bezprzedawnienia bezprzedawnienia
672
BLOG

Mamo, ratuj! cz. 1

bezprzedawnienia bezprzedawnienia Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Młynów to jedno z osiedli stołecznej dzielnicy Wola. Złośliwi mówią, że jest to tzw. „daleka Wola”, jednak zdaniem piszącego te słowa, okolica ta jest lepiej skomunikowana z centrum Warszawy niż niejeden prestiżowy zakątek. Życie jest tu w zasadzie spokojne, a nawet noce są względnie ciche. Osiedle składa się z niskich, kilkupiętrowych bloków w stylu socrealizmu lub wczesnego Gomułki, zasiedlonych w dużej mierze przez osoby starsze, których sympatia dla alkoholowych biesiad i naruszania porządku jest odwrotnie proporcjonalna do liczny ukończonych wiosen. Nie inaczej było przed ponad trzydziestu laty.

13 sierpnia 1985 r. ciszę poranka na warszawskim Młynowie przecięła jednak karetka pogotowia, która zatrzymała się przy bloku przy ul. Grenady 9, a po kilku minutach na sygnale ruszyła w kierunku Szpitala Wolskiego. Na pokładzie sanitarki znajdował się trzydziestopięcioletni Edward M., uderzony nożem w klatkę piersiową. Niestety, po przybyciu do szpitala, mimo wysiłków lekarzy, pacjent zmarł około 7 rano. Na ulicy Grenady znalazła się ekipa milicyjna, która pod kierunkiem prokuratora rozpoczęła odpowiednie czynności śledcze -  jak się to określa w branżowych protokołach – gdyż nikt nie miał wątpliwości, że zgon mężczyzny nastąpił w wyniku przestępstwa...

Edward M. liczył sobie 35 lat, był kawalerem, mieszkał wraz z matką w trzypokojowym mieszkaniu przy ul. Grenady 9. Pracował jako kinooperator w nieistniejącym już kinie „Oka”, będącym jedną z agend prężnie wówczas działającego Towarzystwa Przyjaźni Polsko – Radzieckiej. Dziś w budynku TPPR ma swoją siedzibę teatr „Capitol”. Pan Edek był człowiekiem uczynnym i towarzyskim, zarówno w swoim bloku, jak i w pracy cieszył się dobrą opinią. Milicjanci stanęli przed zadaniem ustalenia, kto przerwał bieg życia towarzyskiego trzydziestopięciolatka. Wdrożone śledztwo pozwoliło milicji na zrekonstruowanie, jak przebiegała ostatnia doba życia Edwarda R.

12 sierpnia 1985 r. przypadał w poniedziałek. Tego dnia około 9 rano Edward wyszedł z domu i pojechał do pracy. Przygotowywał projekcje filmów przez kilka godzin, a ok. 15:30 w jego kabinie pojawił się Wojciech Cz. Przebywał tam przez prawie 3 godziny, a następnie wraz z Edkiem oraz trzecim kolegą udali się do restauracji hotelu „Saski” na ówczesnym placu Dzierżyńskiego*. Tam pili koniak, kawę i colę. Potem R. wrócił do kina, żeby wyświetlić kolejny seans. Około 20 R. zatelefonował do swojej matki i zapowiedział, że wróci później, ponieważ chce się spotkać z Wojciechem Cz., który pracował w kinie „Muranów”. Pojawił się u niego około 20:20 i zabawił około pół godziny. Następnie obaj wyszli, a na przystanku tramwajowym w kierunku Pragi spotkali bileterkę z kina, której zaproponowali wspólne wypicie alkoholu. Kobieta odmówiła jednak udziału w biesiadzie, uznając że jest wiekowo nieodpowiednia, by towarzyszyć młodym mężczyznom. Nie zraziło to jednak kolegów, którzy udali się na plac Dzierżyńskiego i skierowali swe kroki ponownie do hotelowej kawiarni. Okazało się jednak, że odbywał się tam dancing, a panowie nie chcieli ponosić kosztów biletu. Próbowali znaleźć inny lokal, obeszli w tym celu cały plac, któremu patronował naówczas „krwawy Feliks”, jednak rekonesans nie przyniósł spodziewanych skutków i obaj mężczyźni nie znaleźni nic godnego ich uwagi. Postanowili jednak napić się wódki w kabinie operatorów kina „Oka”. Wprawdzie kino było już zamknięte (ostatni seans skończył się około 20), jednak R. jako pracownik dysponował kluczami do budynku. Było to ok. 21. Rozmawiali chwilę z portierem, a następnie pili wódkę. Wojciech Cz. Zeznał później, że miała kolor czerwony i paprykowy smak! Ta miła biesiada trwała kilka godzin. Edek opowiadał, że wybiera się na urlop do Bułgarii. Zaproponował Cz., że przenocuje go w swoim mieszkaniu przy ul. Grenady, jednak ten podziękował za propozycję, gdyż rano chciał odwiedzić swoich rodziców, a z Woli było mu nie po drodze. Umówili się, że rano zostawi klucz pod ladą. Koło północy R. wyszedł z kina, mówiąc, że złapie nocny autobus i pojedzie do domu. Milicji nie udało się ustalić, co przez następne dwie godziny robił Edek.

Wiadomo, że ok. 2:40 pojawił się w swoim bloku, gdyż o tej godzinie użyczył od sąsiada butelkę wódki. Marianna R., matka denata zeznała, że zjawił się w domu około 3 nad ranem, słyszała, że ktoś towarzyszy synowi, odniosła wrażenie, że był to jakiś kolega z pracy. Edek przygotował w kuchni jakieś kanapki, a z balkonu zabrał słoik z sokiem. Poprosił matkę, żeby poszła spać. Emerytka jednak nie mogła zasnąć, podeszła pod drzwi i podsłuchiwała rozmowy.

Oto, jak 22 sierpnia matka denata zrelacjonowała te wydarzenia milicjantom: „Ja nie spałam, słyszałam, że u syna w pokoju ktoś jest. Słyszałam męski głos, rozmawiający z synem. Głos ten był trochę podniesiony, głośniejszy, natomiast syn rozmawiał cicho, nie podnosił głosu. Nie były to odgłosy kłótni, po prostu rozmowa. Nie rozumiałam żadnego słowa ani żadnej treści z tej rozmowy. Nie byłam niespokojna, ale po jakimś czasie wstałam z łóżka, podeszłam do zamkniętych drzwi pokoju Edka, nie weszłam do środka, gdyż byłam w koszuli nocnej. Zresztą po głosie tego mężczyzny sądziłam, że jest to kolega syna z pracy, Wojtek. Ja nawet stanęłam pod drzwiami, żeby posłuchać tej rozmowy, ale mimo tego nie zrozumiałam ani słowa. Położyłam się do łóżka i już nie usnęłam. Rano nagle usłyszałam krzyk syna – zawołał słowo „mamo”. Ja usiadłam na łóżku, założyłam kapcie i w miarę szybko pobiegłam do jego pokoju. Drzwi były zamknięte, światło się paliło. Otworzyłam te drzwi, zobaczyłam syna stojącego za drzwiami i obok niego, ale bliżej mnie i drzwi nieznanego mi mężczyznę. Pamiętam rysopis tego mężczyzny. Wzrost był około 170-175 cm, średniej budowy ciała, włosy miał jasnoblond. Włosy te były rozwichrzone, proste, zaniedbane, zakończone lokami za uszy. Zauważyłam, że ma bardzo jasnoniebieskie oczy. (...) Ja go widziałam bezpośrednio przed sobą. Gdy weszłam do pokoju syna, syn tracił równowagę i upadł na podłogę. Mężczyzna ten, którego zobaczyłam w pokoju, nagle sięgnął po stojącą z boku torbę (...), zabrał torbę, a doskoczyłam do syna, zaczęłam głośno krzyczeć, gdyż gwałtownie z syna zaczęła wypływać krew. Wtedy ten mężczyzna pobiegł do drzwi i wybiegł z mieszkania.”Kilka minut później jeden z sąsiadów widział przebiegającego przez podwórko młodego mężczyznę, któremu spadł but. Po jego ponownym ubraniu chłopak biegł w kierunku ulicy Żytniej.

W tym samym czasie matka sprawdziła synowi puls i pobiegła do sąsiadki, a ta zaalarmowała pogotowie. Po kilkunastu minutach w mieszkaniu pojawił się lekarz, który zeznał później, że w pokoju widział pozostałości po spotkaniu towarzyskim: na stole stała pusta półlitrowa butelka po wódce i dwa napełnione kieliszki, grał magnetofon. Lekarz podjął decyzję o zabraniu nieprzytomnego poszkodowanego do szpitala. Przyjęto go na oddział chirurgiczny z rozpoznaniem rany kłutej po prawej stronie klatki piersiowej na wysokości V międzyżebrza. Pacjent był w stanie ciężkim: zaintubowany, brak tętna, źrenice bez reakcji na światło, ciśnienie nieoznaczalne. Mimo przeprowadzonego zabiegu pacjent nie odzyskując przytomności zmarł.

15 sierpnia 1985 r. w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie przeprowadzono sekcję zwłok. Stwierdzono przecięcie worka osierdziowego, przecięcie żyły głównej dolnej na długości 6 cm oraz uszkodzenie płuca. Przyczyną zgonu było uszkodzenie ściany żyły próżniej dolnej. W mocz denata wykryto 2.5 promila alkoholu, a we krwi 1.7 promila.

Powyższe ustalenia nie pozostawiały wątpliwości, że doszło do popełnienia zbrodni. 23 sierpnia podprokurator Prokuratury Rejonowej dla Dzielnicy Warszawa – Wola wszczął postępowanie w kierunku art. 148 § 1 Kodeksu karnego z 1969 r.

W toku śledztwa naturalnie przesłuchiwano znajomych zmarłego. Potwierdziła się dość pozytywna opinia o nim. „Rosołowski był porządnym mężczyzną, [był] koleżeński, nie miał żadnych scysji z kolegami – zeznawała jedna z koleżanek z pracy. Zauważyłam charakterystyczną rzecz, że Rosołowskiego w kinie odwiedzali sami mężczyźni, kobiet nie zauważyłam”. Była to prawda, pan Edek był bowiem homoseksualistą. Znany nam już Wojciech Cz. zeznał m. in.: „Wydaje mi się, że R. przejawiał skłonności homoseksualne, utwierdziło mnie w tym zdarzenie, jakie miało miejsce w pokoju wypoczynkowym w kinie Oka. Odwiedził go w pracy Rajdek. Ja wyszedłem po coś z pokoju. Po pewnym czasie wróciłem (...) wszedłem do tego pokoju w momencie, gdy R. stał obok Rajdka i zwracał się do niego słowami „ty moja kochana narzeczono” lub coś bardzo podobnego w sensie. W pewnym momencie obaj zauważyli i bardzo się zmieszali, a szczególnie R. zaczerwienił się na twarzy”. Sąsiadka Edwarda dodała: „(...) dowiedziałam się od mojego męża, że miały kilkakrotnie miejsce przypadki, że Edek próbował dobierać się do mojego męża. Ja wiem, że gdy mąż spał, to Edek rozbierał go, dotykał jego narządów płciowych. (...) Ja rozmawiałam z Edkiem, zagroziłam mu nawet, że jeśli takie zdarzenia się powtórzą, to ja powiem wszystkim naszym znajomym, że Edek jest homoseksualistą.” Milicjanci z Dzielnicowego Urzędu Spraw Wewnętrznych Warszawa – Wola nie mieli zatem wątpliwości, że skłonności zamordowanego mogą być wskazówką do ustalenia sprawcy zabójstwa. Denat był jednak człowiekiem w swoich popędach nieśmiałym, raczej korzystał z okazji niż sam ją stwarzał. Jednak przesłuchana w toku śledztwa inna sąsiadka Edwarda R. zeznała m. in. „O tym, że Edek R. od około 10 lat był pedałem to wiem, gdyż on kiedyś mojego syna namawiał, aby mu załatwiał chłopaków. Syn nie zgodził się na to.”.

Śledczym udało się ustalić, kim był ów Rajdek, z którym zażyłe kontakty utrzymywał Edward R. okazał się nim być 28-letni Rajmund K., absolwent warszawskiej Politechniki, odbywający wówczas służbę wojskową w jednej z warmińskich jednostek. Zeznał, że poznali się z Edkiem w restauracji „Wilanowska” w 1982 r. „Pierwszy kontakt homoseksualny z Edkiem nastąpił po około dwóch miesiącach od chwili naszego poznania. Na moją propozycję współżycia Edek zareagował w ten sposób, że powiedział, że wszystkiego w życiu trzeba zaznać. W tym pierwszym stosunku Edek był stroną bierną, dającą. Później stosunki odbywaliśmy już na zmianę. Ja mogę powiedzieć o naszych wzajemnych uczuciach, że była to między nami miłość, ja Edka kochałem i wiem że on mnie kochał. (...) Słyszałem o jeszcze jednym kontakcie Edka z mężczyzną – było to dwa lata temu, w okresie letnim, na plaży dla naturystów w Świdrze. Edek pojechał tam opalać się. Poznał jakiegoś mężczyznę i oni w krzakach dokonywali wobec siebie czynów lubieżnych. (...) Ja byłem po prostu zazdrosny o Edka.

Gejowskie eldorado nie potrwało jednak długo, gdyż w maju 1985 r. Rajdek został powołany „w kamasze”. Konieczność służby Ojczyźnie nie przerwała jednak znajomości obu dżentelmenów, panowie telefonowali do siebie co kilka dni, a nawet planowali wspólny urlop. Rajdek w chwili zabójstwa był oczywiście na terenie jednostki, co wykluczyło go z grona potencjalnych sprawców zbrodni.

Organa ścigania zwróciły się o pomoc do społeczeństwa. W gazetach pojawiły się wzmianki o popełnionej zbrodni, zdjęcie denata oraz portret pamięciowy poszukiwanego mężczyzny. Inseraty spotkały się ze społecznym odzewem, m. in. 24 sierpnia w autobusie linii „A” rozpoznano jako mężczyznę z portretu pamięciowego 18-letniego Jarosława K. z Gdańska, jednak ustalono, że nie ma nic wspólnego z dokonanym zabójstwem.

Nie lekceważono wątku „gejowskiego”. W dniach 15 i 16 listopada 1985 r. do Pałacu Mostowskich przewieziono około 110 warszawskich homoseksualistów, jednak żaden z nich nie miał wiedzy w sprawie zabójstwa oraz nie rozpoznał mężczyzny z okazanego im portretu pamięciowego.

Postanowieniem z 30 listopada 1985 r. prokurator umorzył śledztwo wobec niewykrycia sprawcy. Sprawa pozostawała jednak nadal w orbicie zainteresowań stołecznych milicjantów, a latem 1989 r. ekipa „997” dokonała filmowej rekonstrukcji zdarzeń, która została wyemitowana w lipcowym wydaniu magazynu Michała Fajbusiewicza. Niestety, nie posunęło to śledztwa nawet o krok naprzód i wiele wskazywało na to, że wykrycie sprawcy będzie bardzo problematyczne.

Pomógł jednak przypadek. Ciąg dalszy w kolejnym wydaniu „Bez przedawnienia”.

 

Hubert R. Kordos

 

„Bez przedawnienia” – wydanie 11(21)/2015 z dnia 29 listopada 2015 r.

Czasopismo zarejestrowane przez Sąd Okręgowy w Warszawie – PR 19133

 

 

* Dziś jest to pl. Bankowy. 

Hubert Remigiusz Kordos. Lat 25, mieszka w Warszawie. Prawnik, publicysta, myśliciel. Miłośnik Williama Shakespeare'a, Marca-Antoine'a Charpentiera, twórczości Marka Krajewskiego oraz powieści milicyjnych. Człowiek, którzy stara się patrzeć w oczy swojego rozmówcy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka