Arkady S. Arkady S.
396
BLOG

Jeszcze więcej porachunków literackich

Arkady S. Arkady S. Kultura Obserwuj notkę 1

 

Na dniach odbyłem dość ciekawą rozmowę z grupą znajomych, na temat literatury. A właściwie – nawet nie literatury, a rynku literackiego w Polsce. Tematem były rozmaite debiuty, tzn. czy ktoś absolutnie znikąd, napisawszy dobrą rzecz literacką ma szansę na wydanie i sukces rynkowy?

           Moim zdaniem? Absolutnie nie.

           Zaostrzmy trochę ten casus: wyobraźmy sobie, iż autor całkowicie znikąd – nie udzielający się na spotkaniach z pisarzami, nie odwiedzający i nie komentujący żenujących taśmociągów wazeliniarstwa przeplatanego z furią, zwanych internetowymi forami literackimi, nie śledzący serwisów internetowych dotyczących książek… po prostu taki Stasio, który lubi czytać i tchnięty sam wziął się za pisanie książki. I napisał rzecz wybitną, godną największych literatów w naszej historii... no więc czy ten Stasio ma szansę swoją wybitną książkę wydać? Otóż nie – nie ma. I jak nie wrzuci jej gdzieś na Internet – na salon 24, na fejsbuka, no gdziekolwiek… i tak nie ma szans się przebić.

           Dlaczego?

           Powtarzam – dlaczego? Przecież w Polsce od 20 lat bez mała mamy wolny rynek, także ten literacki, a więc co decyduje? To czy produkt będzie dobrze zareklamowany, a by został zareklamowany musi rokować szansę na zysk dla wydawcy. A co gwarantuje na wolnym rynku zysk wydawcy (producenta, powiedzmy)? Wysoka jakość produktu! W tym przypadku – książki. A więc dlaczego Stasio nie ma szans na wydanie swego dzieła, skoro jest to – no, dzieło właśnie. Poważne, ale i przystępne w lekturze. Gwarantujące rozrywkę, ale i pozwalające pochylić się nad jakimś ważnym problemem współczesności. A może nawet ponadczasowym. No po prostu – literat znikąd pisze arcydzieło – historia zna takie przypadki.

           Cóż – zdaję sobie sprawę, że polityka i literatura to akurat te dwie dziedziny, na których każdy się zna. I w ten sposób wydawnictwa każdego dnia są zawalane tysiącami w makulaturę mniej wartą nawet od papieru, na którym ją zapisano. A więc bronią się: rynek jest mały. Czytelnictwo leży (statystycznie aż tak od dziesięciu lat nie spada, ale co ja tam wiem, prawda?). Wydawca musi z czegoś żyć, a więc nie może ryzykować żadnych nowości, zwłaszcza teraz z VATem na książki. Bo ludzie i tak nie czytają, a ci co czytają to tacy „inżynierowie Mamoniowie” – lubią to co już znają.

           Bzdura, kochani wydawcy, bzdura – zarówno Wy jak i ja wiemy, że to brednie.

           Bo na rynku nie jakość się liczy, tylko w tym przypadku bardzo subtelne kumoterstwo zwane „autopromocją”. Wyjaśnię jak to wygląda – młody autor nie może sobie pozwolić na ćwiczenie się w literackim rzemiośle – to robota dla frajerów. Ostatecznie to przecież wydawcy kreują sztuczne zapotrzebowanie u czytelników. Niezwykle rzadko zdarzają się wyłomy w tym murze (na rynku fantastycznym spontaniczne literackie odkrycia nie zdarzają się wcale). Jeśli z zachodu napływa do nas fala powieści „gejowskiej” to mamy 100% pewności, że zaraz i u nas pojawi się masa literatury „tęczowej”. Jak wampiry – to wszyscy autorzy już sami wiedzą, że teraz piszemy o wampirach (jak oni to robią?). Jak rocznica Grunwaldu – to wiadomo – sto książek o Krzyżakach. Tu się zatrzymam, bo boli mnie to wyjątkowo – w zeszłym roku, na 600 – lecie, wydano na samym rynku fantastycznym z dwadzieścia pozycji około – grunwaldowych, w tym naprawdę koszmarne badziewia, takie jak „Krzyżacka Zawierucha” Jacka Komudy, albo już naprawdę fatalne (i będące debiutem!) „Delikatne uderzenie pioruna”, pełne takich zdań jak… a zresztą, przez litość nie będę cytował (na obronę autora dodam, iż krytykę przyjmuje jak mężczyzna, a nie literacka primadonna). To wszystko w jednym tylko wydawnictwie (a mamy ich kilka). Zaś powieść wybitna, taka która przejdzie do historii naszej literatury – „Wieczny Grunwald” Szczepana Twardocha musiała zostać wydana przez… Ministerstwo Kultury w specjalnie otwartej na tę okazję oficynie!!! Jeśli to nam nie mówi czegoś o rynku, to doprawdy nie mam już lepszego przykładu.

           Wracając – wydawcy generują sztuczne potrzeby czytelników i robią to strasznie na chama. Czytelnicy przyzwyczajeni do niskiej jakości serwowanego im produktu nie mają już żadnych oczekiwań – przyjmują za nobilitację sam akt czytania. Czytam – jestem lepszy (ale pisałem o tym poprzednio). I tak to koło się kręci. Nikt autentycznie nowy nie wejdzie, a ci co weszli, no cóż…

           Dlaczego właściwie piszę te słowa… sam nie wiem – no przecież rynku nie zmienię. Ale może dlatego by przestrzec wszystkich autentycznych literatów (a nie producentów makulatury) by nie wierzyli we frazesy, że talent decyduje. Nie koledzy. Nie koleżanki. Talent nie decyduje. Popatrzcie na to co zalega na półkach, na debiuty. Jesteście w stanie przeczytać bez zgrzytania zębami z tego chociaż jedno zdanie? Talent decyduje? Tak? Wydawcy – naprawdę?

           Jeszcze jedna sprawa wydawcy, bo z Wami nie skończyłem. Bądźcie tak łaskawi i w sekcjach „kontakt” Waszych stron www, zdejmijcie te idiotyczne mantry, że jak „będzie dobre i zachwyci wydawcę, to - to kupimy” i takie tam brednie, bo i my już wiemy, że to bujda, a i Wy tylko robicie z siebie idiotów. To jedno. A drugie – może, skoro rynek czytelniczy taki mały i biedny (choć znam już w Polsce trochę mniejsze i biedniejsze rynki, o wiele bardziej newralgiczne dla państwa – na przykład przemysł stoczniowy), to może zastanowicie się dlaczego tak mało ludzi czyta w naszym kraju? Skoro wydajecie tak genialne rzeczy, których autorzy zdołali „zachwycić wydawcę”, to czemu prostaczkowie nie chcą dzieł wybitnych wypatraszać lekturą? Niewdzięcznicy jacyś!?

           Wydawcy, coś Wam doradzę. Może zacznijcie wreszcie wydawać rzeczy, które autentycznie Was zachwycają, a nie te, które prorokują dla Was kokosy. Zauważcie – jak dotąd Wasza taktyka nie prowadzi do zysków, a wręcz do strat (gdyby Rząd Rzeczpospolitej widział w rynku wydawniczym potencjał rozwojowy i gospodarczy, to nie dowalałby mu podatku VAT, prawda?). Więc – może czas zmienić taktykę wydawniczą, co? Zastanówcie się, tak tylko doradzam. Wiecie – chcecie bankrutować, dostawać po nerach kolejnymi podatkami i być ogólnie głupim Jasiem kultury, Wasza wola, oczywiście – mamy wszak demokrację.

           Bo wiecie – badziewia wydawnicze są jak kamienie – im więcej ich macie na pokładzie, tym łatwiej, w wypadku fali, pójść na dno. A dobrzy literaci, nieznani – oni sobie poradzą. Jest Internet, mogą dokonać literackiej emigracji i jak znają język przekładać odrzucone przez Was, wydawcy, utwory i z sukcesem drukować je na zachodzie (znam takie przypadki), albo zmienić target docelowy i pisać teksty publicystyczne, historyczne, polityczne, powoli przebijając się do świadomości.

Bo widzicie wydawcy – oni bez Was sobie poradzą. Ale Wy bez nich, na dłuższą metę – nie.   

 

 

A na koniec kilka uwag porządkowych. Ten blog od dzisiaj zmienia charakter. Jako, że pisanie do kilku miejsc Internetu może prowadzić do chaosu, tym samym dokonywać będę od teraz pewnego rozróżnienia: i tak – ostra publicystyka polityczna będzie od teraz dostępna już tylko na stronie Solidarni 2010. Cała tematyka międzynarodowa idzie na papier, do „Idź pod Prąd” Redaktora Chojeckiego (którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, a Was moi drodzy zachęcam do nabywania i lektury pisma). Na dniach mam nadzieję otworzyć drugi blog – tym razem na Nowym Ekranie – tam też będzie trochę polityki i trochę kultury. Zaś tutaj… a o tym już wkrótce sami się przekonacie.

Arkady S.
O mnie Arkady S.

Urodzony w 1987 roku, w kraju bez ryngrafów i szabel, za to pełnym szemranych autorytetów moralnych. Literat i publicysta. Publikował w Rebel Times, Nowej Fantastyce, Idź pod Prąd, Frondzie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura