bren bren
662
BLOG

Mokra sobota, cz. 2; odc. 22

bren bren Kultura Obserwuj notkę 35

Wszelako szanse na wyciągnięcie od Czarnego Heńka frapujących szczegółów były nikłe. Właściwie żadne. O Rozprawie nad Rzeką nie miał zresztą wiele do powiedzenia. Padł na wstępie, podczas rozgrzewkowej sesji Suchego. Nienagabywany o wydarzenia na Moście pozwalał im się oddalać. Odpychał je, ostrożnie, bez popędzania, aż stawiany przez pamięć opór przestał być wyczuwalny. Ale idiotyczny przypadek sprawił, że dopadły go znowu.
Przywołał je fragment wiersza, jaki nieopatrznie przeczytał, nie wiedzieć po co i dlaczego. Do miłośników poezji się nie zaliczał. Zerknął tylko na kilka linijek, gdzieś w środku, i to wystarczyło. Zapamiętał dwie.
Popioły wystygłe.
Nie jest chlubą bezczynność, ale też nie wstydem.

Od tej pory ogarnęła go obsesja, że spotka ich autora. Nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy urywek, z którym się zetknął, napisał jakiś Wergili czy inny Homer. Miał niezachwianą pewność, że do takiego spotkania musi dojść. Racje autora go nie obchodziły. Ale to przez niego wróciły wspomnienia. I właśnie jemu, tylko jemu, chciał wyszeptać lub wykrzyczeć swoją wersję.

Wieczór był nijaki. Pogoda – smętna. Mizerna, niezdecydowana mżawka plamiła wilgocią wątłe porywy chłodnego wiatru. Wracali Bulwarem z krótkiej wyprawy poza Dzielnicę, grupką rzednącą przy kolejnych schodach. Tuż przed Mostem Mały Joe zatrzymał się raptownie. Nawet przy jeszcze gorszej widoczności rozpoznałby sylwetkę poruszającą się tuż przy barierze. Dwie sylwetki.
Suchy, ze słuchawkami na uszach, łowił jakieś dźwięki – może plusk rzucanych do wody kamyków. Jet, unieruchomiony smyczą przywiązaną do bariery, siedział po drugiej stronie Mostu.
Każdego dnia Mały Joe myślał o następnym spotkaniu z Suchym. Lecz to nie był ten dzień, ten wieczór; towarzysząca mu dość przypadkowa i wątła zbieranina nie dawała szans na szukanie okazji. A jednak rozejrzał się, sprawdzając, na kogo może liczyć. Bo na Moście zaintrygowały go inne jeszcze postaci. Nieznane. Świetnie rozpoznawalne były za to przedmioty, trzymane w rękach. I sposób, w jaki całkiem potężna gromadka zbliżała się do Suchego.
Gdyby Mały Joe na podstawie tych danych nie potrafił przewidzieć, co nastąpi, nie stałby teraz tutaj. Gdyby zdolność przewidywania nie łączyła się z szybkością podejmowania decyzji – od dawna nie miałby czego szukać na Dzielnicy. Nawet nie kiwnął na resztę, po prostu zaczął biec, a oni ruszyli za nim, także nie zastanawiając się ani przez moment. Mały Joe w biegu zakładał opaskę i upychał pod nią włosy, w biegu rozpiął pas z ciężką klamrą i owinął jego końcem dłoń. Nie znajdując pomysłu na rozwinięcie planu, którego punkt pierwszy i zarazem ostatni brzmiał: zaskoczenie, przyspieszał tylko, popędzany wściekłością.
Nie dbał, co tamci mogli mieć do Suchego, ale nie mógł dopuścić, by wtargnięcie obcych przekreśliło sprawy, które mieli do załatwienia między sobą on i Suchy. Nie dlatego, że przysługiwały mu specjalne prawa. Nie. Ich wzajemne rozliczenia nie musiały potoczyć się korzystnie dla niego. Ale nigdy nie przestałby próbować. Dlatego. Dlatego należał do Dzielnicy, której częścią był również Suchy. Dlatego.
Niestety, na schodach dotrzymywał mu kroku już tylko najszybszy z całego towarzystwa Łysy Maciek. Niestety, bo poza szybkością dysponował głównie umiejętnościami negocjacyjnymi, całkowicie tu nieprzydatnymi, choć nie tylko ta faza musiała zostać pominięta.
Podobnie jak w chwili, gdy Mały Joe jednym spojrzeniem ogarnął Suchego i zbliżających się napastników, i jak to zwykle bywa w niezwykłych sytuacjach, tak od momentu, gdy wpadli na Most, wiele zdarzeń zaczęło zachodzić niemal równocześnie. A właściwie były już w toku.
Suchy, do ostatka zanurzony w świecie jedynie jemu dostępnych brzmień, instynktownie zdołał się osłonić przed uderzeniem długą pałką. Siła ciosu wytrąciła mu z rąk Nagrę, która posłużyła za tarczę. Zerwał kable łączące go ze sprzętem – tylko zbędne już słuchawki pozostały na uszach – i pozbawiony obciążenia, rozprawił się z przeciwnikiem. Odskoczył na środek Mostu. Miał wokół siebie mnóstwo miejsca, toteż spokojnie szykował się do odparcia następnego ataku. Najwyraźniej nikt się jednak nie kwapił do bezpośredniego starcia. Napastnicy wykonywali jakieś dziwne pozoracje, utrzymując dystans. Nie starali się nawet otoczyć Suchego, a napierali na niego zwartym półkolem.
Wtedy właśnie Mały Joe znalazł się na Moście. Dziwne – zdążył wycharczeć, widząc tę taktykę, gdy usłyszał za sobą ryk silnika. Zanim się obejrzał, zobaczył mijające go auto, pędzące wprost na Suchego. Ten, obrócony tyłem do nadciągającego zagrożenia, wciąż ogłuszony słuchawkami, wyrwał akurat komuś łańcuch i odrzucił za siebie. Wtem potężne uderzenie w plecy pchnęło go naprzód – tak, że zatrzymał się dopiero na barierze Mostu. Kiedy się od niej odbił, Jet – z unoszącym się jeszcze w powietrzu fragmentem zerwanej smyczy – wylądował już na asfalcie. Zderzak auta znów wyrzucił go w górę. Po kilkunastometrowym locie ciało Jeta powtórnie walnęło o asfalt.
Suchy stał nieruchomo, wystawiony na razy. Ale teraz okazało się, że i Łysy Maciek może się na coś przydać – staranował najbliższego napastnika, choć najprawdopodobniej potknął się niezgrabnie a szczęśliwie, biegnąc w jego stronę. Wystarczyło to, by wprowadzić zamieszanie, które mogli wykorzystać inni, spóźnieni, dopiero pojawiający się na szczycie schodów. I wykorzystali.
Zderzenie z psem nie było w stanie zatrzymać auta, które jednak stanęło, po czym zaczęło się cofać, jakby prowadzący je zamierzał nabrać rozpędu do ponowienia ataku na właściwy cel. Mały Joe nie potrzebował niczego więcej. Dopadł do wolno jadącej maszyny, klamrą rozbił szybę, zarzucił pas na szyję kierowcy, i nie otwierając drzwiczek, wywlókł go na zewnątrz.
 
Zrobiło się pusto. Pogoń za obcymi przeniosła się w okolice mostu kolejowego. Suchy zdjął kurtkę i ułożył na niej zmasakrowane ciało Jeta. Usiadł na krawężniku, i nic nie wskazywało, że się stąd ruszy.

Czarny Heniek widział to wszystko z bulwaru. Był jedynym, który nie podążył za Małym Joe. I jedynym, który pomógł Suchemu dotaszczyć szczątki byłego postrachu Dzielnicy aż do ogrodu Domina. I tam je pogrzebać.

(cdn.)

 

Zobacz galerię zdjęć:

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura