axolotl axolotl
95
BLOG

Czym jest dla mnie wolność

axolotl axolotl Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Było kiedyś w Polsce szczęśliwe pokolenie, które pokłoniwszy się górom, plaży i słońcu - wybrało Pepsi.  W zasadzie nie dostaliśmy niczego do wyboru, świat objęliśmy takim jaki już był, wtedy, gdy wybieraliśmy coś więcej niż gwiazdkową zabawkę.  Bo to nie było tylko tak, że my, pokolenie lat 80-tych, dostaliśmy wolność na tacy, ale w istocie z tacą w komplecie, przy czym nikt, zdaje się, nie miał sensownego pojęcia co by z tym zestawem począć. Dojrzewaliśmy jako ludzie wolni, dokładnie w taki sam sposób w jaki nasi rodzice przez całe życie, choćby biernie, zmagali się z PRL'em. Puste półki, ocet - uroczy folklor, który zapamiętaliśmy podobnie jak pierwszy dzień w przedszkolu, kolejki po papier w gospodarczym albo paczkę od cioci Hani z Wiednia, zapakowaną różnymi cudami, wprost na święta. Ale na Boga, większość z nas dostawała już na komunię BMX'a a pierwszego wąsa goliliśmy już czym innym niż Polsilver, choć akurat tego faktu z okrągłym stołem nikt z nas nie powiązał. Jeśli powiązaliśmy cokolwiek to rodzicielskie dylematy, kiedy nagle można było swobodnie głosować, a tu kumplom z podziemia, wbitym na świecznik rosły brzuchy, indolencja, a plan Balcerowicza samozabijał ludzi. Jeśli więc coś powiązaliśmy z przełomu, to niechęć do świeczników.

Z zagubieniem rodziców w posocjalistycznej zawiesinie nie mieliśmy wiele punktów stycznych, podobnie jak z poczuciem, że coś odzyskaliśmy. Wolności w kategoriach makro, ujmowanych zarówno społecznie jak i narodowościowo w gruncie rzeczy nie zauważyliśmy jako czegoś odrębnego. Nie mogąc przynależeć do społeczności i narodu przeciwstawiających się jakiemuś zewnętrznemu źródłu zniewolenia, wybraliśmy przynależność do siebie samych. Nie przyjmując perspektywy przełomu, odrzuciliśmy z automatu przydługawe ciągi przyczynowo skutkowe. Komercyjne kanały telewizyjne mieliśmy dlatego, że rodzice kupili telewizor, pomarańcze nie tylko na gwiazdkę mieliśmy dlatego, że były w sklepie, rodzice zakładali własny biznes, dlatego, że mieli taki pomysł. Z dalszych "ale dlaczego?" już wyrośliśmy.

Wróg zewnętrzny zdechł, podobnie jak rewolucja. Na górze zamkowej Ptoszek z Kozą i resztą wesołych, małomiasteczkowych anarchistów siedzą z wózkiem i żłopią wino. Po każdym łyku, jedna osoba z towarzystwa robi z wózkiem kółko wokół pomnika walki z nazizmem i stalinizmem. Stalinizm całkiem niedawno dopisano.  Buntować można się nadal przeciwko systemowi, jakkolwiek teraz to już nie system PRL'owski ale własny - odpornościowy. Rewolucja zdechła, każdy zdąży zarobić, nie ma o czym pisać i nie ma o czym śpiewać. Gintrowski stoi zmęczony przed redaktorem i bełkocze coś o pomyjach w krysztale. Ale to już nie ten czas, kiedy tym swoim potężnym charczącym głosidłem śpiewało się "a my nie chcemy uciekać stąd". Pozostała emerytura i oglądanie swoich koncertów.

Jeśli więc wolność od początku była dla nas czymś własnym, nie przeciwstawianym wrogowi zewnętrznemu, a jeśli ograniczanym, to tylko wewnątrzgrupowym konformizmem, nie mogliśmy potraktować jej jako powszechnik, ale jako coś funkcjonalnie wtopionego w naszą codzienność, naszą indywidualność. I jeśli nasi rodzice wierzyli w wolność ku czemuś, nam pozostał przyimek "od". Jednocześnie, skoro wolność traktujemy jako sprawę indywidualną, wolność ku czemuś w takich granicach uznajemy za aksjomat. W związku z tym, jesteśmy w zasadzie nieograniczony sposób tolerancyjni dla wszelkich przejawów indywidualnych dążeń, dopóki. Dopóki te dążenia nie wchodzą nam na nasze własne podwórko i próbują nas sobą nachalnie zainteresować. W tym sensie nakłanianie nas do Boga czy patriotyzmu niczym się dla nas nie różni od wmuszania nam odkurzacza czy pościeli z kaszmiru. Owo "od" można dość chyba swobodnie zdefiniować, jako to wszystko co nas krępuje, przeszkadza, ogranicza. To że noszę prezerwatywy w portfelu nie oznacza, że poluję na one night standy, ale to, że ich nie wykluczam. Jeśli biorę ślub cywilny, to nie dlatego, że wojuję z religią, ale dlatego, że religia jest mi do życia niepotrzebna. Jeśli pęknie mi guma, albo okaże się, że Bóg istnieje, to wierz mi cały namolny świecie - to wyłącznie moja sprawa.

Co ciekawe, w zasadzie nie mamy oporów przed światopoglądowym konformizmem grupowym (w grupie sprzedadzą nam zarówno Boga jak i odkurzacz) i dość swobodnie utożsamiamy się z opiniami wspólnymi. W tym sensie jesteśmy bardzo kolektywni. Jak wszak mawiał stary gej, Arystoteles, człowiek żyjący poza społeczeństwem jest albo zwierzęciem albo Bogiem.  Bogów już, dzięki Bogu, nie ma. Jesteśmy też interkolektywni, bo wobec braku większego zainteresowania rzeczami wielkimi, wspólnotę doświadczeń zapewnia nam telewizja, która wyświetla obrazki. Z obrazkami utożsamiamy się z równą naturalnością z jaką wskakujemy w garnitury,  w zasadzie fizycznie. Za sekwencją wyświetlanych obrazów podążają nasze gałki oczne, przyjmując sekwencję telewizora. Umysł przestaje więc wykonywać inne funkcje niż odbiorcze. Jako odbiornik przyjmujemy reklamowane produkty, modę, styl życia czy poglądy jako własne, głównie w celu lepszej przynależności do grupy, co nam ostatecznie węża wolności zagryza na ogonie.

Inna rzecz, że nasza kolektywna wolność ma kształt nadany przez modę.  Z równą łatwością z jaką jestem w stanie wyobrazić sobie powrót mody na ogrodniczki, wyobrażam sobie, że zamiast Jerzego Owsiaka, wołającego "Róbta co chceta", pojawia się ojciec Piotr nawołując, by prostować ścieżki Panu i nie spoglądać lubieżnie na kobietę. Idee, podobnie jak elity, krążą, a sposób w jaki wyraża się konformizm i antykonformizm są komplementarne i mają tę samą presupozycję - zęby węża na ogonie.

Wędruję ścieżką w samym środku pola namiotowego. Chyba kończy się ostatni koncert, a moi towarzysze w namiotach przysypiają. Narzucam sweter i szusuję między namiotami po piwo. Przelewa się przeze mnie chmara ludzi, ich rozmów, krzyków, dalekich świateł. "Cześć, masz może papierosa?" - podchodzi do mnie drobna blondynka, "jasne, jak tam?", "a tam, wykończona jestem, ale zajebisty koncert", "Kreator? nie moja bajka", "no daj spokój, posłuchaj, mówię ci. dzięki, uciekam spać". Rozchodzimy się,  "ej, stary, gdzie tak pędzisz? Przysiądź się" - słyszę z prawej flanki,  gdzie grupa na oko moich rówieśników przy gitarze i bębnie kontynuuje wieczór, który dawno minął.  "Ej, ale jak kupisz już, to wpadaj do nas". Pomyślę. Byłem na pięciu "Przystankach Woodstock" i ani jednej pielgrzymce, ale podejrzewam, że sytuacje te można porównać w tym sensie, że stanowią oczywiste odstępstwa od zasad, o których gaworzyłem w dwóch ostatnich akapitach. To takie wakacje od wolności ku czemuś transcendentnemu, co tę wolność stanowi, czyli prosta i pozbawiona nadętych cywilizacyjno-kulturowych paradygmatów wspólnota (jeśli cywilizacja poszła błędną ścieżką, krok do tyłu jest krokiem we właściwą stronę). Wspólnota ta wynika  tylko i wyłącznie z faktu bycia przedstawicielem tego samego gatunku stworzeń i poza pielgrzymkami i polem festiwalowym występuje także wśród przedszkolaków. Bo te same stworzenia w innych warunkach, idąc ulicami miasta, w naszym codziennym sosie, traktują się jako byty całkowicie obce, których zagadać zwyczajnie nie wypada.

Czym jest więc wolność? Wolność jest niczym nieskrępowanym i całkowicie swobodnym prawem wyboru własnej sytuacji, w której wolności będzie się całkowicie pozbawionym.

Czym jest dla mnie wolność? Wolność jest dla mnie pewnością, że od wolności można się udać na wakacje.

Jakie są granice wolności? Granice wolności są stanem zapewniającym, że częstotliwość wyjątków od wolności, będzie miała wyłącznie charakter wakacji. Z inną wolnością, obawiam się, nie poradzilibyśmy sobie.

axolotl
O mnie axolotl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości