Bojan Stanisławski Bojan Stanisławski
84
BLOG

Świętoszki -- 30

Bojan Stanisławski Bojan Stanisławski Polityka Obserwuj notkę 0
Obchody trzydziestolecia utworzenia NSZZ "Solidarność" doskonale wpisują się w polską rzeczywistość. Kompetencje polskiej elity oceniać można różnie, ale jednej umiejętności nie można jej odmówić -- są to wyborni specjaliści w zakresie obchodzenia rocznic, zwłaszcza dotyczących katastrof. Urodziny "Solidarności" są doskonałą materią do propagandowej eksploatacji.

Przestrzeń medialna -- jak zwykle przy takich okazjach -- wypełniona została materiałem zabezpieczającym. Wszelkie komentarze, ckliwe wspomnienia, groźne pohukiwania czy wywiady składały się na strategiczną całość zabezpieczającą hegemonię dzisiejszej ideologii dominującej -- zoologicznego antykomunizmu. Za wszelką cenę eliminowano lub wyciszano wszystkie czynniki mogące wywołać zdrowy odruch krytycznego myślenia. Niespodziewane anomalie -- np. wystąpienie Henryki Krzywonos -- skutecznie wykorzystano jako wentyl bezpieczeństwa i kolejne ostrze w machinie pro-rządowego PR-u.

Czas zmądrzeć

Presji "tradycji solidarnościowego zrywu" uległy też środowiska lewicowe, które choć prezentują (przynajmniej niektóre) odmienną od głównonurtowej interpretację historii NSZZ "Solidarność" czynią to często epatując odbiorcę "wielkością ruchu", "nieosiągalną dziś zdolnością mobilizacji" itp. W ten sposób konserwują obraz masowego i aktywnego ruchu społecznego jako zjawiska o charakterze ponadnaturalnym. Resztę obrazka zaś w sercach i umysłach obywateli dorysowuje obecny na co dzień w mediach element anty-PRL-owski. Całość wygląda mniej-więcej tak:"S" była rzeczą wyjątkową, dziś nie da się już zorganizować w ten sposób ludzi, a komunizm był na tyle okrutny, że Polacy się jakoś na to zdobyli i zrzucili radzieckie jarzmo.

Trzydziestolecie powstania "Solidarności" -- jako okoliczność szczególnie istotna z punktu widzenia polskiego ruchu związkowego i lewicy -- powinna stać się dla nas okazją do kolejnej porcji refleksji, a nie kolejną platformą do uprawiania krytyki epoki lat `80 i ówczesnego systemu. Zwłaszcza, że nie ma za bardzo o czym już pisać czy co komentować. W ciągu ostatnich 30 lat wszyscy powiedzieli już swoje. Jednych usłyszano (prawica), innych zagłuszono (lewica). Nikt niczego nowego już nie stworzy, w przestrzeni publicznej żadnego sporude facto nie ma, tworzy się jego pozory i dyskutuje o sprawach zupełnie z punktu widzenia polskiego pracownika nieistotnych. Refleksja, którą jubileusz "Solidarności" powinien zrodzić w polskim ruchu zawodowym dotyczyć winna nie nowej (naszej, lepszej, prawdziwej... itd.) wizji przeszłości, lecz nowej wizji przyszłości. W jaki sposób zamierzamy stać się organizacją atrakcyjną dla nieuzwiązkowionych pracowników? Jak zamierzamy zmieniać prawo, by zatrudnienielastycznie młodzi ludzie mogli przystąpić do związków i korzystać z ich ochrony?

Wbrew powszechnie utrwalonemu poglądowi nakomunęzakładanie, funkcjonowanie i rozwijanie związków zawodowych było wówczas dużo łatwiejsze, nawet tychnielegalnych. Dziś bowiemnielegalne -- w takim samym sensie jak wówczas "Solidarność" są dokładnie wszystkie związki zawodowe. NSZZ "S" nie został bowiem powołany celem -- jak się dziś powszechnie uważa --obalenia komunizmu, ale skutecznej obrony nagminnie łamanych praw pracowniczych i drastycznie spadających standardów pracy, płacy i w ogóle codziennego funkcjonowania. W tym samym celu organizacje związkowe powoływane są i dzisiaj. Problem polega jednak na tym, że ludzie decydują się na utworzenie zakładowych jednostek wyjątkowo rzadko. Podjęcie takiej decyzji jest dziś dużo bardziej ryzykowne niż kiedyś.

Bezrobocie

Dziś w Polsce -- odwrotnie niż w chwili narodzin "Solidarności" -- bardzo trudno o pracę. Wówczas obowiązywał swego rodzaju przymus pracy (zresztą zdefiniowany nawet prawnie), a bezrobocie było zjawiskiem zasadniczo nie znanym. Ewentualny konflikt z pracodawcą nie zwiększał -- jak ma to miejsce dziś -- poczucia niepewności jutra, a obawę o ew. zwolnienie łagodziła możliwość znalezienia pracy w innej branży lub innym regionie w sytuacji gdyby sprawa przybrała charakter ostrego konfliktu, w który mogły zostać zaangażowane instytucje polityczne czy aparat przymusu. Myśl "mogę zostać bez pracy" nie była na co dzień obecna w świadomości obywateli. Nie trzeba być dyplomowanym psychologiem społecznym by zrozumieć w jaki sposób takie okoliczności przekładają się na decyzje o konfrontacji z pracodawcą.

Zastraszenie

Potencjalna grupa inicjatywna, która chciałaby stworzyć organizację związkową w swoim miejscu pracy musi liczyć się na ogół nie tylko z wyjątkowo nieprzyjazną reakcją szefostwa, ale również z przebogatą paletą możliwości zastraszania i szantażu jaką mają do dyspozycji pracodawcy. Oprócz tego, dopuszczalne przez prawo tzw. elastyczne formy zatrudnienia (które dawniej nie istniały) po prostu ubezwłasnowolniają pracowników blokując ich skuteczne zrzeszanie się. Grupa pracowników, którzy mają podpisane umowy o pracę na czas nieokreślony jest wyjątkowo mała. Każdy inny typ umowy praktycznie uniemożliwia lub pozbawia sensu przynależność do organizacji związkowej gdyż -- jeżeli nie grozi zwolnieniem (odmowa przedłużenia umowy) -- to szanse ewentualnego awansu obniża do zera.

Podjęcie decyzji o utworzeniu związku zawodowego w takich okolicznościach to ciężka gatunkowo decyzja życiowa. W PRL zastraszanie ludzi było oczywiście również obecne, ale odbywało się na innej płaszczyźnie, głównie politycznej. Dziś jest to zasadniczo wyłącznie szantaż ekonomiczny, który nie ma wymiaru represji za antysystemową działalność. Tak więc zakładanie związków zawodowych nie przydaje ludziom glorii rewolucjonistów, ale za to bardzo skutecznie może doprowadzić pracownika i jego rodzinę na skraj ekonomicznej zapaści.

Struktura zatrudnienia

PRL stawiał na uprzemysłowienie gospodarki, zużycie surowców, produkcję. Organizację gospodarki krajów RWPG oceniać można różnie, ale niepodważalnym jest drastyczny wzrost ilości zakładów przemysłowych, który stał się jednym z jej fundamentów. Tymczasem dzisiaj na rynku dominuje branża usługowa. Jest to fakt o tyle znaczący, że organizowanie ludzi w tym sektorze jest dużo bardziej skomplikowane. Ludzie pracują w zespołach mniejszych i dużo rzadziej. Powszechne podwykonawstwo powoduje, iż pracownicy w ramach jednej jednostki usługowej mogą mieć kilku różnych pracodawców, a elastyczne formy zatrudnienia blokują możliwość zrzeszania się wielu osób w związkach zawodowych. W usługach -- odwrotnie niż w przemyśle -- trudniej wykształca się świadomość kolektywnych interesów. Praca ma najczęściej charakter projektowy lub sprzedażowy, często wysokość wynagrodzenia bywa powiązana z wydajnością -- rozmaicie wyliczaną -- indywidualnego pracownika.

W takich sektorach jak handel wielkopowierzchniowy, gastronomia czy sprzedaż detaliczna towarów, gdzie kolektywny interes pracowniczy jest -- przynajmniej teoretycznie -- cokolwiek łatwiej dostrzegalny, poważną przeszkodę stanowi rotacja w zatrudnieniu będąca rezultatem fatalnych warunków pracy i płacy. W przemyśle pracuje się zupełnie inaczej. Nie chodzi o prostackie klisze  typu "robotnicy podają sobie cegły na budowie" czy "robotnicy przy taśmie lepiej się znają". Pracownicy przemysłowi oczywiście wiedzą o sobie więcej gdyż przebywają ze sobą dłużej również w innych okolicznościach niż wykonywanie obowiązków służbowych. Robotnicy często razem spożywają posiłki i myją się w zakładowych łaźniach. Jest jednak inny zasadniczy element -- ilość. Kopalnie, stocznie, walcownie, cementownie czy fabryki samochodów zatrudniały dziesiątki tysięcy ludzi. W barach typu McDonald's na jednej zmianie pracuje może 10 osób, bardzo zajętych, słabo wynagradzanych i ciągle poganianych.

Do tego dochodzi jeszcze atomizacja społeczeństwa i olbrzymi nawał propagandy prawicowej, którą społeczeństwo wchłania od dwudziestu jeden lat. Od małego ludzi uczy się, że mają brać udział w wyścigu szczurów i nie oglądać się za siebie. Tego, co przyznają nawet najbardziej zagorzali krytycy poprzedniego ustroju, w PRL-u nie było. Dziś każdy pilnuje swojego interesu -- nie dlatego, że ktoś ludziom tak powiedział, ale dlatego, że dla większości pracowników po prostu nie ma innego wyjścia.

Awans społeczny

PRL nabór do świeżo wybudowanych fabryk organizował często w środowiskach wiejskich, a gdy produkcja i zatrudnienie nabierały tempa otwierano przyzakładowe placówki edukacyjne. Rozwijało się także szkolnictwo zawodowe, które stwarzało możliwość awansu najniżej usytuowanym na drabinie społecznej. Dziś trend jest dokładnie odwrotny, ale nie w tym tkwi sendo sprawy. Społeczeństwo w swej masie -- w okresie PRL -- doświadczało realnego awansu społecznego i rozwoju. Oczekiwania przeciętnego pracownika rosły, a jego świadomość i wiedza były coraz bogatsze.

Rosnące nadzieje łatwiej zawieść, ale i łatwiej stawać w ich obronie. W obronie lepszej przyszłości, a nie -- jak ma to miejsce teraz -- w obronie przyszłości fatalnej, by nie była jeszcze gorsza. Dzisiaj związki zawodowe prowadzą walkę w oblężonej twierdzy. Niektórzy negocjują, niektórzy strajkują czy manifestują, a większość i tak modli się ("Solidarność" organizuje nawet pielgrzymki), by udało się powstrzymać pogorszenie warunków.  Powstanie "Solidarności" na początku lat `80 było zaś zupełnie nowym otwarciem. Społeczeństwo dostrzegło w tym ruchu szanse na wymuszenie na rządzących poważnych zmian -- wystarczy spojrzeć na treść przywoływanych ostatnio często 21 postulatów. To była przecież tylko podstawa, fundament, ale traktowana jako zapowiedź cywilizacyjnej zmiany. Nikomu niestety nie przyszło do głowy, że jej jakość -- blisko dziesięć lat później -- będzie zupełnie odmienna od oczekiwanej. Dziś 21 postulatów -- po 20 latach transformacji -- przepoczwarzyło się z minimum-minimorum w program maksimum, w którego spełnienie nikt prawie nie wierzy.

Uczciwość

Dziś wieszać psy na związkach zawodowych jest już nawet nie tyle łatwo, co wręcz modnie. Salonowe aspiracje każdegodziałaczykaIII, IV czy Najjaśniejszej RP muszą być wsparte -- by były wiarygodne -- jakimś antyzwiązkowym elementem. Niemniej nie może to oznaczać, że sprzyjająca ruchowi pracowniczemu lewica i sami związkowcy mają zamknąć usta, tudzież wyłącznie chwalić swoje organizacje. Tymczasem tak właśnie wyglądają obchody trzydziestolecia NSZZ "Solidarność" -- jesteśmy wspaniali, jesteśmy wielcy, gdyby nie my ZSRR istniał by do dziś, dokonaliśmy wielkich rzeczy, tylkokomuna,postkomunai Tusk (ew. liberałowie) nas oszukali.

Pierwsza "Solidarność" była uczciwa -- to także przyciągało ludzi; zaś paradno-festiwalowe obchody to benefis hipokrytów, którzy na gruzach stoczni, kopalń i całego przemysłu, na społecznej ruinie fetują swoje wielkie osiągnięcia.

Inny model

Jeżeli związki zawodowe chcą istnieć muszą odejść od modelu relacji ze społeczeństwem, który uprawia establishment. Powinny otwarcie i zupełnie bez zażenowania przedstawiać problemy z jakimi się borykają -- bez dialogu pomiędzy kierownictwem, członkostwem i pracownikami, których chcemy dopiero uzwiązkowić, nie ma szans na skuteczne rozwiązania. Jeżeli jesteśmy w defensywie -- przyznajmy się do tego, a nie udawajmy, że nasza historia i teraźniejszość to pasmo sukcesów. Uzwiązkowienie systematycznie spada, nie mamy swojej reprezentacji politycznej, wołamy o dialog społeczny podczas gdy rząd i pracodawcy dawno już się z tej instytucji wycofali i nie mają zamiaru do niej powrócić... Ludzie to widzą. Jeżeli -- zamiast publicznie dyskutować o tych kwestiach -- będziemy urządzali uroczyste jubileusze nikogo do siebie nie przekonamy.

Jestem redaktorem naczelnym pisma "Związkowiec.OPZZ", piszę, tłumaczę i dyskutuję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka