z żadną ze stron. Nie krył jednak sympatii dla Franco. Wracając do kraju, już po zakończeniu obu wojen, powtarzał:
Hiszpania ma dwóch wielkich wodzów: Velasqueza i Franco.  
Hołubiony dotąd jako najwybitniejszy przedstawiciel surrealizmu, Dali z dnia na dzień w oczach artystycznego światka stracił cały swój talent. Podzielił w ten sposób los znakomitych pisarzy, poetów, ludzi sztuki i filozofów, którzy mieli odwagę opowiedzieć się po stronie najprostszych wartości. Surrealizm pozwolił mu zachować dystans do świata. Śmiał się z tych przyjaciół i krytyków, którzy z tym samym zapałem z jakim głosili jego geniusz teraz go szkalowali i pozbywali się jego obrazów. Zdawał sobie zresztą sprawę, na czym faktycznie polegają komunistyczne sympatie wielu z tych ludzi i że oni sami nie traktują ich zupełnie poważnie. Na jednym z odczytów w Madrycie, w 1951 roku, padły słynne i długo oklaskiwane słowa:

Picasso jest Hiszpanem; ja też. Picasso jest geniuszem; ja też. Picasso skończy 72 lata; ja 48. Picasso jest znany na całym świecie; ja też. Picasso jest komunistą; ja też nie.
(Picasso es Espanol; yo tambien. Picasso es un genio; yo, tambien. Picasso tendra unos 72; yo unos 48 anos. Picasso es conocido en todos los paises del mundo; yo tambien. Picasso es comunista; yo, tampoco.)



Pierwszy raz spotkali się w połowie lat pięćdziesiątych, kiedy Caudillo przyjął na audiencji zakochanego w sobie symbolistę. To chyba właśnie z tego dnia pochodzi słynne zdjęcie, na którym Dali z laseczką i w nienagannym fraku, z wypomadowanym wąsem siedzi naprzeciwko Franco w jego gabinecie, przy zawalonym papierami biurku. Potem widywali się częściej. Wspólnie snuli plany otwarcia muzeum sztuki nowoczesnej, które miał zorganozować Dali. Zwycięzca hiszpańskiej wojny nie był ignorantem w dziedzinie sztuki. Malarstwo było jego ulubionym hobby, a miłość do Velasqueza towarzyszyła mu, podobnie jak Dalemu, przez większość życia. Obaj bardzo cenili także Vermeera. Z tych spotkań zachował się portret generała, jaki naszkicował Dali. W 1964, w uznaniu dla twórczości i zasług wobec kraju malarz otrzymał Wielki Krzyż Izabeli Katolickiej, a w 1972 przekazał swoje dzieła państwu.

Póżniej wykona jeszcze słynny portret  konny wnuczki Regenta, Carmen Bordiu Franco, nawiązujący bezpośrednio do dzieł nadwornego malarza Filipa IV, a jednocześnie utrzymany w dalistowskiej, surrealistyczej koncepcji. Osobiście zaprezentuje go generałowi.



Sztuka i polityka wciąż spotykają się ze sobą, rzadko jednak zdarza się, aby jeden i ten sam człowiek w obu miał świetne rozeznanie. Wódz nowej Hiszpanii posiadał nie tylko wojskowe zdolności. Uosabiał w pewien sposób platońską wizję filozofa na tronie, przy tym człowieka tolerancyjnego i znawcy sztuki. Pozostaje jedną z ciekawszych i najwybitniejszych postaci XX wieku. Chociaż nie stworzył żadnego oryginalnego systemu, nie był człowiekiem przeciętnym czy ograniczonym. Zarząd państwa powierzył technokratom, trzymał się z dala od jakichkolwiek ideologii, uznając że religia i tradycja są wszystkim, czego potrzeba duchowi narodu. I jak zazwyczaj bywa, im bardziej liberalny okazywał się wobec swoich nieprzyjaciół tym bardziej rosła ich nienawiść.
Dali nie ukrywał swojego przekonania, że tylko Franco może utrzymać jedność Hiszpanii i zachować jej dziejową misję. Ale ostatecznym kształtem miała być, w jego opinii, monarchia Burbońska, a rolą obecnego Caudillo było przygotować dla niej stabilny fundament.

W Madrycie nadchodził poranek 20 listopada, kiedy Hiszpania miała się dowiedzieć, że jej wybawca zmarł o czwartej czterdzieści nad ranem. Było koło północy w Nowym Jorku, Salvador Dali otrzymał wiadomość jako jeden z pierwszych. Chciał zostać sam. Spędził resztę nocy w hotelowym pokoju płacząc, po raz pierwszy od śmierci matki.




Niedziela, 20 listopada A.D. 2011. Dzień wyborów w Hiszpanii. Dzień wcześniej bojówki "antyfaszystowskie" zgromadziły się na półoc od Eskurialu, aby blokować marsz pamięci. Jego idea pochodzi od środowisk patriotycznych i dawnej Falangi. Co roku, w rocznicę śmierci Jose Primo de Rivery i generała Francisco Franco w bazylice w Valle de los Caidos, gdzie obaj spoczywają obok siebie, odbywała się msza za ich dusze, gromadząca licznych wiernych. To właśnie tego dnia, 20 listopada 1936 roku, rząd republikański rozstrzelał w Alicante przywódcę Falangi, z zemsty za wybuch powstania. W ubiegłym roku  bazylikę zamknięto, "z powodu remontu". Wielu podejrzewało, że to przygrywka do ostatecznego rozwiązania kwestii niewygodnych grobów. Lokalne władze nie zgodziły się w tym roku na organizację legalnej manifestacji, w trosce o porządek publiczny i bezpieczenstwo jej uczestników. Sąd Najwyższy w Madrycie uchylił tę decyzję. Obchody odbywają się więc normalnie, ale z udziałem "antify", która zwołała własną kontrdemonstrację. Jej uczestnicy domagają się natychmiastowego wyrzucenia ciał i wysadzenia wielkiego krzyża. Policja oczywiście zachowa bezstronność, będzie rozdzielać obie grupy, a przy okazji postara się sprowokować zamieszki, aby dać rządowi argument do zamknięcia kościoła i całej Doliny Poległych ze względu na niepokój społeczny, jaki wciąż wywołują swoim istnieniem. Rzecz jasna, nic oryginalnego. Scenariusz walki z dziedzictwem własnego narodu, jaki stosuje pewien typ rządów, jest wszędzie podobny, bez względu na to czy chodzi o Polskę czy Hiszpanię. Ohydna łapa czerwono-różowego totalitaryzmu zmiotła już na Półwyspie Iberyjskim wszystko co przypominało jej najbardziej znienawidzonego wroga. Zatrzymała się dopiero u jego grobu, ale każdy kto zna mentalność tego gatunku ludzi wie, że dla nich nawet martwy wróg pozostaje niebezpieczny.  Wampir Zapatero czeka z łopatą tylko na wynik wyborów. Ostateczna decyzja o ekshumacji ma zapaść w najbliższych tygodniach. Nie miał co do przyszłosci złudzeń sam Franco, przestrzegając w swoim testamencie rodaków:

Nie zapominajcie, że nieprzyjaciele Hiszpanii i cywilizacji chrześcijańskiej pozostają w pogotowiu.



Bez względu na wynik wyborów, po trzydziestu sześciu latach możnaby powiedzieć: Espana ha muerto, i nie zabrzmiałoby to wcale jak ponura wróżba. Trup Hiszpanii przypomina, że narody są śmiertelne i że kilka dekad, nawet lat, potrafi nieraz uczynić dla ich rozkładu więcej niż całe stulecia. Polska zresztą stoi dziś nad tą samą przepaścią, a z głębi dochodzi nas już trupi zaduch tych, którzy znależli się na dnie. Śmiertelne niebezpieczeństwo nigdy nie pochodzi z zewnątrz. O klęsce decyduje dopiero uwiąd pamięci. Dlatego tak pilnie uczy się dziś nas niepamiętać. Od obu Ameryk po Europę w rosnącym pośpiechu kopią grób zachodniej cywilizacji.
 


Największym błędem prawicy byłoby wyrzec się swoich bohaterów, zwycięzców spod Jerozolimy, Walencji, Lepanto, Wiednia czy Toledo w imię poprawności politycznej, bojażni czy lenistwa. Tankred, Cyd czy Franco należą w jednym stopniu do dziedzictwa chrześcijaństwa i cywilizacji łacińskiej. W zapieraniu się jest coś niesłychanie niskiego, choć to ludzka słabość, jaka przydarza się nawet świętym, ale trend, który istnieje i każe wyrzekać się wypraw krzyżowych, kontreformacji albo walki z nieludzkim bestialstwem komunizmu prowadzi w prostej drodze do samobójstwa intelektualnego. Niestety, to coraz bardziej powszeche, wystarczy przypomnieć szum jaki powstał po wystąpieniu Macieja Giertycha w europarlamencie, kiedy przypomniał o zasługach Franco czy żenującym dystansowaniu się niektórych polskich polityków od generała Pinocheta. Walka z pamięcią trwa, a oczernianie jest bronią, którą nadal stosuje się nie bacząc na jakiekolwiek konwencje. I im większa ignorancja, także na prawicy, tym  wyżej rośnie pewność siebie kłamców i tym bardziej zajadłe ataki. Totalizm każdego rodzaju pamięci boi się najbardziej. Dlatego Hiszpania wyłoniona z 18 lipca , nie walczyła wcale, jak suponują jej wrogowie, ze wspomnieniem wojny domowej. Dali mógł spokojnie krzewić kult Lorci i nikt nie próbował skazać wybitnego poety na przemilczenie. Za to czciciele nowego porządku co rusz wpadają w popłoch. Wydana w Hiszpanii kilka lat temu książka autorstwa Pio Moa, starająca się rzetelnie oddać obraz Franco stała się bestsellerem. W plebiscycie, prowadzonym przed czterema laty w telewizji portugalskiej na najwybitniejszą postać w historii tego narodu zwyciężył "faszystowski dyktator" Salazar. W Santiago de Chile widzieliśmy setki tysięcy ludzi składające ostatni hołd Pinochetowi, mimo zmasowanej kampanii oszczerstw, a nawet oskarżeń o defraudację. Poczucie przyzwoitości, zakorzenione w wielu ludziach jest jeszcze mocniejsze niż najbardziej nachalna propaganda.



Szkalowanie Franco zaczęło się już w chwili, kiedy stanął na czele powstania, ale - jak to zwykle bywa - nowej mocy nabrało po jego śmierci.
Franco jako jedyny przywódca państwowy faktycznie zrobił coś dla Żydów, a obok Piusa XII oraz rządów Szwecji i Szwajcarii był tym, który uratował ich najwięcej. Fakt ten doceniały także władze państwa Izrael i nikt nawet nie próbował go podważać. Po śmierci generała w synagogach różnych stron świata odprawiano zań modły. Dopiero w zeszłym roku "znalazł się" jedynyocalały egzemplarz dokumentu, rozsyłanego rzekomo do lokalnych prefektur z poleceniem sporządzenia listy miejscowych Żydów. Spis taki, z całego kraju, miałby być przekazany władzom Niemiec  w przypadku gdyby Hiszpania weszła w sojusz z państwami osi. Fakty jednak mówią za siebie i nawet najbardziej sensacyjne świstki nie są w stanie ich zmienić. W rzeczywistości Franco, podobnie jak papież, liczył się z możliwością szantażowania, a nawet porwania przez Hitlera.  



Fenomen Franco polega na tym, że był on człowiekiem głęboko wierzącym i dlatego nigdy nie będzie mógł być zrozumiany przez większość wspólczesnych. Był przede wszystkim władcą katolickim, wodzem, podobnie jak przedtem Cyd, zesłanym Hiszpanii przez Boga, wskazanym przez Opatrzność palcem, hic et nunc, a za całą swoją misję uważał zjednoczenie Hiszpanii, zwrócenie jej Bogu i ideii hispanidad. Uznawał swoją odpowiedzialność tylko przed Bogiem. Stąd tytuł, jaki przyjął, i który znależć można na starych pesetach: Francisco Franco Caudillo de Espana por la gracia de Dios.



Byłoby niemal burbońską  niewdzięcznością, jak ta Juana Carlosa, gdybyśmy w Polsce nie pamiętali o Franco. Był to bowiem jeden z nielicznych prawdziwych przyjaciół naszego kraju i najbardziej przemilczanych; najpierw, z oczywistych względów, przez komunistów, którzy straszyli nim dzieci na równi z Andersem, potem przez ich epigonów. Hiszpania najdłużej uznawała rząd londyński, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii nie rozważano tu możliwości wyrzucenia polskich uchodżców, generał Anders i Franco projektowali nawet organizację polskiej armii za Pirenejami. Polscy studenci otrzymywali specjalne stypendia. Podkreśla się często wagę zagranicznych rozgłośni, które przedzierały się do Polski z faktycznym obrazem rzeczywistości: Radia Wolna Europa, BBC czy RFI, istnieją nawet ich specjalne archiwa, przemilcza się natomiast zupełnie rolę Radia Madryt i symbolu antykomunizmu jakim było. Sympatia Franco wobec Polski jest zresztą czymś zupełnie oczywistym. Niestety, ten który nie uznał podziału jałtańskiego, w oczach żadnego z polskich samorządów nie został uznany za godnego patrona szkoły, placu czy ulicy, w przeciwieństwie do Franklina D. Roosvelta, który bez większych oporów podarowałby Stalinowi razem z Lwowem czy Wilnem nawet Kraków i którego nazwisko hańbi do dziś aleje największych polskich miast. Może więc, kiedy Hiszpanie usunęli u siebie już wszystkie pomniki Franco, najwyższy czas aby postawić chociaż jeden w Polsce?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka