bren bren
914
BLOG

Mokra sobota, cz. 2; odc. 24

bren bren Kultura Obserwuj notkę 48


Niesforne reflektorki znów się poprzekręcały, część w ogóle przestała działać. Łuna ogarniająca Dzielnicę rozjaśniła okno jeszcze mocniej. I nie był to efekt ciemnego obramowania ścian. Rzeczywiście nabrała intensywności. 

Łysy Maciek odwrócił się wreszcie od baru. Wychylił się, sprawdzając, czy rower stoi za drzwiami, co znaczyło, że zbiera się do odejścia.
– Daj spokój – zatrzymał go Gruby. – Spił się.
– No – Maciek machnął ręką.
– Pewnie dobrze chciał – mruknął Gruby.
– Niemen, gdyby jeszcze żył, to by grał.
– Zostań.
– Noc się kończy – powiedział Maciek. – Zmieniło się coś?
– Kiedyś… – Gruby poruszył ramieniem, jakby poprawiał niewidoczny ciężar na plecach.

Ponuro rozpatrujący nieudaną próbę ukręcenia paciary, analizując przyczyny porażki (przykrótka kręcioła, za mała micha), nie uległ subtelnym pocieszeniom. Zapewnienia, iż „Smutek to Piękno” i wszystko, a zwłaszcza muzyka serca „wejdzie w sztukę; w jakiejkolwiek formie, ale wejdzie” nie poprawiły mu nastroju. Toteż z dużym opóźnieniem zauważył, że siedzi sam.
Wszyscy z jego otoczenia tkwili przy oknie. Czyżby ktoś w nie zapukał? Z twarzami rozpłaszczonymi na szybie, wypatrywali czegoś. Ale zamglona ulica ziała pustką. Jak wielkie, czarne ptaki polatywały nad nią spopielałe resztki, wywiewane ze spalonej przed dwoma dniami kamienicy. Nadal silny zapach dymu i za dnia odstraszał przechodniów.
Pojedynczo, bardzo powoli odlepiali się od szyby. Wracali do stolika. Ostatnia postać nie zważając, że długi. piękny szal opadł jej z ramion, wlokła go za sobą, zbierając kurz z posadzki i strzępy rozmów. Powtarzały się w nich te same frazy. Że trzeba jakoś żyć, że dłużej tak nie może trwać.

Przytoczył się Były Bydlak, który ocknął się chwilę wcześniej.
– Miałem dziwny sen – zakomunikował.
– Czarny Heniek cię obudził – w głosie Grubego dudniła ironia.
– Heniek to bajok. A ty… Śnił mi się las… Był jeszcze ktoś.
– Widziałeś kiedyś prawdziwy las? – zdziwił się Łysy Maciek.
Były Bydlak uznał, że nie jest to zaproszenie do konwersacji. Szukając nowego audytorium, podążył za szalem, którego skraj właśnie go musnął. Tak dotarł do brzegu oblanej szumem rozmów samotnej wysepki, gdzie przesypywał się piasek milczenia. Wsparłszy ręce na krawędzi stolika, zagadnął: – Kręć pon ino próżne żarny, poezyje, wirse, ksiązki, podobajom ci sie wstązki, stroisz sie w te karazyje, a jak trza sie mirzać z czego, to pon w sobie szyćko skryje.
Gwałtownie wyrwany z roztrząsania paciarowej klęski, odpowiedział automatycznie: – A przecież się nic nie dzieje. I uprzejmie powstał, prostując przy okazji blisko dwa metry gibkiego ciała.
To zaskoczyło Byłego Bydlaka do tego stopnia, że odwrócił 130 kg nie sięgającej 170 cm wzrostu masy o 180°, i chcąc odejść, wpadł na Grubego, który przewidując komplikacje, stanął tuż za nim. Jego z kolei tak zdumiał charakter zasłyszanego dialogu, że nie zareagował ani na potrącenie, ani na fakt, że Były Bydlak zmierza już do następnego stolika. Także gdy stojący naprzeciw niego usiadł wreszcie, wracając do ponurych aspektów nieprzystawalności teorii i praktyki kręcenia paciary, Gruby wciąż trwał w niewygodnej, nienaturalnej pozycji – z lewą nogą wyciągniętą w tył i rękami obejmującymi powietrze.

Czerwonawy blask na schodach drżał, chwilami gasnąc zupełnie. Rozmowy zlały się w szemrzący nurt, coraz słabszy, wolniejszy. Hałasy na zewnątrz ustały. Dzielnica zapadała w krótką, nerwową drzemkę, którą zaraz zakłócą przygotowania do targu na Placu. Ale i z oddali nie dochodziły żadne odgłosy – jękliwego zawodzenia karetek czy łomotu śmieciarek. Jakby całe Miasto zamarło w zawieszeniu, niezdecydowane, czy ostatnie śpiewy opuszczających libacje wyznaczyły koniec nocy, a nieregularne ocieranie o nabrzeże opon na burtach barek otwiera już przemianę w nowy dzień.
Dziury między wolno kapiącymi słowami wypełniał dźwięk, którego nikt nie umiałby nazwać – mogliby się biedzić nad tym adepci zen. Chociaż wszyscy w Knajpie u Grubego mieli podobne skojarzenia co do jego źródła. Zastygli w zasłuchaniu, i niemal widzieli wielki dzwon, rozkołysany, wciąż przed pierwszym uderzeniem serca o wieniec. Albo pozbawiony serca.


(cdn.)


 

Zobacz galerię zdjęć:

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura