Artur Górski Artur Górski
873
BLOG

Kaczyński jak Orban

Artur Górski Artur Górski Polityka Obserwuj notkę 10

- Na początku br. „Nasza Polska” wystosowała apel o jedność prawicy przed wyborami. Apel poparły swoimi podpisami setki naszych czytelników, a mimo to nie udało się takiej jedności osiągnąć. Obok Prawa i Sprawiedliwości samodzielną walkę o miejsca w parlamencie podjęły trzy inne komitety: Prawica Marka Jurka, Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego i Polska Jest Najważniejsza Pawła Kowala. Dlaczego prawa strona sceny politycznej – nawet w obliczu tak ważnego zadania, jakim powinno być odsunięcie od władzy ekipy Donalda Tuska – nie potrafiła się zjednoczyć?

- Apel o jedność prawicy pojawia się zawsze przed wyborami i ma to być panaceum na sukces wyborczy. Przeważnie, gdy zgłasza się taki postulat, jako przykład podaje się zwycięstwo AWS. Dziś mamy inną sytuację niż w latach 90. System finansowania partii i system wyborczy powodują profesjonalizację polityki i stabilizację sceny politycznej. Partie polityczne, które przynajmniej trzy kadencje są w Sejmie, zakorzeniają się w terenie i w świadomości społecznej. Nie ma miejsca na „kanapy”, na klubiki polityczne, na samotnych rycerzy prawicy typu Korwin-Mikke czy Marek Jurek, którym się wydaje, że mogą przejąć władzę. I ludzie mają tego świadomość. W przeświadczeniu większości wyborców już nastąpiło zjednoczenie prawicy w partii Prawo i Sprawiedliwość, a każda inna inicjatywa, budowana na ciele PiS, jak choćby partia Jurka czy PJN, to właśnie rozbijanie jedności prawicy. Bowiem jedyną partią centro-prawicową, która ma realny potencjał społeczny i polityczny, jest właśnie PiS.

Oczywiście można mieć zastrzeżenia do polityki tej partii z punktu widzenia prawicowych dogmatów, można kwestionować pojedyncze sejmowe głosowania, czy krytycznie oceniać niektórych działaczy. Należy jednak pogodzić się z faktem, że nie ma alternatywy dla Prawa i Sprawiedliwości. Nie ma partii idealnych, ale tylko my mamy szansę odsunąć od władzy tych przekręciarzy, nieudaczników i handlarzy Polską. Trzeba nas wspierać, jak bezinteresownie robi to tygodnik „Nasza Polska”, aby PiS nie zmarnował swojej szansy, aby faktycznie był reprezentantem większości środowisk prawicowych i patriotycznych.

- Jak Pan ocenia fakt, iż dwa tak wyraziste środowiska polityczne , jak zwolennicy Marka Jurka i Janusza Korwin-Mikkego, tym razem nie zdołały zarejestrować list wyborczych w całym kraju? Czy ci dwaj liderzy, którzy przecież odegrali znaczącą rolę w odbudowie polskiej prawicy po 1989 r., powinni już udać się na polityczną emeryturę? Nie przypadkiem zadaję to pytanie Panu, który wiele lat blisko współpracował zarówno z jednym, jak i z drugim?

- To prawda, od lat młodzieńczych jestem pod dużym urokiem błyskotliwej inteligencji Korwin-Mikkego i pod wpływem konserwatywnych poglądów Marka Jurka. Obydwaj są symbolami prawicy ideowej – pierwszy jako niezmordowany obrońca wolnego rynku i niskich podatków, a drugi jako bezkompromisowy orędownik ochrony życia ludzkiego od poczęcia. Jednak zarazem ucieleśniają politykę nierealną, która zepchnęła ich na margines życia politycznego. Są to wybitne indywidualności, ale ewidentnie mają problem z grą zespołową, nie mają zdolności organizacyjnych i predyspozycji do bycia charyzmatycznym przywódcą, co w demokracji jest niezbędne. Powiem więcej, przegrywają, gdyż niekiedy poglądami, mentalnością, a przede wszystkim swoim obrzydzeniem dla populizmu jako metody politycznej nie pasują do demokracji.

Czy mają szansę wrócić z tej politycznej emerytury, w którą się sami zepchnęli? Tak, tylko Korwin-Mikke musi przestać myśleć o polityce w kategoriach publicystycznych, a Jurek wyzbyć się negatywnych emocji, uprzedzeń i żali, które utrudniają, a niekiedy wręcz uniemożliwiają mu dialog z partnerami na prawicy. Ponieważ moje poglądy są bardzo podobne do poglądów Marka Jurka, mam nadzieję, że nasze polityczne ścieżki jeszcze kiedyś się zejdą.

- Czy w najbliższych wyborach jakąś znaczącą rolę mogą odegrać Pańscy dawni koledzy z PiS, którzy dziś znaleźli się na listach PJN? Czy istnienie takiej formacji w ogóle ma sens?

- Czy istnienie jakiejś partii ma sens, decydują wyborcy. Faktem jest jednak, że ta partia nie wnosi żadnej wartości dodatniej do polskiej sceny politycznej. Świeci światłem odbitym od Prawa i Sprawiedliwości, a do tego jej liderzy nie mogą się zdecydować, czy chcą być drugim PiS-em, czy alternatywną PO. Myślę jednak, że są skazani na wegetację, a być może nawet na śmierć polityczną. Tak przeważnie kończą wszyscy rozłamowcy, czyli – jak mówią niektórzy wyborcy PiS – zdrajcy.

- A czy według Pana istnieje coś takiego, jak „prawe skrzydło” Platformy Obywatelskiej? Nie brakuje tam ludzi wywodzących się ze środowisk prawicowych, a nawet dochodzą nowi – jak były poseł PiS i PJN Jan Filip Libicki – ale z drugiej strony niedawne głosowanie nad obywatelskim projektem ustawy chroniącej życie nienarodzonych pokazało, że z partyjnej dyscypliny, narzuconej przeciwko tej ustawie, potrafiło się wyłamać zaledwie 15 posłów PO. Czy po tym głosowaniu nie należałoby się definitywnie pożegnać z mitem „prawego skrzydła” Platformy?

- Zawsze śmieszyły mnie bajki o prawicowym skrzydle Platformy Obywatelskiej. To jest taki wymysł marketingowy, który ma uspokoić sumienie tych posłów i wyborców PO, którzy mają jakieś poglądy i odrobinę przyzwoitości. Wiara w to, że w PO jest jakieś „skrzydło konserwatywne”, przekracza granice naiwności. Dlatego rozbawiła mnie niemal do łez argumentacja posła Libickiego, że przechodzi do PO, bo to taka partia, w której można mieć różne poglądy i w której kierownictwo nikogo do niczego nie zmusza.
Wiem jedno, po odejściu z PiS Kluzik-Rostkowskiej i grupy liberałów, PiS jest wreszcie partią zwartą, w której nie ma rozdarcia, ważenia różnych racji i szukania wewnętrznego kompromisu między lewicą a prawicą za wszelką cenę, często za cenę rezygnacji z obrony wartości. Skoro w kwestii ochrony życia ludzkiego od poczęcia nie ma kompromisu, dzisiaj PiS cały głosuje za życiem, jak przystało na partię prawicową. Jestem przekonany, że gdyby w tej kadencji Sejmu Marek Jurek i tych pięciu posłów, którzy z nim odeszli, było z nami, tę bitwę o obywatelski projekt ustawy, wprowadzający pełną ochronę życia poczętego, byśmy wygrali.

- Podsumowując zatem te rozważania, prosiłbym o odpowiedź na pytanie, jaka jest obecnie – i jaka będzie po wyborach – kondycja polskiej prawicy?

- W dzisiejszych czasach obserwujemy zjawisko uciekania od etykiet ideowych, od jednoznacznych deklaracji, a zarazem widzimy zupełne pomieszanie pojęć. Lewica popiera kapitalizm, bo on umożliwia bogacenie się uwłaszczonej nomenklatury, a prawica obawiając się medialnych etykiet „faszystowskiej” i „nacjonalistycznej”, niezbyt odważnie broni wartości konserwatywnych i narodowych. A tymczasem ludzie oczekują prawdy, uczciwości, wierności zasadom i stanowczości w działaniu.
W PiS widać narastającą odwagę i determinację, by zatrzymać degradację państwa polskiego, by przywrócić Polsce szacunek w świecie. Jednak jeśli chcemy odbudować naszą gospodarkę i odrodzić moralnie polski Naród, musimy za przykładem węgierskiego Fideszu nie tylko przejąć władzę, ale zdecydować się na przeprowadzenie rewolucji konserwatywnej. Taką swoistą kontrrewolucję przeprowadzimy wtedy, gdy sami będziemy jednoznacznie prawicowi, gdy będziemy wierni wartościom katolickim. Czy PiS będzie faktycznie partią konserwatywną, broniącą Polski w imię słusznych zasad, zależy nie tylko o taktyki liderów, ale przede wszystkim od tego, jak wielu posłów reprezentujących nurt narodowo-konserwatywny znajdzie się w Sejmie. I wtedy dopiero, po wyborach, gdy będziemy wiedzieli, ile PiS zdobył mandatów i jakiej kondycji ideowej ma posłów, będzie można powiedzieć, w którą stronę nasza partia ewoluuje i czy polska prawica jest w dobrej kondycji. Mówimy oczywiście o tej prawicy, która będzie miała reprezentację parlamentarną.

- Wspomniał Pan o Fideszu premiera Victora Orbana. Czy sytuację Polski da się porównać do węgierskiej, a Jarosław Kaczyński może zostać „polskim Orbanem”?

- Rzeczywiście kariera Orbana i ścieżka węgierska są fascynujące. Orban w 1998 został po raz pierwszy premierem i mimo rozważnej polityki, po wyborach w 2002 r. nie udało mu się stworzyć rządu większościowego. Następnie dwukrotnie przegrywał wybory i gdy wydawało się, że już nie wypłynie, w ubiegłym roku Fidesz pod jego kierownictwem odniósł wspaniałe zwycięstwo spychając lewicę do całkowitej defensywy. Ten sukces był możliwy dzięki temu, że Orban ewoluował w swoich poglądach i stał się zadeklarowanym konserwatystą, stanowiąc realną alternatywę ideową dla soc-liberałów. A ci ostatni okazali się całkowitymi nieudacznikami i aferzystami. W ciągu kilku lat rządów doprowadzili kraj do całkowitej ruiny, na krawędź przepaści. Fidesz wygrał, gdyż już dłużej nie dało się kryzysu i biedy chować pod dywan, ukrywać przed obywatelami. I w Polsce może być podobnie – soc-liberałowie obawiają się, że przykład węgierski będzie zaraźliwy. Pytanie tylko, czy kryzys w Polsce już sięgnął dna i czy obywatele już poznali się na Platformie Obywatelskiej, by tej partii podziękować za rządzenie, a właściwie za partaczenie rządzenia. I drugie pytanie: czy Jarosław Kaczyński jest w stanie być takim polskim Orbanem. Jestem przekonany, że z tym zespołem ludzi, którzy prawdopodobnie wejdą do Sejmu, będziemy w stanie zreformować i uzdrowić Polskę pod przywództwem Kaczyńskiego, który także wyraźnie ewoluuje w prawo.

- Czy pokusiłby się Pan o stwierdzenie, ż…

… te wybory wygramy? W Warszawie będzie trudno, ale w kraju mamy szansę. Zresztą wynik warszawski w znacznej mierze zależy od tego, jak tłumnie będzie głosowała stara polska emigracja, szczególnie amerykańska i kanadyjska, która jest bardziej konserwatywna i patriotyczna. Ponoć zarejestrowało się do głosowania korespondencyjnego trzydzieści tysięcy wyborców na świecie. Jeśli nawet weźmiemy pod uwagę, że mogą być fałszerstwa, jak to w Brukseli, to jednak jeśli ci ludzie w większości zagłosują na PiS, możemy odzyskać w Warszawie ten mandat poselski, który straciliśmy cztery lata temu. Zresztą ja także, jako kandydat konserwatywny, który krytykował za nadmierne lewactwo polityków amerykańskiej Partii Demokratycznej, z prezydentem Obamą na czele, liczę na głosy prawicowych wyborców z Ameryki Północnej.

- Na koniec zapytam o to, o co zapewne najczęściej jest Pan dziś pytany: czym zamierza się Pan zająć w przyszłej kadencji Sejmu (o ile oczywiście zostanie Pan ponownie wybrany)? Czy ma Pan jakieś poselskie plany na następne czterolecie? A może są jakieś sprawy, których nie udało się zrealizować w tej kadencji?

- Gdy rozdaję ulotki, przechodnie pytają, co obiecuję wyborcom. Kiedyś, gdy kandydowałem jako radny z Mokotowa, obiecywałem, że po zdobyciu mandatu otworzę biuro poselskie na Mokotowie i że będę uczciwie pracował dla ludzi. Biuro od sześciu lat mam na Mokotowie i staram się pomagać ludziom, którzy mają różne problemy, a także wychodzę z inicjatywami edukacyjnymi i kulturalnymi dla mieszkańców. Obiecuję, że tę moją działalność będę kontynuował. Chcę też nadal zajmować się oświatą i szkolnictwem wyższym, tym bardziej, że po rządach PO będzie dużo sprzątania w tych obszarach. Ponadto niezmiennie będę wspierał Polaków mieszkających na Kresach, głównie na Wileńszczyźnie, a także będę działał na rzecz pogłębienia przyjaźni polsko-węgierskiej. Obydwa kraje są sobie bardzo potrzebne, szczególnie teraz, gdy narasta walka nie tylko z kryzysem gospodarczym i moralnym, ale także o odzyskanie suwerenności przez obydwa państwa. Oby Polska tej suwerenności miała jak najwięcej.

- Dziękuję za rozmowę.
 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka