Wreszcie Obama znalazl i zrobil cos, co powinno przyprawic Mitt'a Romney'a o bol glowy. Chodzi naturalnie o "executive order (polecenie sluzbowe)" do Departamentu Bezpieczenstwa Wewnetrznego, aby nie deportowac pewnej kategorii zlapanaych nielegalnych imigrantow - konkretnie tych, ktorzy znalezli sie w USA jako dzieci (ponizej 16 roku zycia), mieszkali co najmniej 5 lat i nie mieli zadnych problemow z prawem. Jest to niewatpliwe proba zjednania sobie Latynosow, ale glownym celem jest oczywiscie tutaj Mitt Romney i zniechecenie do glosowania na niego..
Jak wiadomo, Mitt w prawyborach zajal dosc pryncypialne stanowisko (jak na niego) w tej materii - "nielegalni do domu, koniec dyskusji" i ostro krytykowal "miekkie" podejscie Perry'ego i Gingricha. Oczywiscie, teraz - po zdobyciu nominacji - najchetniej by w ogole problemu nielegalnej imigracji nie poruszal, a przynajmniej nie chcialby, zeby ten temat byl uznany za istotny. Pozycja Mitt'a jest dosc niezreczna - jesli zlagodzi swoje stanowisko, bedzie to kolejny dowod na brak konsekwencji oraz wywola wscieklosc czesci elektoratu Republikanskiego. To ostatnie moze miec istotne znaczenie szczegolnie w stanach granicznych, gdzie to jest problem - z tych, najwazniejsza jest Arizona, ktora Mitt wygrac musi, zeby dostac sie do Bialego Domu i gdzie na dzis sondaze wskazuja na wyrownany wyscig. Jesli zas pozostanie "twardy", grozi mu utrata glosow na Florydzie, Kolorado oraz w Polnocnej Karolinie, gdzie wlasnie glosy Latynosow zapewne okaza sie tajbrekiem.
Jedno jest pewne - Mitt nie moze nie zajac tutaj konkretnego stanowiska czy probowac sprawe "zamulic" konstytucyjnymi niuansami jak w wypadku opieki zdrowotnej - Romneycare jest "cacy", bo stany maja prawo socjalizowac medycyne, zas Obamacare jest "be", bo robi to samo na poziomie federalnym. Tu bowiem relacja jest dokladnie odwrotna - sprawy imigracji to domena rzadu federalnego.
