Bojan Stanisławski Bojan Stanisławski
310
BLOG

Widmo breivikizmu krąży nad Polską

Bojan Stanisławski Bojan Stanisławski Polityka Obserwuj notkę 2

Breivik wcale nie stał się kłopotliwą postacią dla polskiego pismactwa jak argumentują co bardziej światli jego przedstawiciele. Jak bowiem zakłopotania doświadczyć może ktoś komu zupełnie obce są jakiekolwiek, choćby minimalne, standardy przyzwoitości? W jaki sposób poczucie zażenowania wywołane niefortunną wypowiedzią miałoby ogarnąć kogoś kto uznaje się za dysponenta opinii, którą wszyscy mają obowiązek klepać niczym różaniec jeżeli chcą uchodzić za światłych, eleganckich i nienawidzących PiS? Oczywiście, nie ma takiej możliwości. Węglarczyk, na ten przykład, jest jak Balcerowicz -- może pisać lub mówić kompletne bzdury i wiadomo, że nikt go z tego nie rozliczy, bo i któż poza myślącymi obywatelami miałby w tym jakikolwiek interes? Ewentualne "wpadki" media przerabiają -- w zależności od profilu -- na śmiesznawą ornamentykę poważnej osobowości lub na krótkotrwały komercyjny lament (jak z "bulu" u Komorowskiego).

Przypomnijmy, że red. Węglarczyk, nie myśląc wiele (wnioskując z kształtu większości jego publikacji nie jest to chyba okoliczność niestandardowa), zaraz po tym jak wieść o zamachach w Norwegii wdarła się do Polski, natychmiast pospieszył wyłożyć światłym, eleganckim i nienawidzącym PiS (a także pretendującym do miana takowych) -- partyjną linię w tej właśnie kwestii. Mierny intelekt propagandowego aparatczyka, zamiast zdobyć się na choć odrobinę kreatywności i autentycznego "własnego zdania", znów jął przetwarzać oklepane dykteryjki zasłyszane na prawicowych salonach w Europie i USA. I tak red. Węglarczyk wyjaśnił, że autorami zamachu są naturalnie radykałowie islamscy, których Nowergia, ku swej szkodzie ma się rozumieć, toleruje zamiast zwalczać jak to robią wzorowi komisarze z USA.

Gdy okazało się, że będziemy raczej mówili o fundamentalizmie chrześcijańskim i aryjsko-nordyckim pochodzeniu w wypadku sprawcy norweskiej tragedii w żadnej polskiej redakcji nie zagrzmiało, a już na pewno nie na Czerskiej w Warszawie. Mało tego, niektórzy polscy celebryci kwestionowali prawdziwość tych doniesień. Jerzy Owsiak, znany organizator koncertów oraz protagonista Balcerowicza, w trakcie radiowego wywiadu udzielanego niedługo po zdarzeniach, analizował zamach wielce przenikliwie. Z jego wypowiedzi wynikała doprawdy niespotykana konkluzja; coś w stylu -- islamiści to ciągle gdzieś zamachy robią, bo się nie asymilują. Gdy prowadzący program dziennikarz wyjaśnił Owsiakowi, iż zbrodni dokonał Norweg, usłyszał taką oto ripostę: "To niemożliwe, ja w to nie wierzę". Jerzy Owsiak zastosował więc taktykę "Myślta co chceta", w intertekście -- "Ja swoje i tak wiem". A Węglarczyk machnął na tę drobną niedokładność przy wytyczaniu logicznej ścieżki jedynej właściwej interpretacji politycznej zaistniałych okoliczności i napisał coś w stylu "Norweg czy nie Norweg... I tak na pewno go islamiści inspirowali więc miałem rację". Chwilę później okazało się, że Breivika inspirowała nie muzułmańska religia, lecz antyislamska krucjata i że właściwie jest on stronnikiem Węglarczyka, bo obaj działają z tych samych pobudek, tylko każdy w swoim stylu.

Obleśne zachowanie  (poza chlubnymi wyjątkami typu Żakowski czy Michalski) polskich dziennikarzy gotowych już nawet nie sprzedać się, lecz oddać się, mainstreamowi bez reszty, budzi estetyczny niesmak, ale wydaje się problemem drugorzędnym. Czy kogoś może jeszcze zaskoczyć ta szaleńcza nadgorliwość w przepoczwarzaniu obiegowych bzdur przy jakiejkolwiek okazji?

Dużo bardziej niepokojącym zjawiskiem jest eklektyczne prawicowe science-fiction, które było politycznym motywem Breivika. Jest to bowiem konstrukcja wykonana z luźno i przypadkowo poklejonych konserwatywnych stereotypów, które w stosunkowo wyemancypowanym społeczeństwie norweskim uchodzą za oszołomstwo, a w Polsce wciąż za kulturową normę. Może nieco archaiczną, ale stanowiącą dobry punkt odniesienia. Czytając manifest Breivika widać wyraźnie, iż duża jego część to przypadkowa kompilacja fragmentów różnych książek historycznych (łatwo to sprawdzić wpisując całe sekwencje tekstu w Google) i jego nieprzesadnie głębokich komentarzy. Splatają się tam marzenia za latami '50 kiedy to mężczyźni otwierali kobietom drzwi i puszczali je przodem, zoologiczny antykomunizm, nienawiść do przyjezdnych... Słowem, nic specjalnego.

No, właśnie! Taki światopogląd to nad Wisłą nie tylko "nic specjalnego". To dominujący obecnie nurt. Czym innym jest polska scena polityczna jeśli nie spełnieniem najskrytszych pragnień Breivika? Bardzo stanowczy konserwatyzm konkurujący o wpływy z fundamentalizmem katolickim, a w tle białe, jednokulturowe, jednonarodowe, jednorodne etnicznie społeczeństwo, czczące tego samego boga.

Na nieszczęście ofiar tego prawicowego szaleństwa (i poniekąd na swoje) Breivik nie urodził się Polakiem. Tu byłby bowiem zwykłym obywatelem, zaangażowanym w główny nurt polityczno-społecznego życia i tyle. Nie musiałby robić żadnych zamachów czy pisać manifestów. Prowadziły może bloga i znalazłby jakieś grono sympatyków; być może dołączyłby teraz do antysalonowego dżihadu i pił wódkę z chłopcami z "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze". Jeśli i to okazałoby się niewystarczające tułałby się gdzieś pomiędzy Korwinem-Mikke i Rydzykiem, może poflirtował z NOP-em czy MW i tyle... A nawet gdyby mu do głowy przyszło zaatakować jakieś lewicowe zgromadzenie to i tak by tego nie zrobił, bowiem takich imprez w Polsce po prostu nie ma, gdyż nie ma lewicowych stronnictw ani młodzieżówek. Ot, co... A poza tym brak lewicy byłby dla Breivika bardzo krzepiący. Nie musiałby -- jak w Norwegii -- ciągle wypisywać jaki to marksizm jest potworny i frustrować się brakiem oddźwięku. To do czego próbował przekonać swoich rodaków w Polsce jest ogólnie przyjętą normą.

W końcu nie sposób nie wspomnieć, że Breivik zakochałby się miłością pierwszą, piękną i czystą w polskich mediach. 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu nie czynią one bowiem nic poza prostacką reprodukcją ideałów, na ołtarzu których to Breivik złożył życie dziesiątek norweskich lewicowców. Tematy takie jak konieczność przywrócenia kary śmierci czy totalny zakaz aborcji pojawiają się z przewidywalną wręcz cykliczością, a wszystko tonie w antysemityzmie (antyarabskim). I nawet jeśli tymczasowo poddadzą się dyktatowi politycznej poprawności, którego Breivik oczywiście nienawidzi, to zaraz -- dla równowagi -- pochwalą Orianę Falacci. Dziś gromią PiS, jutro ciepło napiszą o Benedykcie XVI. Nie ma sprawy. No i sprawa najważniejsza -- polskie media prowadzą nieustającą wojnę z ruchem pracowniczym (czy też tym co z niego w Polsce pozostało). Nie byłoby potrzeby prowadzenia działań terrorystycznych przeciwko niemu skoro cały czas, niemal codziennie, uprawiany jest antyzwiązkowy terror medialny. W takich okolicznościach karabin nie jest potrzebny. Stosowana tutaj broń jest dużo, dużo skuteczniejsza.

A gdyby nasz bohater popadł w jakąś konfuzję stosunkowo łatwo będzie mu odzyskać polityczno-emocjonalną równowagę. Wystarczy, że sięgnie -- na przykład -- po pisma luminarzy polskiego Kościoła. "Rasizm kryje w sobie pewne zdrowe myśli, które dotychczas znane były tylko w szczupłym gronie lekarzy i biologów. Dziś przyszedł czas na ich rehabilitację" napisał w 1938 roku niejaki Stefan Wyszyński, wówczas redaktor naczelny pisma "Ateneum Kapłańskie", dziś obowiązkowo wielbiony przez wszystkich nieboszczyk. Anders Breivik jest dzieckiem skrajnie prawicowej tradycji, bardzo mocno obecnej w międzywojennej Europie, a w Polsce -- dokładnie odwrotnie niż w Norwegii -- skutecznie utrwalonej.

Dlatego właśnie nie ma się tu nad czym użalać i można spokojnie wrócić do dyskusji nad poważnymi tematami. Dziś od rana media grzmią o "Raporcie Smoleńskim". Cała Polska drży z napięcia... Kto jest winny i kiedy go powieszą?! Opcjonalnie -- kiedy wypowiemy wojnę ruskim?

Bojan Stanisławski

Jestem redaktorem naczelnym pisma "Związkowiec.OPZZ", piszę, tłumaczę i dyskutuję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka