fot. Alicja Nowak
fot. Alicja Nowak
ariana ariana
364
BLOG

Miłość od grobowej deski czyli cmentarne biuro matrymonialne

ariana ariana Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Matrymonialna transakcja wiązana: jej wkładem młodość, jego oszczędności. Historia dość typowa, bez miłości, odpowiedzialności, bez  happy endu

Dla postronnych stanowili wyjątkową parę. On przystojny inżynier, często w podróżach służbowych, ona spokojna, zajmująca się trójką dzieci, żyjąca w cieniu wykształconego, utrzymującego rodzinę męża,  wzorowa żona i matka. Małżeńskie wzloty i upadki rozstrzygali między sobą, nie było awantur, przemocy, pojawiały się jednak przykre, zwłaszcza dla niej, jak to nazywała „ciche dni”. Kolejny wyjazd służbowy zacierał jednak wzajemne żale i z każdym powrotem męża do domu odżywało gorące uczucie, z  latami coraz słabsze, jednak cały czas tlące się w obu sercach.

Jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość o jej chorobie. Białaczka okazała się śmiertelna. Czterdziestą czwartą rocznicę ślubu przesiedział przy jej grobie. Od dwóch miesięcy spędzał tu całe popołudnia, bywało że na cmentarzu zastawała go noc. Nie miał siły i chęci wracać do pustego mieszkania, w którym każda rzecz przypomniała mu dobre i gorsze chwile spędzone z Marią. Pojawiły się też wyrzuty sumienia, nie zawsze był w stosunku do niej w porządku. Przeprosiny, wyjaśnienia nie wchodziły już w grę. Na skruchę było za późno.

- Henryk bez niej nie da rady żyć – mówili znajomi. Nie przeżyje długo mamy – myślały zmartwione dzieci. O żonie nie chciał rozmawiać, nie szukał współczucia. Wydawało się, że serce pogrążonego w rozpaczy siedemdziesięciolatka nie wytrzyma nieodwracalnej rozłąki z kobietą, z którą przeżył ponad czterdzieści lat, i lada dzień  przestanie bić, pozwalając mu przejść na drugą stronę życia.

Mijały miesiące i dnie spędzane na cmentarzu zaczęły przybierać żywsze barwy. Okazało się, że i tam toczy się życie, które z czasem niespodziewanie przybiera charakter swoistego biura matrymonialnego, łączącego pogrążonych  w bólu osieroconych małżonków. Początkowe rozmowy o estetyce nagrobków, jakości zniczy czy zakupie odpowiednich kwiatów, powoli przybierały prywatny charakter. Wdowy z dłuższym i krótszym stażem łakomym okiem coraz częściej zerkały w kierunku dobrze prezentującego się wdowca, nie kryjąc chęci rozproszenia jego samotności, wypełniając ją wspólnie spędzonym czasem, obiadkami czy niedzielnymi spacerami. W końcu nie wytrzymał. Z bogatej oferty jaką niosło ze sobą doczesne życie nekropolii, wyselekcjonował nowy obiekt uczuć. Podstawowym kryterium okazał się wiek. Zamożne, doświadczone wdowy musiały ustąpić  miejsca będącej na dorobku trzydziestopięciolatc, u której od dwóch lat kupował kwiaty i znicze na grób nieodżałowanej żony. Ślub nie był huczny – tylko oni i świadkowie, potem wspólny obiad, on do domu, ona do swojego kramu – biznes to biznes.

Pierwsze miesiące małżeńskiego szczęścia obfitowały w liczne wydatki. Pozornie Krystyna nie była pazerna, ale miała liczne dylematy - muszę jechać do Ameryki, żeby zarobić na remont i wykup mojego mieszkania – powtarzała to tyle razy i tak skutecznie, że pieniądze szybko się znalazły. Świeżo upieczony małżonek dorzucił jeszcze samochód, wprawdzie używany, ale całkiem sprawny, co na jakiś czas uciszyło finansowe utyskiwania.

Centrum ich wspólnego życia stało się jego mieszkanie, miało niezaprzeczalne zalety; nie musiała martwić się o czynsz, media, a i do pracy miała dużo bliżej. Jak to mówią „w starym piecu diabeł pali” i tak było. Dopóki rządziła chuć i pieniądze, dało się wytrzymać, później było już tylko gorzej. Jego oszczędności topniały, a przedmałżeńską gorączkę zaczęły zastępować choroby. Henryk z miesiąca na miesiąc tracił swoje główne atuty: wigor, pieniądze i humor. Kłótnie, pretensje i gniew zagnieździły się w małżeńskim stadle. Szybko do nich dołączyła zdrada. Owoc kontaktów pozamałżeńskich na dobre rozdzielił drastycznie różniącą się wiekiem parę. Ona wróciła do własnego, wyremontowanego mieszkania, on został sam. Najpierw rozgoryczenie, żal, później desperacka decyzja; uzna jej dziecko za swoje. Mocno wszedł w rolę ojca. Nadprogramowe, niespodziewane ojcostwo, wypełniło emocjonalną pustkę, w której z własnego wyboru się znalazł. Już przed ślubem odciął się od swoich rodzonych dzieci i wnuków. Powrót do dawnych relacji nie był możliwy, zbyt wiele zawodu, żalu i bólu sprawił najbliższym, i to nie dlatego, że się ożenił, tylko dlatego jak to zrobił i z kim się związał. Intencje panny młodej od początku były czytelne – dla niej to była transakcja. Swoją młodość inwestowała w przyszłość. Rozumiały to. Ojcu nie mogły jednak wybaczyć bezwzględności i lekceważenia, które im zaoferował, burząc wypracowany w ich świadomości mit człowieka honoru i ojca bez skazy.

Kilka kolejnych lat życia upłynęło Henrykowi na pielęgnowaniu przypisanego urzędowo dziecka. Przelał na nie morze miłości, której  wcześniej tak hojnie nikomu nie oferował. I nie było w tym nic złego, dziecko to dziecko. Nie ważne kto je urodził, ważne kto wychował. Nieprzespane noce, codzienna troska, pierwsze uśmiechy, wyciągnięte ufnie rączki to pępowina mocniejsza niż ta odcinana przy porodzie.

Póki zdrowie i siły pozwalały, z późnej roli ojca wywiązywał się doskonale, ku wygodzie i zadowoleniu żony, z którą nie dzielił już ni mieszkania, ni łoża. Jedynym łącznikiem, a i kartą przetargową okazał się przysposobiony syn. Gdy nie przyprowadzała go do niego, wiedział, że jest obrażona lub chce coś na nim wymusić, zwykle chodziło o pieniądze. I tak było w istocie. Jeszcze wówczas nie był całkiem bezsilny, potrafił wyegzekwować swoje ojcowskie prawa, jednak do czasu.

Pewnego listopadowego dnia w jego oczach zgasło światło. Reanimacja okazała się skuteczna. Wrócił do świata żywych, ale nie do pełnej sprawności. Samotne mieszkanie, które do tej pory nie było problemem, zaczęło doskwierać. Krystyna nie okazywała zainteresowania schorowanym małżonkiem. Do łask wróciły rodzone dzieci i wnuki. Pomagali też sąsiedzi. Przypisany urzędowo synek gubił się w rodzinnych układach. Kochał ojca, jednak matka coraz częściej ograniczała ich kontakty, osłabiając sukcesywnie łączącą ojca i syna więź. Spotkania obojga uzależnione były od jej humorów. Dziecko stało się kartą przetargową, służącą wymuszeniom. Gdy potrzebowała pieniędzy, odwiedziny dziecka stawały się częstsze, gdy dostała, co chciała, następowała dług przerwa. Bez miłości, bez litości i bez skrupułów brała, co dało się wziąć, nie dając nic w zamian. Za wszystko co od niego dostała, zapłaciła swoją młodością, a z wdzięczności nie miała zamiaru nic robić i nie robiła, nie dbała nawet o pozory. Dokumenty potwierdzały, że od ponad pięciu lat jest żoną i matką jego dziecka, a to dawało jej gwarancję finansowego bezpieczeństwa – renta rodzinna to pewne pieniądze, trzeba tylko jeszcze trochę poczekać. Ostatnie pożegnanie rozwiąże ich papierowe małżeństwo, które dla niej faktycznie nie wiązało się z żadnymi zobowiązanymi wobec niego, a potem już tylko nobilitujący status wdowy i co miesięczne wypłaty z ZUS.

ZUS: Renta rodzinna przysługuje członkom rodziny osoby, która w momencie śmierci była uprawniona do emerytury czy renty z tytułu niezdolności do pracy, albo też pobierała zasiłek przedemerytalny lub świadczenie przedemerytalne. Wysokość renty zależy od wysokości tego świadczenia, która przysługiwałoby zmarłemu.  Dzieci ubezpieczonej osoby zmarłej - zarówno własne, jak i drugiego małżonka czy przysposobione - mają prawo do renty rodzinnej do ukończenia 16 roku życia, a także po osiągnięciu tego wieku, do ukończenia 25 lat (o ile dalej się uczą). Rentę rodzinną może otrzymać również wdowa (przepisy stosuje się adekwatnie w przypadku wdowca), o ile do dnia śmierci małżonka pozostawała z nim we wspólności małżeńskiej oraz jeżeli ukończyła 50 lat lub jest niezdolna do pracy.

ariana
O mnie ariana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo