Prośba Gospodarza jest dla mnie rozkazem. "Może byś cos napisała na Salonie o wizycie Radosława Sikorskiego i Guido Westerwellego na Białorusi" brzmiał sms od Igora Janke więc piszę, choć przyznam, że Białorusi (jakoż i Białegostoku) na codzień w pracy mam tyle, że sobie w blogu lubię pohasać po innych tematach.
Mówiąc po krótce: bardzo dobrze, że taka wizyta się odbyła i bardzo dobrze, że panowie pojechali razem , bo jak się ze sobą na Białoruś zabiera "dużego Niemca" to zwsze jest nadzieja, iż gospodarze potraktują wizytę bardziej serio. Najlepiej byłoby zabrać Helmuta Kohla - bo był największy, ale dziś wystarczy i Westerwelle :-).
Mówiąc zaś serio, wizyta bez wątpienia oznacza jakiś przejaw aktywizmu krajów Unii Europejskiej wobec Białorusi a taki aktywizm leży w najlepiej pojętym polskim interesie. Dotychczas zainteresowanie Białorusią w Unii Europejskiej przejawiala wyłącznie Polska oraz Szwecja, no i na swój sposób (nieco wychodząc przed szereg w przyjaźni z Łukaszenką) - Litwa, tak że zainteresowanie ta sprawą również Niemców nie jest bez znaczenia.
Narazi trudno powiedzieć jakie będą rzeczywiste efekty tej wizyty. Trochę niepokoi mnie nadmiar demokratycznej hipokryzji w wypowiedzich europejskich liderów - bo jest jasne i oczywiste, że wybory na Białorusi nie będą wolne, zaś dyktator taką frazeologię moze traktować wyłącznie niepoważnie. (Zazwyczaj niestety wiarę we frazeologie wykazuje natomiast europejska opinia publiczna, która nastepnie jest rozczarowana i zniechęcona tym, że na Bialorusi "demokracji nadal nie ma".) Tymczasem do załatwienia jest wiele spraw poważnych, które nie sięgają aż tak daleko jak wprowadzenie pełnej demokracji - jedną z nich jest większe gospodarcze otwarcie się Bialorusi na Unię i odwrotnie. Trudno tu narazie cokolwiek prognozować skoro nie wiadomo zbyt dokładnie jak wyglądała paczka "marchewki" przywieziona do Mińska przez ministrów spraw zagranicznych. Były to jak stwierdziła Radosław Sikorski - 3 mld euro na trzy lata - ważne jednak w jakiej formie oferowane i jak bardzo (bądź jak mało) realne.
Obecnie sytuacja gospodarcza Białorusi jest bardzo kiepska i nie widać żadnych jasnych przesłanek świadczących o tym by miała się poprawiać.Białoruś to kraj ubogi, nieobfitujący w surowce naturalne, ani nawet w jakies szczególnie sprzyjające rolnictwu warunki naturalne. W dodatku kraj o strukturze gospodarczej nieprzystającej do współczesnych czasów, do niedawna żyjący w znacznym stopniu dzieki tanim dostawom z Rosji ropy i gazu. Już samo wyobrażenie sobie jak w sytuacji ewenualnych zmian, zreformować niefektywne kołchozy i jak zapewnić pracę i byt ludziom, którzy w nich pracują, a którzy dawno już zapomnieli co oznacza gospodarowanie na swoim, wymaga bardzo twórczego myślenia. I chociąż w kraju są ludzie, którzy nad tym problemami myślą i na tych problemach się znają (ostatnio byłam świadkiem niezwykle ciekawej dyskusji podczas posiedzenia Rady Doradczej Biełsatu w Wilnie), to białoruski prezydent wciąż nie dojrzał do uświadomienia sobie ogromu REALNYCH problemów swojego państwa. I znając jego mentalnośc można się obawiać, że nie dojrzeje nigdy.
Zasobem Białorusi są dziś przede wszystkim stosunkowo dobrze wykształceni i tani pracownicy. Pytanie czy Europa zauważy tę szansę (a także szansę jaką daje brak granicy celnej z Rosją) i będzie chciała z nich korzystać projektując na Białorusi swoje inwestycje oraz czy władze Białorusi na REALNIE to pozwolą.
Co do spraw politycznych - to funkcjonuje obiegowa opinia, że mieszkańcy Bialorusi nie wykazują w szerszym zakresie niechęci do swojego politycznego systemu czy obecnego prezydenta. Ten pogląd uważam za nie tyle może zupełnie nieprawdziwy, co zdecydowanie przesadzony. Jestem przekonana, że w warunkach realnej konkurencji i choćby "w miarę" wolnych wyborów, spokojnie mogłaby czekać prezydenta Łukaszenkę druga tura. No a gdyby upadł mit "niezwyciężoności" to wiele mogłoby się "popruć"... Obywatelski potencjał z pierwszej połowy lat 90 został częsciowo roztrwoniony, częściowo zamrożony, ale całkiem nie zniknął. Wyrosło też kolejne pokolenie, które co prawda ze swojego świadomego życia zna wyłącznie rządy prezydenta Łukaszenki - ale też ma ich serdecznie dość.
Ani sama Polska, ani tez Polska razem z Niemcami i Szwecją, choćby nawet dołączyła się "sprytna" Ltwa, nie jest w stanie spowodować obecnie zasadniczych zmian politycznych na Białorusi i powiedzmy sobie jasno, że takie zmiany będa wyłącznie wypadkową sytuacji zewnętrznej (zwłaszcza aktywności Rosji) i działań podejmowanych przez samych Bialorusinow. Polska może natomiast i jest to jej powinnościa i interesem zarazem, zabiegać o jak najmniejszą represyjność reżymu i jego jak największą otwartość. No i o interesy swojej mniejszości, która jak to z mniejszościami bywa - jest jak zagrożony gatunek w ekosystemie. Ta mniejszość to kolejna istotna wartość, ktora wraz z całą swoją wielowiekową i wielowątkową barwą kulturową, naprawdę bezpowrotnie, może zniknąć nie tylko z politycznej, ale z historyczno - obyczajowej mapy Europy.
Miejmy nadzieję, że wizyta ministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec na Bialorusi oznacza, iż wciąz jeszcze nie poddaliśmy tych wszystkich celów, o których piszę powyżej i że mamy zamiar jeszcze o nie powalczyć. I dosyć pocieszające jest , że jak by to nie było dziwne, w tej jednej jedynej sprawie (bo już nawet o zgodzie na temat Ukrainy zapominamy) potrafią się wciąż porozumiewac przedstawiciele dwoch głównych polskich partii politycznych. To jakiś cud patriotyczny, który powinien być chyba nazwany "efektem Borys".