bezprzedawnienia bezprzedawnienia
446
BLOG

Mamo, ratuj! cz. 2

bezprzedawnienia bezprzedawnienia Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Gorzałka zawsze dobra jest
Gorzałka zawsze dobra jest
Bo ją piją gospodarze
I sprzedają za nią zboże
Gorzałka zawsze dobra jest

 

Polacy piją. Sąd ten jest tak oczywisty i powszechny, że trąci banałem.  Alkohol pojawia się na prawie każdej rodzinnej uroczystości, do kieliszka zaglądamy w chwilach radosnych i smutnych. Woda ognista towarzyszy nam  od urodzin do śmierci. O ile sporadyczne wychylenie kilku głębszych dziury w niebie nie spowoduje, to jednak większość przestępstw, zwłaszcza tych o charakterze kryminalnym, popełnianych jest po użyciu alkoholu, poczynając od zabójstw, a na prowadzeniu samochodu „na podwójnym gazie” skończywszy. Nie pomagają policyjne statystyki ani groźba odpowiedzialności karnej, próżno przebrzmiewają napomnienia i apele celebrytów, polityków, Episkopatu czy naukowców. Właściwie każdego dnia środki masowego przekazu informują o kolejnych osobach, zatrzymanych za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu i spowodowanych przez nich, nierzadko śmiertelnych, wypadkach.

 

Podobnie było z mieszkańcem Warszawy, Maciejem K., który w pewne wrześniowe popołudnie 2005 r. kupił samochód. Wprawdzie nie było to czerwone porsche, to jednak wsiadasz i jedziesz, nie trzeba kupować biletu, sprawdzać połączeń czy wąchać wątpliwej proweniencji wonie, roztaczane przez współpasażerów (zwłaszcza po deszczu). Podpisana została odpowiednia umowa (nie wiedzieć dlaczego, nazywana „umową kupna – sprzedaży”), przekazano kluczyki i dokumenty. Po tych wyczerpujących czynnościach pan Maciej K. zaproponował sprzedawcy udział w części artystycznej. Obaj dżentelmeni oddali się przyjemnościom związanym z płukaniem gardła okowitą. Kolejny raz dała się poznać ludowa maksyma, że „nic” to pół litra na dwóch. Taką właśnie ilość alkoholu wypili obaj panowie. Wszystko, co dobre, ma niestety swój koniec. Szklana butelka również pokazała dno. Krwistoczerwone słońce powoli zachodziło za horyzont. Sprzedawca zatem podniósł się z fotela, podziękował za miłe spotkanie i ruszył do wyjścia. Na swoje nieszczęście pan Maciej zaproponował, że go odprowadzi, a przy okazji zrobi rundkę nowo zakupionym wozem. K. już podjeżdżał pod swój blok, gdy zatrzymał go patrol policji drogowej. Jak się zapewne Państwo domyślanie, wynik badania alkomatem okazał się pozytywny, badanie wykazało 1,45 mg/l, zatem Maciej K. został przewieziony na pobliską, południowopraską komendę policji, tam przesłuchano go i pobrano odciski palców, a następnie zwolniono. Za ten czyn z dnia 22 września 2005 r. Maciej K. stanął w marcu 2006 r. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi – Południe, gdzie przyznał się do zarzucanego czynu, jednak odmówił składania wyczerpujących wyjaśnień. Powiedział: „Moja wina jest jasna, oczywista, popełniłem największy błąd w swoim życiu, wsiadając wtedy do samochodu. Do tej pory jest mi wstyd przed rodziną, rodzicami i córką. Prawo jazdy posiadam od 1988 r., nigdy nie byłem karany, to wszystko co chciałem powiedzieć.” Sąd dał wiarę tym wyjaśnieniom, gdyż rzeczywiście Maciej K. nigdy nie figurował w policyjnych kartotekach, a błędy popełnia przecież w zasadzie każdy. Wyrokiem z dnia 14 marca 2006 r. w sprawie III K 1003/06 Sąd Rejonowy przypisał mu czyn, polegający na tym, że „w dniu 11 września 2005 r. w Warszawie umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, określone w art. 45. ust. 1 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym, w ten sposób, że znajdując się w stanie nietrzeźwości (I badanie wykazało 1,45 mg/l, II badanie wykazało 1,41 mg/l, III badanie wykazało 1,48 mg/l alkoholu w wydychanym powietrzu) kierował samochodem osobowym marki VW Golf o nr rej. WY (...), tj. o czyn z art. 178a § 1 kk” i za to wymierzył mu karę jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata, czteroletni zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów oraz zasądził koszty postępowania. Pan Maciej nie zaskarżył tego orzeczenia, nie składał nawet tzw. zapowiedzi apelacji, czyli wniosku o sporządzenie pisemnego uzasadnienia wyroku, niezbędnego do złożenia środka odwoławczego. Wydawałoby się, że sprawa się zakończyła...

 

Mija kilka miesięcy, liście zdążyły już zżółknąć, a okoliczne wyrostki ponownie zaczęły poranne peregrynacje do szkół podstawowych. We wtorek, 5 września 2006 r. do Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji w Warszawie wpłynęło zawiadomienie z laboratorium, iż w systemie AFIS ujawniono, że odciski ujawnione w mieszkaniu Edwarda R. są tożsame z odciskami palców pobranymi od Macieja K. W tym stanie rzeczy w dniu 20 listopada 2006 r. zostało podjęte postępowanie w sprawie zabójstwa, a wykonywanie czynności powierzono śledczym z KSP. Pierwszym zadaniem, jakie stanęło przed śledczymi było odtworzenie treści akt sprawy, ponieważ dokumenty z lat 80-tych... zaginęły. Zasięgnięto dodatkowej opinii biegłych w dziedzinie daktyloskopii. Opinia biegłego z 15 stycznia 2007 r. była jednak kategoryczna – „ślady linii papilarnych (...) pochodzą od wskazującego i wielkiego palca prawej ręki Macieja K.” Wobec tego, następnego dnia został wydany nakaz doprowadzenia Macieja K. przed prokuratora, co nastąpiło wieczorem 16 stycznia 2007 r.

 

Tego samego dnia został wstępnie przesłuchany przez policjantów „na notatkę”. Początkowo niczego nie pamiętał, był zszokowany wiadomością, że został zatrzymany w związku z zabójstwem sprzed ponad 20 lat. Po dłuższym czasie przypomniał sobie, że kiedyś spotkał mężczyznę, który zaprosił go do swojego domu, pili tam wódkę, jedli kanapki. Potem groził mu nożem, doszło do przepychanki, nóż wbił się w przednią część korpusu tego mężczyzny, a Maciej K. uciekł stamtąd. „Nie przypuszczałem, że zabiłem tego mężczyznę – opowiadał – cały czas myślałem, że go tylko zraniłem. W gazetach nigdzie na ten temat nie pisali. O tym, że to było zabójstwo dowiedziałem się dzisiaj po zatrzymaniu mnie przez Policję. To był nieszczęśliwy wypadek”.

 

Następnego dnia został mu postawiony zarzut tego, że „w dniu 13.08.1985 r. w mieszkaniu nr (...) przy ul. Grenady (...) w Warszawie, działając w zamiarze bezpośrednim dokonał zabójstwa Edwarda R. w ten sposób, że zadawał w/w ciosy nożem powodując obrażenia w postaci ran ciętych jak i rysowatych ramienia prawego i lewego oraz śmiertelną ranę kłutą klatki piersiowej po stronie prawej w linii przymostkowej uszkadzając ścianę żyły próżnej dolnej, tj. o czyn z art. 148 § 1 KK”.

 

17 stycznia 2007 r. zarzut został ogłoszony podejrzanemu, a on sam złożył wyjaśnienia przez prokuratorem. Zarzut zrozumiał, ale nie przyznał się do popełnienia czynu, przyznał się natomiast do udziału w szamotaninie, której efektem była śmierć Edwarda R. Wspominał, że wracając do domu z ul. Obozowej zobaczył na ławce między blokami jakiegoś człowieka, poprosił go o ogień. Zaczęli rozmawiać o muzyce, poszedł do niego do domu po jakąś płytę. To było w połowie drogi między Obozową a Sokołowską. Poszli do domu, on wyszedł, po jakimś czasie wrócił z butelką czystej wódki. Znosił kieliszki i kanapki. Rozmawiali o muzyce. Maciej K. przypomniał sobie, że  „łączyły nas wspólne zainteresowania muzyczne. To co mi utkwiło w pamięci  to to, że przez cały czas jak byłem u niego on co chwilę wychodził z pokoju na krótko i wracał. (...) Nie kojarzę czy on puszczał jakąś muzykę. Popijaliśmy tą gorzałkę po trochu. W pewnym momencie, nie pamiętam czy to było jak ta wódka się skończyła, czy nie, ja wstałem, powiedziałem do niego dzięki i chciałem iść do domu, ale on powiedział, żebym poczekał i znowu wyszedł z pokoju. Jak wrócił to powiedział do mnie nigdzie nie pójdziesz. Nie pamiętam, co dokładnie powiedziałem, zatkało mnie, wstałem i powiedziałem coś takiego, że jak to nigdzie nie pójdę. Od tego momentu zaczęły się te czarne chwile. Wówczas padł z ust tego mężczyzny następny tekst: rozbieraj się. Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem, zobaczyłem że w prawym ręku trzyma nóż kuchenny.”

Maciej K. zaczął się cofać pod ścianę, aż do ławy stojącej pod oknem, miał sto pomysłów na sekundę.

 

Jak zeznawał: „wtedy uderzyłem go w rękę, w której trzymał nóż, żeby mu go wytrącić, pierwszy raz w życiu byłem w takiej sytuacji. Nóż jednak nie wypadł mu z ręki. W pewnym momencie trzymając jego prawą rękę w której miał nóż, skierowałem ten nóż w jego kierunku na wysokości klatki piersiowej i brzucha. To wszystko działo się na stojąco. To wszystko trwało sekundy. Nagle zauważyłem, że on ma wbity ten nóż w okolicy żołądka, leciała krew., nie pamiętam, czy on wtedy trzymał ten nóż. Nie pamiętam, żebyśmy podczas tej szamotaniny coś krzyczeli. (...) nie przypominam sobie, abym ja trzymał chociaż przez chwilę ten nóż podczas całego zajścia.” Maciej K. wybiegł z mieszkania, świadomość odzyskał  dopiero przy wiadukcie na Górczewskiej, pod uliznym hydrantem umył ręce. Pojechał do pracy do Wytwórni Papierów Wartościowych. „Ja kompletnie nie myślałem o tym, żeby pójść na milicję – mówił dalej podejrzany Maciej K. – ani razu nie rozważałem tej możliwości, nie wiem jak to wytłumaczyć. Ja do wczoraj nie wiedziałem, że ten człowiek nie żyje, że w wyniku tego zajścia zmarł. (...) To nic ciekawego, jakiś wariat kazał mi się rozbierać, nie ma o czym opowiadać. Ja ubolewam, że to tak tragicznie się skończyło, nie będę mógł spokojnie spać.”

 

18 stycznia 2007 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy – Woli zastosował tymczasowe aresztowanie na okres trzech miesięcy, celem zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania przygotowawczego. Podejrzany Maciej K. protestował przeciw temu rozstrzygnięciu, wskazywał, że niedługo miał podjąć pracę, proponował objęcie dozorem policji. Sąd jednak uznał, że konieczność zastosowania sankcji jest uzasadniona przede wszystkim grożącą podejrzanemu wysoką karą, gdyż stanął on pod zarzutem popełnienia najcięższej zbrodni.

 

Przesłuchiwany w charakterze świadka w dniu 9 lutego 2007 r. Rajmund K. zeznawał: „Było tak, że piliśmy alkohol z Edwardem R., ale nigdy nie zauważyłem, żeby był on osobą agresywną wobec mnie lub innych osób. Z tego, co było mi wiadomo, Edward nie zapraszał do swojego domu obcych mężczyzn.”

 

Pod koniec lutego prokurator powołał biegłego z zakresu medycyny sądowej dla zbadania wiarygodności wersji, zaproponowanej przez podejrzanego. Opinia wpłynęła jednak do prokuratury dopiero po pięciu miesiącach. W tym czasie Maciej K. cały czas przebywał w areszcie śledczym. Został również poddany rutynowej obserwacji psychiatrycznej, w której ustalono, że sprawność umysłowa podejrzanego plasuje się powyżej przeciętnej, brak jest psychologicznych wskaźników, mogących sugerować patologię organiczną ośrodkowego układu nerwowego, prawidłowo ukształtowane są mechanizmy adaptacyjne osobowości. Podejrzanego uznano za poczytalnego tempore criminis.

 

W tym stanie rzeczy 30 sierpnia 2007 r. (pozwolę sobie na dość osobistą uwagę, ale tego dnia obchodziłem swoje osiemnaste urodziny) prokurator sporządził akt oskarżenia i skierował go do Sądu Okręgowego w Warszawie.

 

Rozprawa została wyznaczona już na 30 października 2007 r. Oskarżony podtrzymał swoje dotychczasowe stanowisko, nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu, odmówił odpowiedzi na pytania Sądu i stron, podtrzymując swoje zeznania z postępowania przygotowawczego. Oświadczył jedynie: „Nigdy moim zamiarem nie było dokonanie zabójstwa. Rany, które powstały u Edwarda R.  były wynikiem walki o nóż, próbą wyszarpnięcia tego noża. (...) Ja w ówczesnym przekonaniu walczyłem o swoje życie i zdrowie. Bo jaki inny cel mógł mieć napastnik, który atakuje mnie nożem kuchennym. (...) Mam świadomość, iż można potępiać moje zachowanie po ucieczce z tego mieszkania, krytykować, ale ja wtedy za wszelką cenę chciałem izolować się, odciąć się od tego. Do dnia zatrzymania nie wiedziałem o śmierci tego człowieka. (...) Chciałbym na koniec wyrazić swój żal i ubolewaniem  ze to tak się tragicznie zakończyło, ja nie chciałem go zabić, tylko broniłem się przed jego atakiem. To wszystko, co mam do powiedzenia.” Sąd przedłużył tymczasowe aresztowanie do grudnia 2007 r., a kolejną rozprawę wyznaczył na dzień 7 grudnia. Tego dnia przed Sądem stanął biegły – prof. Paweł Krajewski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej ówczesnej warszawskiej Akademii Medycznej. Biegły podtrzymał swoją lipcową opinię, z której wynikał jeden fakt, iż nie można wykluczyć prawdziwości wersji, przedstawionej przez oskarżonego. Mając na względzie tą okoliczność Sąd uprzedził o możliwości zastosowania wobec oskarżonego instytucji obrony koniecznej (przy jednoczesnym przekroczeniu jej granic) oraz postanowił zmienić środek zapobiegawczy na dozór policji – obowiązek stawiennictwa na Policji raz w tygodniu. Po 11 miesiącach Maciej K. wyszedł z Sądu wolny, choć nie niewinny.

 

Na rozprawie w dniu 21 stycznia 2008 r. prokurator wniósł o wymierzenie oskarżonemu kary 15 lat pozbawienia wolności, obrońca zawnioskował natomiast o uniewinnienie oskarżonego poprzez przyjęcie, że działał w obronie koniecznej. Oskarżony wniósł o uniewinnienie.

 

Wyrok z dnia 23 stycznia 2008 r. był zapewne niespodzianką dla prokuratora. Sąd bowiem uniewinnił oskarżonego od popełnienia zarzucanego mu czynu. Ogłaszanie wyroku trwało przez 4 godziny. Wywody sędziów nie przekonały jednak prokuratora, który już następnego dnia wniósł o pisemne uzasadnienie wyroku. W tym dokumencie czytamy m. in.: „Sąd dał wiarę wyjaśnieniom oskarżonego w całości. Wyjaśnienia te w pełni znajdują potwierdzenie w pozostałym materiale dowodowym (...) a także są logiczne i odpowiadają zasadom doświadczenia życiowego. (...) Sąd w pełni dał wiarę wyjaśnieniom oskarżonego, który podał, że celem pokrzywdzonego było doprowadzenie oskarżonego do kontaktu seksualnego, a który swą chęć wyartykułował  zwracając się do M. K. słowami <rozbieraj się>. (...) Zeznania świadka Rajmunda K. potwierdzają odmienną orientację seksualną pokrzywdzonego. Zeznaniom tym dał Sąd w pełni wiarę. Świadek w sposób szczegółowy opisał charakter znajomości łączącej go z E. R. potwierdzającym tym samym fakt jego skłonności homoseksualnych. Nie sposób nie zauważyć, że zostały one złożone w 1985 r., kiedy to były zupełnie inne uwarunkowania obyczajowe, co dodatkowo podnosi walor ich wiarygodności.” Sąd przyjął przy tym, że Maciej K. działał w obronie koniecznej.

 

Powyższy wyrok został przez prokuratora zaskarżony apelacją, noszącą datę 20 marca 2008 r. Wyrok został zakwestionowany w całości, zarzucono Sądowi dowolną ocenę materiały dowodowego, bezkrytyczne danie wiary oskarżonemu, przewartościowanie opinii biegłego oraz błędną interpretację zeznań matki denata. Rzecznik oskarżenia wniósł o uchylenie orzeczenia i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy w Warszawie.

 

Rozprawa odwoławcza odbyła się przed stołecznym Sądem Apelacyjnym 26 maja 2008 r. Prokurator wniósł o uznanie, że oskarżony działał w ramach obrony koniecznej oraz o uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania, natomiast obrońca oskarżonego oraz sam oskarżony o utrzymanie wyroku w mocy. Wyrok w sprawie II AKa 148/08 został wydany tego samego popołudnia. Orzeczenie zostało zmienione jedynie w ten sposób, że w treści wyroku wskazano, że oskarżony działał w ramach obrony koniecznej, w pozostałym zakresie zostało utrzymane.

 

Mówi się, że każde uniewinnienie to porażka prokuratora. Tutaj jednak byłbym bardzo ostrożny przy ferowaniu takich opinii. Doszło do śmierci człowieka i obowiązkiem prokuratora i Sądu było wszechstronne wyjaśnienie okoliczności sprawy. Pewne wątpliwości może oczywiście budzić tak długotrwałe stosowanie tymczasowego aresztowania, jednak nie oznacza to, że postępowanie należało umorzyć. Największe koszty poniósł Maciej K., który po traumatycznych przeżyciach związanych z atakiem Edwarda R. przesiedział kilkanaście miesięcy w areszcie.

 

W sierpniu 2015 r., dzięki życzliwości ówczesnych właścicieli mieszkania przy ul. Grenady miałem okazję zobaczyć lokal, w którym rozegrały się opisane wydarzenia. Mieszkanie jest po generalnym remoncie, włącznie ze zmianą rozkładu pomieszczeń. Podobno czasami słyszalny jest odgłos chodzącego po parkiecie człowieka, mimo, że nikt z domowników po mieszkaniu nie spaceruje... W bloku już mało kto pamięta o tych tragicznych wydarzeniach sprzed ponad trzydziestu lat.

 

Jedno jest pewne. Maciej K. już nigdy nie usiądzie za kierownicą po alkoholu.

 

Kiedy 11 sierpnia ubiegłego roku odwiedziłem ulicę Grenady, na jednym z parapetów wygrzewał się ten oto uroczy dżentelmen. Niech to zdjęcie będzie puentą dzisiejszej historii, gdyż – jak pisał poeta – „Świat wam nie odda, idąc wstecz, znikomych mar szeregu – Nie zdoła ogień ani miecz Powstrzymać myśli w biegu”*

 

Sprawa Prokuratury Rejonowej dla Dzielnicy Warszawa - Wola, sygn. akt 3Ds 68/85 oraz Sądu Okręgowego w Warszawie, sygn. akt XVIII K 208/07. 

 

Za pomoc w przygotowaniu tekstu pragnę podziękować Wiceprezesowi ds. karnych Sądu Okręgowego w Warszawie, Paniom z Czytelni Akt nr 2 tegoż Sądu oraz Państwu zajmującym lokal po rodzinie R. przy ul. Grenady. 

Hubert R. Kordos

 

„Bez przedawnienia” – wydanie 1(22)/2016 z dnia 19 stycznia 2016 r.

Czasopismo zarejestrowane przez Sąd Okręgowy w Warszawie – PR 19133

 

* Adam Asnyk, Daremne żale

Hubert Remigiusz Kordos. Lat 25, mieszka w Warszawie. Prawnik, publicysta, myśliciel. Miłośnik Williama Shakespeare'a, Marca-Antoine'a Charpentiera, twórczości Marka Krajewskiego oraz powieści milicyjnych. Człowiek, którzy stara się patrzeć w oczy swojego rozmówcy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka