Maciej Eckardt Maciej Eckardt
380
BLOG

Gazela

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

To miał być zwykły jogging. Tradycyjne 6 kilometrów, najpierw asfaltem, potem polną drogą, następnie leśnym duktem i znowu asfaltem, czyli pętla, którą co jakiś czas robię.

Wszystko szło ustalonym rytmem do 5 kilometra, kiedy to z uliczki podporządkowanej wybiegła wysportowana Gazela, lat około trzydziestu, również udająca się na jogging – legginsy, bluza, czapeczka, koński ogon.

Ona świeża, ja na końcówce sponiewierany niemiłosiernie, tym bardziej, że na trasie dmuchało. W twarz rzecz jasna. Ze zrozumiałych więc względów ostatni kilometr nie zapowiadał się rekordowo. Tymczasem Gazela po pełnym uśmiechu „dzień dobry”, podyktowała tempo w granicach 4:30/km.

Jest to tempo, którego ze względu na instynkt samozachowawczy staram się wystrzegać, co sprawia, że wciąż żyję.

Na szali położony został jednak honor męskiej części gatunku, podlejszej wprawdzie, ale jednak. Nie było rady, czując na sobie ciężar odpowiedzialności, pognałem za Gazelą.

Zrównałem się z nią już po 50 metrach, co oznacza, że szło mi dobrze. Do końca pozostało raptem 950 metrów. Luz, wytrzymam, myślę sobie.

– To najlepsza pora na bieganie – zaszczebiotała nagle Gazela. – Lekki wiaterek, trochę słońca i chmur. Wymarzona pogoda, nie uważa pan? – mówiła uśmiechając się, kiedy ja stopniowo zaczynałem tracić oddech.

Fason trzymałem jednak dziarsko, wiadomo, jak to facet po czterdziestce. Stróżki szczypiącego potu napływającego do oczu oraz – ni z tego ni z owego – kłujące „coś” w bucie, nie wróżyły jednak niczego dobrego. Dramat narastał powoli.

– Ma pani abso... abso... lutną rację. Po... goda jest dzi... siaj... siaj rzadkiej urody – wysapałem czując, że jeśli Gazela jeszcze raz o coś zapyta, to padnę na asfalt z wywiniętymi na drugą stronę płucami. Do domu było jednak już tylko 600 metrów.

W tym momencie prawa łydka zaczęła sygnalizować, że warto jednak przystanąć. Łydka, wiadomo, nie wie franca, co to honor. Postanowiłem ją ignorować.

– Długo pan biega, bo nigdy pana tutaj nie widziałam? – kontynuowała tymczasem Gazela, wyraźnie zaciekawiona moim przypadkiem.

– Nie... dłu... długo – rzuciłem rozpaczliwie na bezdechu. Do furtki miałem jeszcze jakieś 400 metrów.

– Ale nie, że długo, czy nie, że krótko? – pytała dalej wyraźnie zaciekawiona.

Wiedziałem, że jak odpowiem na to pytanie, to zalegnę na asfalcie. Na widnokręgu zamajaczył dom. Być może był to omam albo jakieś inne niedotlenienie. Od utraty przytomności cały czas ratowała mnie rwąca łydka i żgające "coś" w bucie.

Ostatnich 200 metrów w ogóle nie pamiętam. Być może przegnałem nawet Gazelę. Nie wiem. Niemniej dobiegłem, robiąc życiówkę na ostatnim kilometrze, o czym uprzejmie poinformowało mnie Endomondo.

Aha, to „coś” w bucie okazało się koralikiem Toli.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości