Robert Bogdański Robert Bogdański
1720
BLOG

Se Dio vuole

Robert Bogdański Robert Bogdański Kultura Obserwuj notkę 3

Zawsze mnie fascynowały tłumaczenia tytułów zagranicznych filmów. Absolutnie niedościgniony jest pod tym względem mocarz umysłu, który tytuł "The Pelican brief" przetłumaczył jako "Raport Pelikana", chociaż w filmie chodzi o raport w sprawie pelikanów (ptaków), a żaden mężczyzna o nazwisku Pelikan w nim nie występuje.

W tym przypadku mamy do  czynienia z tytułem, którego dosłowne tłumaczenie powinno brzmieć "Jak chce Bóg". W czym to jest gorsze od "Jak Bóg da", który to tytuł jest oficjalny w Polsce? Bóg raczy wiedzieć :)

Zresztą wszystko jedno, grunt, że film dobry. Powód do śmiechu jest co chwila, do rozpukowego śmiechu co kilka minut, a powód do płaczu jeden, ale za to solidny. Oprócz tego jeszcze są powody do myślenia, bo właściwie jest to film o poszukiwaniu sensu życia przez człowieka, który odniósł sukces, stoi stabilnie na nogach, utrzymuje rodzinę i sądzi, że osiągnął już wszystko, co było do osiągnięcia. Nie osiągnął.

Recenzenci i producenci klipów reklamowych zdradzili już, że to jest film o starciu lekarza-ateisty z księdzem, a tłem starcia jest decyzja syna ateisty, aby pójść do seminarium, choć jego ojciec o wiele bardziej wolałby, aby syn oznajmił, że jest homoseksualistą, więc pozostaje mi tylko dopowiedzieć, że na szczęście film się do tego nie ogranicza i z taką wiedzą można spokojnie udać się do kina i doskonale bawić przez prawie 90 minut.

Innym zaniepokojonym spieszę wyjaśnić, że film nie jest katolicką agitką, a okazją do doskonałej zabawy, choć zapewne za katolicką agitkę jest uważany przez właścicieli kin, czego najlepszym dowodem jest, że w trzy dni po premierze można go obejrzeć w trzech raptem warszawskich kinach i to tych bardzo oddalonych od centrów handlowych, gdzie koncentruje się życie filmowe stolicy.

Skoro tak, to reklamę filmu powinniśmy wykonać chałupniczo, korzystając z klawiatury i  Internetu, bo ani dystrybutor ani kiniarze się do tego nie kwapią. Wołam więc wielkim głosem: idźcie ludziska do kina na film "Se Dio vuole" (tłumaczcie jak tam chcecie), bo się będziecie doskonale bawić: śmiać do rozpuku i wzruszać nietanio.

I w dodatku na sam koniec będziecie mieli wrażenie, że co  prawda twórca filmu chciał coś zasugerować, ale powstrzymał się przed wbiciem Wam tego młotkiem do głowy. Za co mu chwała.

PS. Swoją drogą po raz kolejny się przekonuję, jak Włosi są bliscy Polakom. Szkoda tylko, że twórcy polskich filmów o tym nie wiedzą.

 

 

Nie lubię stadności myślenia, więc będę przebywał raz po jednej, raz po drugiej stronie barykady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura