Nasza działka na samym początku - udeptane zielsko.
Nasza działka na samym początku - udeptane zielsko.
Grim Sfirkow Grim Sfirkow
843
BLOG

W krainie gotyckich transformatorów

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

 

Zostałem Pomorzaninem. Chyba było mi to pisane odkąd jako dziecko pierwszy raz zobaczyłem morze. Na wiosnę tego roku sfinalizowałem zakup posiadłości ziemskiej o areale 500 m kw w okolicy Kamienia Pomorskiego. Na razie będzie to miejsce na wakacje – a potem się zobaczy. Miejsce to, w odległości ok 2 km od morza, jest podzielonym na działki terenem dawnego zapewne PGR-u i jest dosyć odludne. Na kilka hektarów działek, ogrodzonych jest może z 10, a jakoś zagospodarowanych ze cztery. W związku z tym spędziłem na Pomorzu Zachodnim długie (prawie 3 tygodnie) i raczej pracowite wakacje, czując się odrobinę jak Robinson.

 

Na początek chciałem podziękować: mieszkańcom Gryfic, którzy okazali się bardzo uprzejmymi ludźmi – i tak zapamiętałem to miasto. Szczególnie dziękuję pewnemu panu, który zupełnie bezinteresownie pomógł nam tam załadować na przyczepkę niezbędny sprzęt mieszkaniowy (mianowicie sławojkę). Po drugie chciałbym podziękować właścicielowi (chyba?) hurtowni narzędziowo-różnorakiej w Kamieniu koło przejazdu kolejowego, który równie bezinteresownie pożyczył kompletnie nieznanej sobie osobie – czyli mi – wiertarkowkrętarkę wartą jakieś 600 PLN. Chciałbym również podziękować pracownikowi pobliskiego gospodarstwa wielohektarowego (ok tysiąca hektarów), który przywiózł nam trochę drewna na opał, bo akurat wycinał drogę pod kombajny i musiał skasować parę drzewek.. Za miłe przyjęcie na nowym miejscu należą się podziękowania mojemu sąsiadowi, który natychmiast zjawił się jak tylko przyjechaliśmy z domkiem holenderskim i zaprosił do korzystania ze swojej studni głębinowej oraz prądu. Podziękowanie należy się także właścicielowi tartaku we Wrzosowie – za miłą i szybką obsługę oraz dobre rady, a także pracownicom sklepu Lewiatan w tejże miejscowości, które nie wahają się pełnić funkcję skrzynki kontaktowej, także na użytek przesyłek kurierskich. Pomogła mi też nasza gospodyni z Wrzosowa z poprzednich lat, która pozwoliła skorzystać z prądu i internetu i w ogóle przyjęła nas z radością, jako nowych sąsiadów (wprawdzie na odległość paru kilometrów, ale jednak). Mam wrażenie, że na Pomorzu Zachodnim powstał jakiś ethos osadniczy, trochę jak na dzikim zachodzie, który każe pomagać nowym przybyszom.

 

Niemal co roku odwiedzam okoliczne miejscowości i zawsze potem parę refleksji się narzuca. Myśl tegoroczna: przynoszą rezultaty koszty, jakie lokalne samorządy wraz Ciocią Unią poniosły na rozwój infrastruktury żeglarskiej. Wprawdzie kiedy jeszcze na wiosnę rozmawiałem z paroma mieszkańcami Kamienia Pomorskiego na temat wybudowanej tam dużej mariny, to nie kryli sceptycyzmu (mówiąc delikatnie...). W zeszłym roku marina stała prawie pusta. Ale w tym roku była zapełniona do połowy. Co będzie w przyszłym? Myślę, że jeszcze lepiej. Dość powiedzieć, że w poprzednich latach, gdy wypływałem sobie na Zalew Wrzosowski, byłem jedynym żaglem na horyzoncie. A teraz, gdy poszedłem na ryby o 7 rano, już ktoś pływał. Pewnie niedługo będzie jak na Mazurach, gdzie czasem nie wiadomo jak płynąć, żeby na kogoś nie wpaść.

Byłem w pewnej sprawie w Urzędzie Gminy w Kamieniu i tam w gabinecie zajmowanym przez osoby od promocji i turystyki zobaczyłem opracowanie na temat drogi wodnej Berlin – Kamień. Ha – pomyślałem - pomysł niezły, ale czy Niemcy będą chcieli płynąć do Polski? Trochę jachtów z oznakowaniem niemieckim było widać. Szczególnie w Dziwnowie. Nigdy nie widziałem tam tylu jachtów w porcie. A są jeszcze przystanie w Dziwnówku (raczej mała) i w Międzywodziu (trochę większa). Nic dziwnego - przecież to bardzo dobry (i tani) pomysł na pobyt nad morzem. Żeglujemy sobie, a jak nam się znudzi, płyniemy do Dziwnowa czy do Międzywodzia i idziemy na plażę. Jak się wyprażymy, to możemy sobie zrobić wyprawę do Wolinu, gdzie jest np. akurat Festiwal Słowian i Wikingów (tam co roku stoi całkiem sporo jachtów, choć słyszałem, że Dziwna nie jest zbyt wdzięcznym akwenem do pływania z powodu płycizn, sałaty i innych rzecznym przyjemności). Cena pobytu jachtowo-plażowego może też być dobrym argumentem, biorąc pod uwagę, że nocleg w domku w pobliżu plaży potrafi kosztować ponad 200 PLN za dobę. Należy się dziwić, że dopiero teraz ilość jachtów rośnie. Dla Niemów dodatkową korzyścią może być możliwość skorzystania z rożnych usług. Fryzjer w Kamieniu u którego się obcinałem, i którego zagadnąłem w tej sprawie przyznał, że Niemcy często na wakacjach korzystają z jego pracy, bo im wychodzi to znacznie taniej.

W sprawie rozwoju żeglarstwa w ujściu Odry kibicuję samorządom. Warunki są świetne, pływać jest gdzie, choćby wokół Wyspy Wolin. Jest też coś, czego na Mazurach nie ma: dla odważnych, z odpowiednio wyposażonym jachtem, jest możliwość wypłynięcia na morze.

Druga rzecz, która się poprawia: miasteczka nadmorskie ładnieją. Wprawdzie ciężko nadrobić 50 lat panowania kultury parterowego baraku betonowego, ale są postępy. Po centrum Dziwnowa po prostu przyjemnie się przejść. Kiedyś panował tam festyn między przedwojennymi willami i pensjonatami poniemieckimi. Dziś festyn oczywiście dalej jest (i bardzo dobrze), ale stare budynki wcale nie wyglądają już na stare i cudem ocalone. Do wyremontowania i sensownego zagospodarowania został wielki budynek, którego architekturę trudno określić (secesja + neogotyk), gdzie siedzibę ma wystawa pająków (Kto tę ohydę ogląda? Widocznie oglądają, skoro prosperuje.). Ciekawe co to za budowla – dawny hotel, kasyno, urząd? Założę się, że miejscowe dzieciaki nazywają go Hogwartem.

Kamień także zmienia się in plus, choć może wolniej. Znów muszę pozytywnie wyrazić się o inwestycji w przystań żeglarską. W budynku mariny powstała bardzo fajna, choć nie tania kafeja. Można sobie kulturalnie posiedzieć z widokiem na molo i cały Zalew Kamieński. Klientów było całkiem sporo, towarzystwo międzynarodowe, choć wciąż są to głównie dwa narody ;-) Ciekawe, czy kiedy wreszcie trasa S3 dojdzie do granicy czeskiej, to nad Bałtykiem będziemy mogli spodziewać się Czechów?

Kolejna zmiana na plus, to ekspansja przemysłu rybnego. Smażalni i wędzarni jest sporo. Miejscowi przedsiębiorcy odkryli oczywistą rzecz, że nad morzem spodziewamy się ryb. Niestety, choć reklamują się, że „ryby prosto z kutra”, to można tam kupić w dużych ilościach ryby tak bałtyckie, jak panga czy nototenia, czy śledzie, których wielkość wskazuje na pochodzenie z Morza Północnego (i łowi się je głównie na wiosnę). Gwoli sprawiedliwości – zwykle zawsze są też prawdziwie bałtyckie flądry, i świeże i wędzone oraz dorsze. W porcie w Dziwnowie można dostać też inne bałtyckie gatunki: łososie i okonie (morskie). Szczególnie polecam wędzonego łososia bałtyckiego – doskonały. Spytałem sprzedawczynię, czy można dostać te ryby świeże. Odpowiedziała, że trzeba od razu pytać rybaków. Poszedłem więc kupić ryby na przystań i przy okazji nabywania fląderek prosto z kutra uciąłem sobie pogawędkę z sympatycznym rybakiem. Oczywiście na pytanie o to jak idzie interes pierwsza odpowiedź: „Oj, panie, ciężko, nie opłaca się, jak rzyć panie premierze...” i w ten deseń. Ale kiedy zapytałem o okonia i łososia okazało się, że nawet jak chcę dorsza, to powinienem się w porcie zjawić jak tylko kutry wpływają do portu – 4, 5, 6 rano, ostatecznie 7. Bo wszystko na pniu wykupują smażalnie i wędzarnie. To co mi sprzedaje, to zostawił sobie do domu, reszta już poszła. A rzadsze gatunki, typu łosoś, belona, okoń, czy też śledź jeśli się trafi, od razu idą na patelnie, albo do wędzenia. Właściciele smażalni mają radia nastawione na częstotliwość portu i jak słyszą, że kuter wraca, to od razu witają go na nabrzeżu. To ja się zastanawiam, jak w takiej sytuacji nie opłaca się łowić? Czyżby limity połowowe nie dawały łowić ryb tak, aby zaspokoić popyt i własny portfel?

Sam też próbowałem łowić, znaczy wędkować. Próbowałem trochę łowić spiningiem okonia na Zalewie, a także zgodnie z radą miejscowego, z gruntu – ponoć biorą węgorze. Niestety, w tym roku szczęście mi nie dopisało, a i czasu na siedzenie nad wodą było mało. Na żeglowanie też się nie wybrałem mimo że na przystani w Kamieniu można pożyczyć omegę, a dla hardkorowców jest także DZ-eta z pięknymi zielonymi żaglami! Póki co nie skorzystałem. Pocieszam się, że za rok będzie więcej czasu. Byle tylko domek przetrwał. Wszyscy mnie straszyli, że muszę spodziewać się kradzieży i demolki. Pocieszam się, że działkę mamy na tak sakramencki zadupiu, że może nikomu nie będzie się chciało tam iść.

Na koniec – dlaczego „gotyckie transformatory”? Ano dlatego, że jest to charakterystyczny element krajobrazu Pomorza Zachodniego, Ziemi Lubuskiej i Nowej Marchii. Generalnie nie mam kompleksów wobec Niemców, ale jednego im zazdroszczę: dbałości o krajobraz. W Polsce nikomu by nie przyszło do głowy, żeby transformatory robić zgodnie z duchem historycznej architektury regionu. Niby nic wielkiego, a jednak daje to bardzo dobry efekt, jeśli pomnożymy to przez ilość obiektów. Tego powinniśmy się od nich nauczyć.

Zobacz galerię zdjęć:

Zachód słońca na plaży w okolicach Łukęcina.
Zachód słońca na plaży w okolicach Łukęcina. W oczekiwaniu na przesunięcie domku. Gra w ringo - na plażę doskonała,  bo niezależna od wiatru i można się rzucać za kółkiem. Widok z nadmorskiego punktu widokowego na klifie,bodaj na wzgórzu Gosań pod Międzyzdrojami. Pogoda tego dnia nie dopisała.

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości