Polityk, który idzie na wojnę z mediami, ma prawo napisać na swej wizytówce jedno słowo: idiota- powiedział Henry Kissinger. O tym zdaniu i o elementarnych zasadach kultury zapomniał Janusz Korwin Mikke udzielając
wywiadu dziennikarce "Dziennika" Barbarze Kasprzyckiej.
Co więcej Korwin swoją postawą w trakcie wywiadu zaprzeczył sam sobie. Cytując za PAP z 11 lipca 2005:"Ja mam zwyczaj mówić prawdę – jeżeli ktoś jest idiotą, to go nazwę idiotą. Powiem to z całym szacunkiem, np. "wielce szanowny poseł jest idiotą", ale tej prawdy nie będę ukrywał przed społeczeństwem".
Nie zauważyłem ,żeby w tym wywiadzie mówił on z całym szacunkiem. Używanie w rozmowie z kobietą- dziennikarką zwrotów "durnie dziennikarze", "banda chamów"(znów o dziennikarzach- BM),"jesteście bandą durniów, wy dziennikarze" czy "Niech pani przez chwilę pomyśli" nie świadczy o szacunku dla drugiej osoby. Świadczy za to o tym ,że ktoś mocno się zagalopował.
Być może pani Kasprzycka nie jest najwyższych lotów dziennikarką. Być może nie potrafi rozmawiać z ludźmi kontrowersyjnymi- niezbyt wyszedł jej też wywiad z Wojtkiem Cejrowskim. Nie oznacza to jednak ,że można postępować tak jak zrobił to Janusz Korwin Mikke. Jako konserwatyście nie przystoi mu. Sprawdza się niestety stara prawda ,że polityka psuje charakter. Być może pan Mikke potrzebuje długich wakacji. Daleko, bez internetu, laptopa, radia i telewizji. Może wspomniany Wojtek Cejrowski coś dla niego znajdzie?
Ps. Mikke ma jeszcze szansę wszystko odkręcić i pozbyć się etykietki chama. Wystarczyłoby przynieść do redakcji Dziennika bukiet róż i zaaranżować przypadkowo kilka kamer ,które ładnie by to wszystko nagrały. I byłaby jedynka na wykop.pl, ocalona przyzwoitość oraz kilka newsów w telewizjach. Do tego musiałby jednak schować dumę w kieszeń- a to dla mężczyzny bardzo trudna sztuka.
