Maciej Eckardt Maciej Eckardt
3844
BLOG

Prać!

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 179

– Kto podnosi rękę na Kościół, ten podnosi rękę na Polskę – powiedział w Bydgoszczy Jarosław Kaczyński. Sięgnął także po słowa prymasa Wyszyńskiego, który w czasach głębokiej komuny stwierdził, że ten, kto chce zniszczyć Polskę, zaczyna od niszczenia Kościoła. 

Zabrzmi to może paradoksalnie, ale obecne kłopoty Kościoła, jego słabość, będąca wynikiem skandali pedofilskich, są Prawu i Sprawiedliwości wyjątkowo na rękę. Z politycznego punktu widzenia rzecz jasna. Ręka wyciągnięta przez Jarosława Kaczyńskiego do hierarchów, to niewątpliwie kuszącą propozycja. Pytanie, czy z niej skorzystają.

Pokusa szukania wsparcia u partii politycznej, jakiejkolwiek zresztą, a nie w autentycznym rachunku sumienia i totalnym oczyszczeniu szeregów z dewiantów, to dla Kościoła zaproszenie na skraj przepaści. Sojusz tronu i ołtarza, byłby dla niego w dzisiejszej sytuacji wyjściem najgorszym z możliwych. Byłby jak gaszenie pożaru benzyną.

Niestety, ostatnie dwa tygodnie kampanii, upłyną na postawieniu Kościoła w głównym nurcie wyborczego sporu. Wyjdzie z tego jeszcze mocniej poturbowany. Koniunkcja wydarzeń, czyni niestety sytuację dla Kościoła beznadziejną. Z jednej strony słychać będzie: PiS – obrońca pedofilów w sutannach, z drugiej: Platforma – obrońcy pedałów i pedalskich małżeństw. Nikt tu nikogo nie będzie oszczędzał.

Szansą Kościoła na wywikłanie się z tej politycznej pułapki jest jednoznaczny powrót do źródeł, a więc wyznanie win, pokuta i zadośćuczynienie. Rachunek sumienia, szczery, do bólu, bez pijarowskich sztuczek. A także szybkie decyzje personalne i zero tolerancji nie tylko dla pedofilii, ale także dla lobby homoseksualnego wewnątrz Kościoła, o którym od lat wspomina m.in. ks. Isakowicz-Zaleski.

Polski Kościół jest na prostej drodze do powtórzenia casusu Kościoła irlandzkiego. Nie wiem, czy jest w stanie obronić się przed tym scenariuszem. Być może jego upadek nie będzie aż tak spektakularny. Niemniej, nic już nie będzie takie same, jak było. Łamane są tabu, znika strach przed mówieniem, coś się wydarzyło. Obawiam się, że dopiero teraz otwierana jest właściwa puszka Pandory.

Baby, wóda, mamona, to jeszcze dałoby się jakoś obronić. Do pewnego stopnia oczywiście. Ale pedofilia jest zbyt odrażająca, by można było przejść nad nią do porządku dziennego. Słuchając moich hierarchów wciąż mam wątpliwości, czy wiedzą oni, co tak naprawdę się stało. Momentami są jak kosmici. Zupełnie z innej bajki. Mówią językiem, który budzi we mnie, grzesznym katoliku, sprzeciw. I cholerną złość.

Mam świadomość, że zdarzają się pomówienia księży o pedofilię, były takie przypadki. One jednak w żaden sposób nie unieważniają problemu. I choć jest on mniejszy, niż starają się to przedstawiać media, to jednak jest. A dlatego, że problem ten jest tak toksyczny i tak obrzydliwy, powinien już dawno wywołać „trzęsienie ziemi” wewnątrz hierarchicznego Kościoła. 

Nie wiem, czy powinna to być wojna buldogów pod dywanem, czy otwarta bitwa. Jedno jest pewne, „pranie” musi mieć pełny zakres – pranie wstępne, namaczanie, pranie właściwe, płukanie i wirowanie. A na końcu dodatkowo magiel. Taki tradycyjny. Najlepiej ręczny. Potrzebne jest to nie tylko hierarchom i przełożonym zakonnym. Potrzebne jest to nam, laikatowi.

Kościół przetrwa, chociażby miał się w nim ostać przysłowiowy „ostatni sprawiedliwy”. Nie będzie takiej sytuacji, że ten ostatni zgasi w nim światło. Ale może być tak, że swoją postawą, to hierarchowie zgaszą wiernym światło. Światło wiary, którego mieli strzec. Nie chciałbym być w ich skórze, kiedy staną przed Tym, który im to światło powierzył.

Piszę to wszystko bez satysfakcji. Między innymi dlatego, że kłapię o tym od lat.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo