Algirdas67 Algirdas67
871
BLOG

Wspomnienia z PRL-u; Podtytuł: Każda przyjaźń ma granice cz.4

Algirdas67 Algirdas67 Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Droga młodzieży. W ostatniej z dobranocek odpowiedziałem Wam trochę o naszym wschodnim sąsiedzkie z okresu słusznie minionego.

Opowiedziałem co to był ów Związek Radziecki i jak, i czym - sie do niego jeździło.

Ponieważ było to państwo nader fascynujące czas na kolejną dobranockę z cyklu "Wspomnienia z PRL u”.

Nie są to „Opowieści z Narni”…  , ale posłuchajcie…. to co opowiem nie stworzyła wyobraźnia autora, ale  to kiedyś była rzeczywistość waszych rodziców i dziadków.

Pomimo olbrzymich odległości jakie musiały pokonywać radzieckie pociągi pasażerskie wewnątrzpaństwowymi drogami kolejowymi to dla pociągów dalekobieżnych i międzynarodowych  przystanków owe pociągi nie miały w ZSRR aż tak wiele.

Jadąc do Moskwy z Warszawy przez Brześć, po atrakcjach związanych z przejściem granicznym, pociąg ruszał z dworca w Brześciu około 19-tej  i rozpoczynał  monotonie wystukiwać swój kolejowy rytm. Kolejny przystanek był w Mińsku, potem w Smoleńsku, w Wiaźmie i już Moskwa. Podróżni przedstawiali swoje zegarki na dwie godziny do przodu i spokojnie zapadali w sen , aby rano po 12 godzinach jazdy znaleźć się w Moskwie.

Podobne wrażenia miało sie z podróży do Kijowa, czy Leningradu.

Jak już wspomniałem możliwa też była podróż własnym lub służbowym samochodem. Myliłby się ktoś twierdząc, że jazda samochodem dawała większe możliwości zwiedzania czy choćby zobaczenia mijanych radzieckich miast i wsi. W Związku Radzieckim nawet podróż prywatnym samochodem osobowym była uporządkowania i podporządkowana określonym regułom i procedurom. Po pierwsze jadąc samochodem do Moskwy, Kijowa, Leningradu, Mińska itp. należało to zgłosić odpowiednim władzom, a te władze bacznie uważały, abyśmy się na drodze do swego celu nie zgubili.

Zatem deklarując swoją podróż samochodem do Moskwy kierowca był kierowany na odpowiednią drogę nie tylko oznakowaniem pionowym i poziomym, ale także wystawionymi na tę okoliczność od granicy posterunkami milicji. W ZSRR była taka formacja policyjna o wdzięcznej nazwie GAI czyli GosAwtoInspiekcja (Госавтоинспекция). Znaczyło to mniej więcej Państwowa Inspekcja Samochodowa i jej funkcjonariusze byli odpowiedzialni za porządek na radzieckich drogach. Głównymi budowlami jakie można było zobaczyć jadąc szeroką betonową autostradą w kierunku stolicy imperium były właśnie posterunki owej GAI. Posterunki były ca co 30 - 50 km i należało sie na nich zatrzymać i zameldować swoje przybycie, a także zgłosić zamiar kontynuacji swojej podróży.

Już po zarejestrowaniu na pierwszym posterunku, każdy kolejny posterunek GAI był informowany kto jedzie , jakim samochodem, po co i do kogo. Zatem i czas jego przybycia na kolejny posterunek był już, mniej więcej, władzom znany. W przypadku, gdyby podróż pomiędzy posterunkami trwała zbyt długo wtedy w poszukiwaniu zguby ruszały patrole z posterunku już odwiedzonego i posterunku oczekującego przybycia takiego turysty. Nie było możliwości, żeby zguby nie znalazły.

Drogi w Związku Radzieckim, którymi mogli podróżować zagraniczni goście były szerokie , betonowe i poprowadzone bokiem wszelkich miasteczek i wsi tak, aby nie było możliwości spotkania miejscowej ludności. Oczywiście „dla chcącego nic trudnego” , zwłaszcza  jeżeli chodziło o możliwość zarobienia paru złotych przez np. zawodowych kierowców, którzy jechali z jakimś transportem.  Na ustalonym wcześniej przez kolegę kierowcę kilometrze drogi o określonej godzinie ( każdego dnia) pojawiał sie człowiek czekający na tzw. okazję. Kiedy polski kierowca zbliżał sie do tego miejsca zatrzymywał sie i dostawał krateczkę z planem jak dojechać w jakiejś miejsce w pobliżu drogi głównej. Tam czekały na niego towary takie jak np. poszukiwane na polskim rynku kożuchy. Polski kierowca w ramach handlu wymiennego zostawiał za kożuch poszukiwane na tamtejszym rynku towary czyli np. kolorowe materiały, ubrania na zachodnia modlę, np. Jeansy itp.

Cała transakcja musiała być sfinalizowana w kilka minut bo przecież samochód i jego czas przejazdu był równie dobrze monitorowany przez ówczesne władze jak dzisiaj przez GPS. Potem wystarczyło tylko wrócić na dotychczasową drogę i modlić się, żeby funkcjonariusze GAI nie przeszukali samochodu.

Co do ograniczonego czasu transakcji handlowych to podobny czynnik czasu był bardzo odczuwalny podczas podróży pociągiem po terytorium ZSRR w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Na nielicznych stacjach , na których zatrzymywał sie pociąg stały tzw. „babuszki” czyli starsze kobiety okutane w chusty, które trzymały w rękach tobołki i ogłaszały pasażerom wychylającym się z wagonów,  iż posiadają "żariennuju kartoszku" pieczone ziemniaki, kiszone ogórki lub kiszony czosnek, chleb, słoninę i wódkę.  Kiedy pociąg wjeżdżał w perony takiej tranzytowej stacji -  cena owych towarów była ustalona na poziomie przewidywanym  przez oferentów. Już po wjechaniu pociągu w perony i wstępnych negocjacjach następowała szybka korekta oczekiwań tak sprzedawców jak i nabywców. Pociąg na stacji stał zaledwie kilka minut i najciekawsza była ostatnia minuta negocjacji. „Babuszki” wiedziały , że następny potencjalny klient na wódkę i zakąskę będzie  dopiero za kilka godzin lub  następnego dnia, a pasażer zdawał sobie sprawę, ze kiedy pociąg ruszy to będzie tak jechał o suchym pysku przez kolejne  sześć czy osiem godzin.

Zielone światło na semaforze oznaczało koniec negocjacji i moment podjęcia decyzji. Jeżeli cena już była ustalona to ….  obie strony transakcji miały już tylko sekundy na realizację tegoż kontraktu. Obie strony wzajemnie sobie nie ufały, a kluczowym momentem było przyjęcie zapłaty i odbiór towaru dokładnie w tym samym momencie. Kupujący bał się, że jeżeli da pieniądze to może nie dostać zamówionego towaru – sprzedający zaś bał się, że w momencie wydania towaru nigdy nie zobaczy swoich pieniędzy. Naprawdę fascynującym widokiem był peron, z którego ruszał pociąg, a podróżni z wychyleni z wagonu ciągnęli biegnące babiny trzymając w jednej ręce butelką z wódką, a w drugiej pieniądze.

 

Można uznać, że przekraczanie granicy pomiędzy  PRL z ZSRR było przeżyciem traumatycznym i to niezależnie, w którą stronę się jechało. Wracając do Polski z terytorium Związku Radzieckiego, można było uznać, że władze celne i paszportowe Związku Radzieckiego starły się za wszelka cenę odwieść wracających do Polski od ponownych odwiedzin ich kraju.  Na granicy odbywały się "dantejskie sceny" związane z zaborem dóbr wszelakich podróżnym wracającym z Moskwy, Leningradu, Kijowa czy Wilna.

Co przywoziło się z ówczesnego Związku Radzieckiego do Polski ? Otóż młodzieży droga do Polski przede wszystkim przywoziło się  złoto. Nie, nie  dlatego, ze w Rosji mieszkali najlepsi złotnicy świata, ale dlatego ze przelicznik  jeansów sprzedanych w rosyjskim hotelu  na gram złota zakupiony u tamtejszego państwowego jubilera był nad wyraz  korzystny. Polacy kupowali złoto jak leci bo czasu na wybieranie nie mieli. Ważne żeby pierścionek wiele tego kruszcu zawierał. Zapewne w wielu polskich domach można jeszcze dzisiaj znaleźć złote pierścienie w rozmiarze XXL czyli w rozmiarze jak na duży palec od nogi. Pierścienie te miały być rodzinną lokatą kapitału. Jeżeli złoto jest mocno żółte to pochodzenie tych pierścieni jest na pewno rosyjskie.

Oczywiście rosyjskie służby graniczne bardzo pilnowały, żeby ów cenny kruszec przeznaczony na rynek wewnętrzny nie przekraczał granicy z innym państwem.  Zatem do sprawdzania podróżnych czy nie wywożą złota podchodzono z wręcz nienaturalnym zacięciem. Służby celne wyposażone w śrubokręty i klucze  ( do rozkręcania ścianek w wagonie), w detektory metali, w drabinki, w latarki i w lusterka -  wkraczały do kolejowych wagonów i rozpoczynał sie popis radzieckich służb granicznych w szukaniu ukrytego u podróżnych złota. Odkręcano śrubki w przedziale i demontowano sufit, aby potem za pomocą drabinki i latarki sprawdzić czy nie ukryto czegoś pod dachem wagonu. Pasażerowie z rozpostartymi rekami byli obmacywani i omiatani detektorem metali, który ustawiony na największą czułość piszczał przy wykryciu najmniejszego metalowego guzika. Oczywiście niektórzy podróżni byli przeszukiwani bardziej, a niektórzy mniej, ale ryzyko utracenia majątku było naprawdę duże.

Przekraczający granicę usiłowali jednak przechytrzyć celników i ukrywali swoje skarby w najbardziej zaskakujących miejscach. Ukrywano obrączki w kanapkach, a nawet w wydrążonych jabłkach leżących niedbale na kolejowej kanapie; w radiach, w dziecięcych metalowych zabawkach, w parasolach itp. Mnie najbardziej spodobał sie sposób, przemytu złota w stojącej na stoliku szklance mleka lub czarnej kawy. Szklanka stała cały czas na oczach kontrolujących i żaden nie wpadł na to żeby sprawdzić zawartość szklanki. 

Kiedyś wracając z tego "pięknego" kraju z kolegą też studentem, spłukani  jak tylko spłukani studenci być mogą czyli bez żadnych zakazanych towarów i waluty, postanowiliśmy sprawdzić czujność radziecki władz. Wobec powyższego poprzekręcaliśmy śrubokrętem ze scyzoryka wszystkie widoczne w przedziale śruby , których ułożenie nacięć było podejrzliwie dla nas podobne. Przykładowo wszystkie śruby przy przesuwnych drzwiach przedziału miały nacięcia ustawione idealnie pionowo. Zatem poprzekręcaliśmy te śruby o jakiś nieokreślony kąt. Faktycznie operacja nasza podziałała  na służby celne jak płachta na byka. Nasze oświadczenie, ze wszystkie pieniądze przepiliśmy więc nie mamy nic do zgłoszenia - dodało jeszcze animuszu radzieckim mundurowym. Systematycznie we czterech zaczęli rozkręcać cały nasz przedział, łącznie z sufitami, blatem do umywalki, półkami bagażowymi itp. Piąty mundurowy przeglądający nasze bagaże namawiał nas usilnie, abyśmy jednak wyjawili "po dobroci " gdzie ukryliśmy złoto. Po ponad godzinnym przeszukaniu herszt tej bandy zaproponował nawet układ: my zdradzimy mu nasz sposób przemytu, a oni nic nam nie zabiorą. Przekonywali, ze taki układ ma sens bo już sama wiedza,  gdzie można przemycać towary będzie dla nich wystarczająca. Ponieważ takie namowy nie dawały rezultatu zmieniono taktykę negocjacji i zaczęto nas starszyć, że jako wybitnie podejrzanych, wezmą nas na kontrolę tzw. osobistą gdzie lekarz włoży nam boleśnie palec w tyłek... Byliśmy nieugięci, acz trochę speszeni. Panowie zatem poskładali przedział  (tym razem wszystkie śrubki znów były w takim samym położeniu) i oznajmili, ze mamy czekać na wezwanie do kontroli osobistej. Wyszli z wagonu i już nigdy nie wrócili. Po przekroczeniu granicy do naszego przedziału wszedł jakiś współpasażer z innego przedziału z zapytaniem na ile nas złupili. Zełgaliśmy, ze zabrali nam wszystko, ale nie powiemy ile. Po chwili ten sam mężczyzna przyniósł nam do przedziału dwie butelki wódki, karton papierosów i jakieś słodycze ze słowami " to od reszty pasażerów za wzięcie na siebie głównego uderzenia". 

 

W późniejszych latach ze Związku  Radzieckiego usiłowano już wywozić nie tylko złoto, ale także wszelkie dobra, których nie było w Polsce, albo były o wiele droższe niż w ZSRR. Pod koniec lat osiemdziesiątych przemycano też całe kartony papierosów i wódki. Pomimo tych granicznych atrakcji to jednak kiedy pociąg docierał na peron w Warszawie, z wagonów wyładowywano telewizory, lodówki, całe kartony rodzynek lub jakiś orientalnych przypraw. W jaki sposób te towary przekraczały granice nie mam pojęcia zwłaszcza, że celnicy radzieccy pilnowali wywozu, a celnicy polscy pilnowali, żeby towary owe ocalić, albo tez zarekwirować. 

Na początku lat dziewięćdziesiątych kiedy imperium już chyliło sie ku upadkowi sceny na granicy były coraz bardziej szokujące. W Polsce zaczynał już kiełkować kapitalizm i Polacy zaczynali jeździć do ZSRR oraz częściej i to samochodami na zakupy i tzw. handel.. Samochodowe przejścia graniczne niedostosowane to tak nagłego wzrostu podróżnych stały się miejscem dla koczowania czekających w kolejce po 40 a nawet po 50 godzin ( tak, tak trzy dni). Przejścia te były czasami  świadkiem naprawdę dantejskich scen. Urzędnicza rosyjska bezmyślność i wymyślane naprędce  procedury odprawy granicznej szokowały i doprowadzały niektórych podróżnych do stanu dysforycznego , jak określają to psychiatrzy, czyli szału jak mówią potocznie ludzie.

 Przypominam sobie jak na samochodowym przejściu granicznym,  chyba w Ogrodnikach, wymyślono sobie od strony radzieckiej dwie zony celne. Wjeżdżając na przejście graniczne, po minięciu szlabanu i po otrzymaniu dokumentu, że już jesteśmy zarejestrowani do kontroli celnej,  można było przeczytać, że znaleźliśmy się w pierwszej zonie celnej, gdzie można oddać towary, które nie mają prawa wyjechać z terytorium ZsRR. Chodziło o radia, telewizory, lodówki…  i wiele, wiele innych wyrobów, a także artykuły spożywcze w ilościach powyżej jednego opakowania. Do stojących w strefie pierwszej podchodzili celnicy i zaglądając przez okna do wnętrz samochodów uprzejmie informowali, że  towary, które w samochodzie zauważono nie mogą opuścić terytorium ZSRR. Następnie równie uprzejmie informowali, że towary, które normalnie zostałyby zarekwirowane można sprzedać w znajdującym się w tej strefie punkcie skupu takich towarów.  Przyłapani na przewozie np. telewizora z nieszczęśliwą miną wyciągali z samochodu , odbiornik TV o rozmiarach szafki na buty i nieśli w kierunku punktu skupu.

W punkcie skupu obsługa sprawnie odnajdowała na towarze trwale zapisaną oficjalną państwową i urzędową cenę detaliczną i wystawiała odnośny kwit na podstawie , którego w kasie otrzymywało się chyba 90 % obowiązującej ceny. Strata była znaczna bo nikt z Polaków nie kupował tych towarów po cenie urzędowej, a co najmniej za dwukrotność owej ceny wliczając łapówkę dla sprzedawcy, kierownika sklepu i jakiegoś pośrednika. Tak więc dostawało się w gotówce jakieś pieniądze i tak ból wynikający ze straty nie był tak wielki jak w momencie zarekwirowania całości.

Pozbawieni telewizora czy lodówki z zaświadczeniem o sprzedaży przekraczali granicę pomiędzy pierwszą strefą celną, a drugą. I w tym momencie wychodziła cała perfidia radzieckiego aparatu państwowego. Już po wjeździe na teren drugiej zony celnej do samochodu podchodził celnik i pytał co się stało z telewizorem, który został zauważony przez jego kolegę w pierwszej strefie. Podróżny odpowiadał , zgodnie z prawdą,  że telewizor sprzedał w pierwszej strefie, a w kieszeni ma odnośnie zaświadczenie o sprzedaży i otrzymaną gotówkę. Wtedy celnik prosił o okazanie zarówno dokumentu sprzedaży jak i otrzymanej w punkcie skupu gotówki. Następnie przeliczał okazaną gotówkę  i oznajmiał, ze jest zmuszony ją zarekwirować, gdyż nie wolno wywozić z ZSRR rubli w gotówce powyżej 30 Rubli i to w banknotach nie większych niż 10 rubli. Ponieważ za towary w punkcie zwrotu na granicy najczęściej płacono banknotami powyżej 10 rubli tak więc nasz podróżny zostawał pozbawiony również gotówki.  

Co działo się w duszy ograbionego w ten sposób podróżnego, który wcześniej  przez 20 czy 40 godzin czekał w samochodzie na takie potraktowanie -  nie trudno sobie wyobrazić.

Ja zapamiętałem taki obrazek jak jeden z tak ograbionych przez funkcjonariuszy podróżnych   zaczął biec z powrotem w kierunku strefy pierwszej i punktu zwrotu towarów  krzycząc do swojego znajomego, który właśnie niósł tam telewizor do sprzedaży, że i tak zabiorą mu te pieniądze.   To co mam robić ? pytał jeszcze właściciel telewizora. Rada wykrzyczana zza szlabanu była jasna: rozp…ol, żeby te q…y nie mogły go używać…

Mundurowi nie zdążyli dobiec jak facet zaczął rzucać telewizorem o asfalt, a zakończył dzieło zniszczenia kamieniem wbitym w kineskop.

Szał udzielił się i innym podróżnym.  Brudni, zmęczeni, upodleni i wściekli ludzie postanowili zniszczyć wszystko to co celnicy mogą im zabrać. Jakaś korpulentna dama w dresie zaczęła układać na trasie kół swojego samochodu kostki masła, które były w ilości hurtowej.  Kiedy już ułożyła ze dwa metry kostek masła wsiadła sapiąc do samochodu, i klnąc i złorzecząc przejechała po maśle tam i z powrotem…    i jeszcze raz dla pewności, że nikt go już używał nie będzie.  

Tak, tak droga młodzieży… Tak to wtedy wyglądała granica przyjaźni… Dlatego starsi ludzie, pamiętający PRL wiedzą o tym, ze każda przyjaźń… ma granicę

Dobranoc.

Algirdas67
O mnie Algirdas67

Już szron na głowie już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj....

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości