Artur Górski Artur Górski
930
BLOG

Ślady polskości na Wileńszczyźnie

Artur Górski Artur Górski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Podróżowałem przez kilka dni po Wileńszczyźnie, głównie w rejonie solecznickim i po mieście Wilnie. Pojechałem tam z zaprzyjaźnioną rodziną, by dzieciom znajomych pokazać ślady polskości i żmudną walkę o jej zachowanie. Trzeba, aby dzieci z Polski wiedziały, że Wileńszczyzna i Wilno były kiedyś polskie i że wciąż mieszkają tam Polacy, których ojcowie i dziadowie znaleźli się w granicach państwa litewskiego wbrew swojej woli. Chciałem, by na miejscu posmakowały trochę historii, ale i niełatwej teraźniejszości, aby pokochały tę krainę i nigdy nie zapomniały o niej i jej mieszkańcach, krew z krwi naszych rodakach.

 

 

Dzień I

W stronę Solecznik

Celem pierwszego dnia podróży są Soleczniki. Jedziemy od polskiej granicy przez Druskienniki. W okresie międzywojennym miasto należało do II Rzeczypospolitej i słynęło, zresztą jak i dzisiaj, z walorów uzdrowiskowych i wypoczynkowych. Było to jedno z ulubionych miejsc marszałka Józefa Piłsudskiego, który posiadał w Druskiennikach swój dworek, zwany „Poganka”, rozebrany przez Litwinów w 1964 r. Dziś Polacy stanowią w Druskiennikach ledwie 4 proc. mieszkańców.

Kierujemy się drogą na Orany, kolejne dawne polskie miasto, które do 1939 r. znajdowało się na obszarze powiatu wileńsko-trockiego. Tu mieszka trochę więcej Polaków, nieco ponad 6 proc. Jednak większość nie mówi po polsku, mimo, że mieszkają tak blisko granicy naszego kraju. Na tych obszarach lituanizacja zrobiła już wielkie postępy. Przejeżdżamy obok cmentarza. Wiele nagrobków ma napisy litewskie. W dzisiejszych Oranach nie czuć polskości.

Zbliżamy się do rejonu solecznickiego, gdzie Polacy stanowią prawie 80 proc. mieszkańców i zarządzają tą ziemią. Pamiętałem, że na granicy rejonu leży przy drodze wielki głaz. Jest. Gdy go mijamy, serce bije mocniej. Z moich wcześniejszych doświadczeń wiem, że po tej stronie „granicy” nawet policjanci mówią po polsku. Jedziemy przez Kaleśniki. Po drodze mijamy cmentarz. Tu napisy na nagrobkach, i tych starszych i tych niedawno wystawionych, przeważnie polskie. Kierujemy się na Ejszyszki, które są najbardziej polskim miastem na obszarze Litwy, bowiem aż 90 proc. mieszkańców przyznaje się do polskości.

Naszym pierwszym celem jest pochodzący z XIX w. kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Skręcamy w ulicę Kościelną... Na ścianie żółtego, drewnianego domu widnieje nazwa ulicy w języku polskim pod nazwą w języku litewskim (Bažnyčios). Przy budynku kopie grządki niestara kobieta. Zatrzymujemy się. Wskazuję na tabliczkę i mówię: „Widzę, że się nie dajecie”. „Ano nie dajemy się. To na naszym domu, nasza własność, wieszamy co chcemy” – odpowiedziała kobieta z uśmiechem. Choć tutejsza, mówiła bardzo ładną polszczyzną.

W kościele ejszyskim natrafiliśmy na Mszę św. i ślub. Gdy weszliśmy do nawy głównej, narzeczeni akurat składali sobie przysięgę małżeńską. Zapamiętałem, że panna młoda miała na imię Ludmiła. Ich polski już nie był taki czysty, ale było widać, że to dla nich bardzo ważne, by ślubować sobie na całe życie w ojczystej mowie. Dla nas też to było duże przeżycie, słyszeć na Litwie przysięgę małżeńską po polsku, bo to oznacza, że swoi wiążą się ze swoimi. Gdy wyszliśmy z kościoła, zauważyliśmy drużby, które trzymały w klatce dwa białe gołębie. Miały być wypuszczone, gdy młodzi wyjdą z kościoła. To taka piękna tradycja. Ponieważ gołębie łączą się w pary na całe życie, ich wypuszczenie oznacza życzenie wysłane do nieba, aby zawarty związek małżeński był trwały i nierozerwalny.

W Solecznikach zatrzymujemy się na parkingu przy urzędzie rejonowym. Przed gmachem ustawiony jest pomnik młodego Adama Mickiewicza z mottem „Miej serce i patrzaj w serce”. Towarzyszom podróży opowiedziałem, jakiego fortelu musieli użyć Polacy wobec litewskich urzędników, aby Adam Mickiewicz był Adamem Mickiewiczem, a nie Adomasem Mickevičiusem. Bowiem gdy Litwini nie zgodzili się na polski podpis pomnika i upierali się przy litewskim, miejscowi Polacy zaproponowali, by jako podpis umieścić faksymile poety. Urzędnicy się zgodzili. „Problem” w tym, że nigdzie w archiwalnych dokumentach nie znaleziono oryginalnego podpisu Mickiewicza w języku litewskim. Dlatego na pomniku widnieje faksymile jego podpisu w języku polskim.

Na nocleg zjeżdżamy do Małych Solecznik (7 km. od właściwych Solecznik). Znajomy przypina mi, że to rodzinna wieś Władysława Kozakiewicza, polskiego tyczkarza, który na mistrzostwach olimpijskich w Moskwie w 1980 r., po zdobyciu tytułu mistrza olimpijskiego w skoku o tyczce, dał wymownie gestem rąk do zrozumienia sowieckim kibicom, co myśli o ich gwizdach. My to samo myślimy o litewskich zakusach na polskość Wileńszczyzny.

 

Artur Górski 

 

Jutro kolejna część... 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości