Artur Górski Artur Górski
504
BLOG

Dzień II - Rejon solecznicki

Artur Górski Artur Górski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

 Dzień II

Rejon solecznicki

 

         Drugi dzień naszego pobytu na ziemi solecznickiej przypadał w niedzielę. Zabieram moich znajomych na Mszę św. do pięknego, XIX-wiecznego kościoła pw. Wniebowstąpienia NMP w Turgielach. Jedyna Masza, zresztą odprawiana w języku polskim, jest o godz. 9 rano. Gdy podjeżdżamy pod kościół, już czeka na nas wójt Turgieli. Informuje mnie, że ksiądz proboszcz zgodził się, abym na koniec Mszy św. zabrał głos do wiernych, tylko – broń Boże – mam nie mówić o sprawach politycznych. Ksiądz się boi, bo we Mszy w języku polskim uczestniczą też nieliczni Litwini, „a tu wszyscy żyją zgodnie”. „To jest nowy ksiądz i jeszcze go nie znamy. Jedni księża pomagają w wyborach, inni przynajmniej nie szkodzą, a jak się ten zachowa na jesieni, nie wiemy” – tłumaczy. No tak, na Litwie zbliża się okres przedwyborczy…

Turgiele to wieś historyczna. To stąd w kwietniu 1919 r., podczas wojny polsko-bolszewickiej, polska kawaleria pod dowództwem ppłk. Władysława Beliny-Prażmowskiego dokonała uderzenia na Wilno. To pod Turgielami mieścił się dworek Lucjana Żeligowskiego, który generał wraz z ziemią (majątek „Andrzejów”) otrzymał od marszałka Józefa Piłsudskiego za zasługi w przyłączeniu Wilna do macierzy (w późniejszych latach Litwini dwór rozebrali do fundamentów). To w Turgielach od jesieni 1943 r. do połowy roku 1944 mieściła się stolica tzw. Republiki Turgielskiej, kontrolowanej przez Armię Krajową. Do dziś zachowały się zdjęcia żołnierzy AK defilujących w pełnym rynsztunku przed kościołem w Turgielach.

Sam kościół jest wspaniale odnowiony, na ścianach można odnaleźć biblijne napisy w języku polskim. Śpiew i modlitwa w języku polskim. Ale największe wrażenie na mnie zrobił ks. proboszcz, który przeczytał teksty liturgiczne, a później homilię wygłosił z ambony zawieszonej wysoko nad wiernymi. „To u nas taki zwyczaj” – szepcze mi do ucha wójt. Rzadki, piękny zwyczaj.

Po Mszy, na której faktycznie dane mi było przemówić do wiernych (m.in. dziękowałem za to, że pozostają wierni polskiej tradycji i językowi przodków), pojechaliśmy do Taboryszek pomodlić się w najstarszym kościele w regionie pw. Michała Archanioła. Następnie odwiedziliśmy magiczne miejsce: muzeum śp. Anny Krepsztul. Ta niezwykła malarka, która przez całe życie chorowała na różne choroby, a przede wszystkim na osteoporozę i gruźlicę kości (w ciągu 70 lat życia miała 72 złamania), poprzez sztukę w cierpieniu sławiła Boga i uprawiała kult Matki Bożej. Dla wielu jest kandydatką na ołtarze.

Następnym celem podróży była Rzeczpospolita Pawłowska i ruiny jej dawnej stolicy - Pawłowa. Rzeczpospolita Pawłowska, założona przez ks. Pawła Ksawerego Brzostowskiego w jego majątku (ok. 3 tys. hektarów), funkcjonowała w latach 1761-1794 jako swoiste państwo w państwie. To ewenement na skalę nie tylko polską, ale i europejską, wspaniałe, ale niemal zupełnie zapomniane nasze dziedzictwo kulturowe. Wystarczy wspomnieć, że Rzeczpospolita Pawłowska posiadała własnego prezydenta, którym był właściciel majątku, własny Sejm, sąd, szpital, szkołę, teatr, siły zbrojne, walutę, herb i flagę. To quazi-państewko funkcjonowało na podstawie własnej konstytucji, którą w 1791 r. zatwierdził Sejm Polski i Litwy, tym samym uznając odrębność Rzeczpospolitej Pawłowskiej. Przez lata komunizmu i odrodzonej Litwy zabudowania Pawłowa niszczały i dziś są w bardzo złym stanie, gdyż Litwinom nie zależało, aby odrestaurować ten zabytek kultury polskiej. Od mera rejonu solecznickiego Zdzisława Palewicza dowiedziałem się, że już niedługo na terenie Pawłowa zostanie umieszczona tablica, która będzie informowała o historii tego niezwykłego miejsca. Ciekawe, czy będzie tam także informacja o tym, jak wojsko Rzeczpospolitej Pawłowskiej podczas insurekcji kościuszkowskiej w 1794 r. odparło atak kozaków i wojsk carskich w sile tysiąca ludzi. Niestety, Rosjanie ściągnęli posiłki, artylerię i zdobyli Pawłowo, a ks. Brzostowski musiał emigrować.

Tego dnia na obiad pojechaliśmy do restauracji w dawnym klasztorze w Norwiliszkach k. Dziewiniszek, zbudowanym w XVII w. na wzór zamku Mitchyn Dolny w Słowacji. W klasztorze u jego początków zamieszkało 8 mnichów z Zakonu Franciszkanów Braci Mniejszych. Przewodnik przekonywał, że czterech mnichów było z Polski, a czterech z Litwy. Czyżby zapomniał, że wówczas funkcjonowało państwo polsko-litewskie? W każdym razie klasztor został zamknięty w 1832 r., stacjonowały w nim wojska carskie, a w latach 1900-1915 mieściła się tu bursa dla uczniów pobliskiej szkoły rolniczej.

Opodal zamku-klasztoru stoi mały kościółek zbudowany w stylu zakopiańskim, za którym jest usytuowany cmentarz polski, opierający się jednym bokiem o ogrodzenie granicy litewsko-białoruskiej. Graniczna siatka rozdzieliła na pół parafię i utrudnia Polakom z terenów białoruskich odwiedzanie rodzinnych grobów znajdujących się po stronie litewskiej. Zajrzeliśmy i do tego kościółka. Sześć starowinek odmawiało litanię w języku polskim. Wzruszający widok, ale też smutny – za kilka lat nie będzie miał kto modlić się w tym kościele. Smutne też było to, że napotkane w Dziewieniszkach polskie dzieci, uczące się w tamtejszej szkole litewskiej, zupełnie nie znały języka polskiego. „Naprawdę warto uczyć się języka polskiego” – powiedziałem do nich. W odpowiedzi usłyszałem tylko jedno słowo: „Niet”. Wówczas pomyślałem, że te dzieci są już stracone dla sprawy polskiej. Zrozumiałem, jak ważna jest walka o polską oświatę na Litwie. Jedynym pocieszeniem był napis w języku polskim, odkryty na co prawda ceglanym, ale „zabitym dechami” domu: „Dziewieniska sala taneczna”. Jestem jednak przekonany, że od dawna nie była używana.

Po obiedzie pojechaliśmy do Solecznik. Obejrzeliśmy Pałac Wagnerów, wybudowany w 1880 r. przez Witolda Wagnera w stylu neorenesansu i neoklasycyzmu, w którym obecnie mieści się Szkoła Sztuk Pięknych im. Stanisława Moniuszki. Zrobiliśmy też zdjęcia dzieciakom przy kamieniu z tablicą w dwóch językach, która upamiętnia obserwację obrzędu dziadów poczynioną w 1821 r. przez młodego Mickiewicza na tamtejszym cmentarzu. Zadziwiło nas zaś to, że w pobliskim sklepie sprzedawczyni zliczała wartość zakupionych towarów na starym liczydle… Robiła to tak sprawnie i z tak wielkim przekonaniem, że nie śmiał bym podważyć jej wyliczeń.

Trzeba było wracać na nocleg, bo po tym pełnym wrażeń dniu dzieciaki były już zmęczone. A mnie czekały jeszcze interesujące rozmowy polityczne z lokalnymi liderami społeczności polskiej po wczorajszym programowo-wyborczym VII zjeździe Akcji Wyborczej Polaków na Litwie.

 

Artur Górski

 

 Jutro kolejna część...

 

Dzień I W stronę Solecznik  

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości