Tekst ten będzie niecodzienny. Trochę wieloznaczny. Taka była wtedy rzeczywistość.
Natychmiast po ucieczce Niemców, od 17. stycznia 1945 do Warszawy zaczęli wracać mieszkańcy. Można ich było zauważyć nawet w gruzowisku zniszczonego totalnie Śródmieścia. Myśmy wrócili z Milanówka, gdzie do Miśkiewiczów, kuzynów Mamy trafiliśmy podwożeni różną lokomocją po spędzeniu całych 63 dni Powstania w kamienicy przy Złotej 30 w Śródmieściu - z czego od końca sierpnia w piwnicy.
26 stycznia Polscy żołnierze za 2 litry spirytusu ciężarówką krytą plandeką przywieźli nas z Milanówka poprzez Śródmieście i Most Wysokowodny do ulicy Wiatracznej na Grochowie.
Od Wiatracznej mieliśmy półtora kilometra pieszo do naszego domu przy Kutnowskiej. Mój starszy brat, w czasie jazdy, przez szparę między plandekami samochodu pokazywał mi znane sobie miejsca: Pomnik Kopernika i Syrenę.
Ojciec wrócił z obozu w Głoskowie. Mama wcześniej pieszo po lodzie na Wiśle dotarła na Grochów i sprawdziła że dom w którym mieszkaliśmy stoi cały. W naszym mieszkaniu kwaterowali rosyjscy oficerowie tak, że zostało całe.
Szybko w mieście pojawiła się wtedy przedsiębiorczość, która odżywa kiedy władze się o nią nie troszczą. Moja ciocia/babcia Miecia Zdzienicka rok później, po zdobyciu zezwolenia od władz, odbudowała po parzystej stronie niemal parterowej wtedy ulicy Marszałkowskiej, koło Złotej swoją działającą niemal od początku wieku perfumerię - zakład fryzjerski „Ewaryst” z dwoma czy trzema fotelami fryzjerskimi. Mama prowadzała mnie tam do fryzjera. Pamiętam ogródek z tyłu zakładu z zielonymi drzewkami śmiesznie rosnącymi pomiędzy gruzami. Firma istniała tam do lat pięćdziesiątych aby po wyburzeniu ustąpić miejsca domom towarowym Centrum.
Na chodnikach pojawili się warszawscy kupcy. U kwiaciarki przed Wielkanocą na chodniku ulicy Marszałkowskiej można się było zaopatrzyć w palemki niezbędne do świętowania Niedzieli Palmowej, a także kupić kwiatek dla siebie lub kogoś miłego.
Niedziela Wielkanocna 1945 przypadła 1 kwietnia. Było to dla mieszkańców Wielkie Święto Zmartwychwstania szeroko pojętego.
Młodzież, a także dorośli, zwyczajowo wtedy czcili Rezurekcję Wielkanocną strzelaniem i detonacjami. A było z czego strzelać. Ani w Boże Narodzenie ani w Nowy Rok zwyczaju nocnych wybuchów wtedy nie było.
W wielkanocną niedzielę 1945, rano mój Ojciec zabrał obu swoich synów na rozpoczynającą się od 6 rano Rezurekcję do kościoła parafialnego przy placu Szembeka. Niecierpliwie szykowaliśmy się do tego wydarzenia przez kilka dni.
Był to 1. kwietnia 1945. Pamiętam olbrzymi wtedy tłum uczestników. Teraz, mając wyćwiczoną wprawę w liczeniu uczestników zgromadzeń i manifestacji, oceniam ich liczność na kilkanaście tysięcy. Wewnątrz kościoła zabrakło miejsca. Cały plac Szembeka był wypełniony tysiącami ludzi. Miejsce tamtego zgromadzenia, wówczas pusty plac, widać na fotografii, którą kilka lat temu zrobiłem z wieży kościelnej.
Czy to była starannie zorganizowana przez proboszcza - księdza kanonika Jana Sztukę - uroczystość, tego nie wiem. Na pewno był to wtedy pełen spontan poprzedzony wieścią między ludem. Można było nareszcie świętować Zmartwychwstanie, można było wreszcie się pokazać i się nawzajem policzyć. Wreszcie nie groziła łapanka ani rozstrzelanie.
Myśmy stali w środku placu Szembeka blisko jezdni wąskiej wtedy ulicy Chłopickiego z lewej strony tej współczesnej fotografii.
W końcu marca 1945 losy wojny nie były jeszcze przesądzone. Od wschodu Niemiec armia sowiecka dochodziła już do Odry. Polscy żołnierze po zdobyciu Wału Pomorskiego krwawo walczyli wtedy o Kołobrzeg. Niemcy zaciekle bronili "Festung Breslau", Głogowa, Gdańska, Gdyni. Hitler razem ze Speerem w Berlinie troszczyli się o obronę miasta.
Na zachodzie Alianci dopiero nieznacznie zbliżyli się do niemieckiej granicy zaciekle bronionej przez oddanych na śmierć i życie Hitlerowi niemieckich żołnierzy. Doszli ledwie do „jednego mostu za daleko” w Arnhem, o który już we wrześniu poprzedniego roku Polacy pod dowództwem gen. Sosabowskiego bili się razem z Anglikami. Ginęli za Hitlera do śmierci oddani mu młodzi żołnierze wykształceni w Hitlerjugend. Pod Niemcami były jeszcze Dania, Austria, północne Włochy i północna Jugosławia, cała Austria, cała prawie Holandia, całe Czechy i cały prawie Śląsk.
Mapa w nagłówku notki pokazuje sytuację na frontach w Wielkanoc 1 kwietnia 1945. Obszar biały - teren zajęty przez wojsko niemieckie. Kolorowe - tereny pod kontrolą Aliantów. Ciemnoczerwone - terany walk. Białe strzałki - ataki Sprzymierzonych, czarne strzałki - ataki niemieckie.
Gdyby nie ówczesna zawziętość Stalina - politycznego decydenta Rosji - aby pod żadnym pozorem nie przerwać wojny z Niemcami Polacy wyszli by tragicznie. Gdyby Stalin zgodził się na przykład na rozejm z Niemcami na Bugu, o co się starał dr Goebbels, Niemcy swobodnie mogliby kontynuować w Polsce Plan Pabsta i w jego ramach kontynuować wyburzenie Warszawy i zamordować 3 miliony niepotrzebnych im Polaków, w tym mnie i resztę niedobitej jeszcze mojej rodziny. Mieli do tego wypróbowaną na Żydach technologię szybkiego zabijania w "polskich obozach".
Niektórzy teraz nie rozumieją że szans na wyzwolenie Polski od Niemców przez zachodnich Aliantów wtedy nie było żadnych.
Nasi zachodni alianci "pomogliby" nam tak jak "pomagali" mordowanym w Polsce Żydom - czyli wcale. Dla samodzielnego pobicia Niemiec zachodni Alianci byli wtedy za słabi. Bomba atomowa też by im nie pomogła, bo Niemcy doskonale nauczyli się chronić swoją ludność przed olbrzymimi nalotami. Drezno było wyjątkiem. W rok - dwa Niemcy mając wysokiej klasy fizyków, dostęp do złóż uranu na ziemiach polskich i czeskich oraz miliony niewolników mogli by ich w budowie broni atomowej szybciej od Rosjan doścignąć.
Polacy w Kraju oceniali wówczas sytuację bardziej realnie niż Polacy na emigracji, rząd londyński i generał Anders. Pomimo zakorzenionej u niemal każdego Polaka nieufności do "bolszewików" nikt rozumny w Polsce nie mógł wtedy liczyć że wolność może do nas "przynieść" Zachód.
A w Warszawie 1 kwietnia można się było świątecznie zebrać. Razem świętować Zmartwychwstanie. Było się z czego cieszyć!
W pewnej chwili ceremonii rezurekcyjnej ktoś wystrzelił na wiwat. Były też jakieś wybuchy zakopanych ładunków. Wielu mężczyzn strzelało z pistoletów w górę. Z bliska widziałem strzelających cywili i licznie obecnych na tej rezurekcji umundurowanych żołnierzy. Rosjan w Warszawie nie było widać z wyjątkiem osi ulicy Grenadierów na której widywaliśmy ich żołnierzy konserwujących na słupołazach ich linie telefoniczne.
Wystraszona naszą relacją Mama więcej już na rezurekcję już nas nie puściła. Mój starszy brat Jacek, tak jak jego rówieśnicy, nie dopuszczając od siebie młodszych, każdego roku przygotowywał jakieś bomby aby zdetonować je na rezurekcji, ale kończyło się zrobieniem jakiegoś wybuchu blisko domu. Przez wiele lat rezurekcyjny poranek był świętowany takimi wybuchami. Teraz świecka obrzędowość przeniosła ten zwyczaj na Nowy Rok.
Ojciec więcej na poranną rezurekcję nas nie poprowadził.
Ja tylko jedną taką rezurekcję miałem w życiu.
.