bren bren
1121
BLOG

Pomarcowy piec

bren bren Rozmaitości Obserwuj notkę 91


Proces zawłaszczania terminu „wydarzenia marcowe” jest chyba na ukończeniu, bo rocznicowych polemik wyraźnie mniej. Wprawdzie napisano na ten temat mnóstwo, ale przecież żadne argumenty nie przeszkodzą utożsamianiu „marca” wyłącznie z grozą opuszczania raju, jakim był PRL. Nie wdając się w roztrząsania różnych aspektów tych wyjazdów, trzeba przypomnieć, że odbywały się później. Stąd tytuł opowieści z owych czasów.
Dotyczy ona mojego znajomka (nazwijmy go A.), który też wyjechał, ale w roku 80., przez Wiedeń do USA, gdzie przebywa do dziś. Jego ojciec (nazwijmy go W.) zajmował się wówczas różnymi interesami, m.in. handlem walutą. Jak to wyglądało, wyjaśniać tu nie będziemy, młodzi muszą zaczerpnąć wiedzę z innych źródeł. A. mieszkał z matką (rodzice byli rozwiedzeni), a spotykając się z ojcem, od czasu do czasu wypełniał drobne zlecenia. Przekazywał komuś to i owo, przynosił, i „zarabiał” parę dolców, co – jako nieletniemu – pozwalało mu opędzić osobiste, palące i pijące potrzeby.
Wtedy, czyli mniej więcej na początku 1969 r., W. zaangażował syna na dłużej. Zajęcie było dość monotonne, choć nie z tego wynikało rozgoryczenie A., o czym później. W opisie przedsięwzięcia, w którym uczestniczył brakuje kilku szczegółów, ale schemat odpowiadał prostej operacji bankowej. Tyle, że metoda była nietypowa.
Do mieszkania W. przy ul. Sławkowskiej zgłaszali się umówieni wcześniej klienci. Osoby szykujące się do wyjazdu. Tu trzeba jednak wspomnieć o ówczesnych zawiłościach obrotu walutą. Legalny sposób przekazania środków na zagraniczne, a choćby i miejscowe konto – musiał być długotrwały, wymagający podkładki (wszak dewizy można było mieć, ale nie wolno było nimi handlować). A przewożenie gotówki przez granicę bez stosownego zaświadczenia groziło konfiskatą.
Wyjeżdżający przynosili do W. pokaźne sumy. Oszczędności, środki uzyskane ze sprzedaży nieruchomości, itp., itd. Po części w dolarach, po części zamieniane – także u W. – na zielone. Po uważnym przeliczeniu, i odjęciu prowizji dla W., klient składał podpis pod kwotą zanotowaną w zeszycie W., i otrzymywał karteczkę z liczbą odpowiadającą notatce. Czy – poza podpisem W. – były tam jeszcze dodatkowe, tajemne znaki? Niewykluczone. Mógł tak przypuszczać i ten, kto miał się zgłosić – już w wolnym świecie – do wskazanego przez W. banku i otrzymać równowartość liczby zapisanej na wycinku strony z zeszytu w kratkę.
Zadanie A. polegało na spisywaniu nr. serii banknotów w osobnym zeszycie. Następnie pieniądze wrzucano do pieca, podsycając buzujący w nim ogień. Jeśli pominie się te efektowne elementy, cały pomysł przypominał rutynową wymianę banknotów. Zużyte są wycofywane i niszczone. Czy poprzez odesłanie do banku centralnego USA – nie wiem. Jeżeli tak, to nie znaczy, że umowa tam sięgała; być może ze względu na specyficzne okoliczności inny bank uzyskał takie przywileje, i tylko zawiadamiał o wycofaniu z obiegu banknotów o załączonej numeracji. (Te gołe liczby W. przesyłał osobno). Jest w tym jeszcze kilka niewiadomych, które pozostały tajemnicą W.
Tak czy inaczej proceder opierał się na wzajemnym zaufaniu. I musiał funkcjonować sprawnie, bo najprawdopodobniej wieści od pierwszych ryzykantów, którzy podjęli pieniądze na podstawie świstka papieru spowodowały zwiększone zainteresowanie, czego skutkiem (pośrednim) była konieczność skorzystania przez W. z pomocy syna. Cała sytuacja może stanowić zaczerpniętą z życia ilustrację fragmentu streszczonego niegdyś przez K. Kłopotowskiego poradnika „Jak być młodym, pięknym i bogatym”, któremu (dawno temu) poświęciłem sporo uwagi. Z dzieła Żydowskie zjawisko. Siedem kluczy do trwałego bogactwa pewnego ludu w tym wypadku na czoło wysuwałby się sekret 2. (Solidarność. „Samopomoc grupowa jest drugim kluczem do sukcesu”). Potem dołączałyby kolejne (kreatywność itd.), jak zwykle wymagające drobnego uzupełnienia: ich podstawą było uznanie przez szwajcarski bank za równorzędnego partnera krakowskiego konika.
Tu jednak trzeba wrócić do wspomnianej frustracji A. Jego rozżalenie nie wynikało ze współczucia wyjeżdżającym. Ba, o niektórych zdarzało mu się wyrażać nader niepochlebnie. Narastająca wściekłość miała inną przyczynę. Nie mogąc ścierpieć widoku tysięcy dolarów, pochłanianych przez ogień bezpowrotnie i bezsensownie (jego zdaniem), podejmował dyskretne próby uratowania jakiegoś banknociku. Wszystkie udaremnione przez W., który najwyraźniej nie spuszczał syna z oka. Czy podejrzewał go o nieznajomość 2. sekretu, czy nadmierną kreatywność? Trudno dociec, ale niezależnie od wszystkich sekretów i więzów krwi niewątpliwie zastosował zasadę ograniczonego zaufania.

Zobacz galerię zdjęć:

P. Ł.
bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości