avenarius avenarius
135
BLOG

Wiara i rozum

avenarius avenarius Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Jestem niemal na 100% przekonany, że nie istnieją nawrócenia intelektualne – zrodzone z argumentów. Znam wprawdzie  przypadki, gdy ktoś, kto najpierw był ateistą uznał chrześcijaństwo za najbardziej racjonalną opcję światopoglądową i deklaruje się jako chrześcijanin. Ale szczerze mówiąc nie dowierzam temu chrześcijaństwu. To bardzo kłopotliwa grupa "wierzących" - chrześcijanie wierzący w argumenty apologetów. Nie wiadomo, czy się cieszyć z nich czy nie. Nie odmawiam nikomu prawa do takiej wiary, ale wątpię, by o to w wierze chodziło. Jakieś to takie zbyt bezpieczne.

Bo w istocie nie da się wierzyć bez ponoszenia ryzyka pomyłki. Jest takie przysłowie zen, które mówi, że aby rozpocząć podróż trzeba zejść ze słupa. Mam wrażenie, że da się to przenieść na kwestie światopoglądu. Słupem jest "najbardziej optymalna wizja rzeczywistości". Jak się z tego nie zejdzie, to w życiu nie ma nic wartego życia: ani ruchu żadnego, ani miłości prawdziwej. Nic. Trzeba zleźć i tyle. Nazywam to wiarą.

Natomiast uważam za zdecydowanie przesadzone i krzycząco niesprawiedliwe wszystkie próby usytuowania poglądów chrześcijańskich poza wszelkimi granicami racjonalności. To coś innego niż rezygnacja z prymatu rozumu. Kiedy ktoś się żeni z kobietą starszą o sześć lat, to nie jest to może wybór najbardziej racjonalny biorąc pod uwagę statystyczne rokowania trwałości takich par. To jest ryzyko i akt wiary podyktowanej miłością. Ale, do licha, to nie jest to samo, co wiara, że 2+2=17 albo, że można być młodszym od swojego wnuka! To drugie jest po prostu nielogiczne. Twierdzę, że wiara chrześcijańska może być „nieoptymalna” z naukowego punktu widzenia, ale nie jest nielogiczna. Jeśli widać, że zanosi się na taką sprzeczność z prawami logiki lub z bardzo dobrze potwierdzonymi faktami, to należy to po prostu uwzględnić w obrazie świata i dokonać w nim zmian.

Ma to swoje konkretne znaczenie, bo jak się wielokrotnie przekonałem rozliczni ateiści lub antyteiści potrafią być autentycznie źli, gdy chrześcijanie modyfikują swoje religijne poglądy pod wpływem rozumu i odkryć naukowych. "Jakim prawem?" - wołają - "To przecież tylko nam, niewierzącym, przysługuje ten przywilej! Ty natomiast, chrześcijaninie, nie możesz nawet drgnąć w tej sprawie. Jeśli to zrobisz, to znaczy, że jesteś obłudny i jesteś farbowanym chrześcijaninem. Bo wiara autentyczna nakazuje ci człowieku reagować na naukę tak, jak Icek na żyrafę, w żydowskim kawale - zatkać uszy, zamknąć oczy i powtarzać: Takie zwierzę to nie może być!"

Otóż guzik prawda. Postawa respektowania i jednego i drugiego i próby pogodzenia obu tych źródeł wiedzy nie są żadną przewrotnością i niekonsekwecją. Co miałoby być fałszywego w postawie wiary w to, co mówi mi i ojciec i matka? Jeśli obie wersje wydają się niezgodne, to czy jest czymś przewrotnym podjąć najpierw ruch w kierunku takiego zinterpretowania ich słów, które nie zmusi do przypisywania którejś z nich fałszywości? Czy zaakceptowalibyśmy zmuszanie kogoś do radykalnego wyboru między paleobiologią i genetyką, skoro czasami sugerują one inne linie rozwojowe gatunków? Może się okazać, że jedna z tych dyscyplin w konkretnym przypadku się pomyliła, ale przecież nie będziemy z tego jednego powodu lub nawet wielu innych odrzucać całej gałęzi wiedzy. W tym przypadku było błędnie, ale w innych – nie, jak się już wcześniej przekonaliśmy.

I to tutaj w istocie jest pies pogrzebany. Ludzie autentycznie wierzący mają jakiś konkretny POWÓD by wierzyć np. Biblii. Coś w ich życiu stało się takiego, co Biblia opisała prawdziwiej niż wszystko inne. Mnie się to wydaje najbardziej niedostrzeganą różnicą w dyskusjach. Ateiści przypisują wierzącym teizm jako interpretację zbioru tych faktów, które stanowią podstawę dla nauk, to znaczy faktów intersubiektywnie sprawdzalnych. Siłą rzeczy eliminuje to z obszaru podstaw światopoglądowych to, co jest siłą napędową chrześcijaństwa, czyli doświadczenia nawrócenia (nie można się nawrócić w laboratorium, na znak eksperymentatora), czy wewnętrzne natchnienia. Doktryna chrześcijańska to – często nieudolna - interpretacja TYCH właśnie faktów. Interpretacja ta może jak najbardziej liczyć się z osiągnięciami nauki i eliminować na jej podstawie pomysły, które jako pierwsze przychodziłyby do głowy. I człowiek nie będzie wpadał w panikę dowiadując się, że Biblia zawiera opisy, które są historycznie błędne. Potopu nie było. Jozue nie zburzył Jerycha. Większość przodków Izraelitów nie była nigdy Egipcie, a Herod nie wymordował niewiniątek. Ok., a więc Biblia nie jest pozbawiona błędów w TYM sensie. Ale ona przecież nie dla takiego sensu była przez wieki czytana. Oczywiście, kiedy rozwój nauk był na tyle mizerny, że Biblia wydawała się prawdziwa również jako podręcznik historii i geografii ów egzystencjalny sens był niejako zatopiony w mniemanej wszech-prawdziwości tekstu. Nowożytność zniweczyła roszczenia do takiej nieomylności Pisma Świętego, ale – jak się wydaje – nie tknęła w ogóle sensu kerygmatycznego, tego, który jest istotą tożsamości chrześcijanina. I od początku był. Proszę popatrzeć na to, co chrześcijanie pierwszych wieków (o z górą tysiąc lat wyprzedzający rewolucję naukową) uznali za kwintesencję Biblii – na Credo Nicejskie Bądź Skład Apostolski. Czy którykolwiek artykuł wiary wyrażony w tych tekstach został obalony przez rozwój nauk? Czy w ogóle zanosi się na coś takiego?

 

 

 

avenarius
O mnie avenarius

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości