Okazuje sie, ze kampania Baracka Obamy od poczatku tego roku do maja wydala 15 milionow dolarow na wlasne sondaze oraz ich analize. Typowo, kampania wydaje 3-4% funduszy na tego typu "imprezy", wynikaloby wiec, iz Obama do tej pory wydal 3 razy wiecej niz "powinien".
Wg. znawcow tematu, za taka gotowka mozna kupic 6 milionow minut "czasu sondazowego", albo, zakladajac 10 minut na jedno interview, zbadac 600 tys. osob. To jest bardzo duzo. Naturalnie, z tych 15 milionow prawdopodobnie 30% poszlo na rozne "grupy fokusowe", testowanie odbioru platnych ogloszen i tym podobne pomysly.
Co o tym myslec? Z jednej strony, mozna widziec tu pewna desperacje kampanii BO - ze nie bardzo ufaja w sile swojego kandydata i chca zdobyc kazda mozliwa, niewazne jak znikoma, przewage w jakichs mniejszych grupach wyborcow. Zapewne, probuja znalezc tez jakas pule tematow, o ktorych na razie nie wiedza, a ktorych "pociagniecie" daloby benefity. Z drugiej strony, niesposob nie doceniac, ze w bardzo powazny i metodyczny sposob podchodza do sprawy i nie zamierzaja nic zgadywac, ale odrabiaja lekcje. Taki przeciwnik z reguly jest grozny.
Oceniajac jednak przebieg kampanii Obamy w mediach i mala skutecznosc reklam - na ktore poszlo juz 100 milionow - to te 15 milionow na razie niewiele kupilo. Albo sie nie da wiec kupic, albo do tej pory zadnej wunderwaffe nie znaleziono - albo dopiero zobaczymy co z tej inwestycji wyniknie.