Brockley Sid Brockley Sid
299
BLOG

Pojawia się i znika. Sztuka i pieniężna klika

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 0
 
Ai Wei Wei -  
 
 
Zamiłowania do poszukiwania perkalików sztuki współczesnej wiodą często na manowce. Wiele bowiem istotnych informacji ze świata kultury wysokiej i sztuki kończy się lub zaczyna na pieniądzach. Nie koniecznie na wartości danego dzieła, ale niedoborów w kasach artystów, przez co, chociaż zdolni, nie mogą na tyle na ile powinni użyźniać gleby naszego jałowego świata, swoimi dziełami. Z zupełnie niezrozumiałych powodów ‘kasowi’ artyści, spychani są przez walec krytyki do wspólnego mianownika koniunkturalistów żerujących na rosyjskich milionerach, pozbawionych jakichkolwiek zmysłów estetycznych. I chociaż to taka nieco cyniczna łata, załatwia bardzo wiele w wyjaśnianiu otaczającego świata. Kiedyś opisałem charakterystyczny przypadek znanego na Wyspach Brytyjskich D. Hirsta, robiącego na paradoksie, prostocie, a czasami nawet na głupocie ogromne miliony. Sam nazywa siebie beztalenciem, wszyscy w około powtarzają iż wzbił się na wyżyny przez kopiowanie dzieł innych artystów i zupełny przypadek. W duchu, wiele osób, jeśli nie wszyscy, zazdroszczą mu miana najbogatszego twórcy sztuki współczesnej.
 
 
 
 
Gdzie leży zatem sedno sporu?
 
Wytłumaczenie wydaje się proste. Sztuki współczesnej nie da się zawęzić do określonych ram, albo zamknąć w nawiasy. Mimochodem, różnorodność, dosadność, niedopowiedzenia, stanowią jej wypadkowy element. Nieudacznicy narzekający na brak forsy i podkreślający własny talent, starają się złamać tę oczywistą normę. Wmówić otoczeniu, że wielkie i prawdziwe jest tylko to co powstaje gdzieś z boku, na marginesie, przechodzi niezauważane. Mamona psuje do szpiku kości - powtarzają, zwłaszcza tych którzy ją posiedli. Chociaż oni (zawistnicy) robią wszystko aby ją zdobyć. Takie zamknięte koło. Czytelnik zaś i obserwator, zaczyna się zastanawiać czy oby na pewno o krytykę chodzi, czy może brak kasy powoduje wielkie frustracje i czysty obłęd? Moim zdaniem chodzi o mecenat, czyli opiekę nad artystą. Rodzina Medyceuszy biorąc pod opiekę zagubionych a płodnych artystów, przyczyniła się do narodzin i rozkwitu Renesansu. Współczesne państwo (w tym również Polska), utalentowanych, powinno brać pod swoje skrzydła. Oczywiście tak nie jest, bowiem ten śmieszny ułamek budżetu państwa przeznaczany na kulturę w naszym kraju starcza co najwyżej na kawę i ciastka, a nie na rozwój chociażby sztuk pięknych. 
Zatem zasadne jest pytanie o najbardziej miarodajne finansowanie artystów lub generalnie twórców, i kto miałby to robić? Jestem zdania, że każdy powinien zarabiać sam na siebie, jeśli nie jest w stanie wytworzyć i sprzedać dzieł swoich, tak aby zapewnić byt rodzinie i sobie. Powinien zostawić w spokoju dotychczasowe zajęcie i rozpocząć pracę w innym zawodzie na przykład jako cieśla lub informatyk. Ja przynajmniej tak bym postąpił w imię dobra swojego i innych oraz moich wolnorynkowych przekonań. Wiem jednak, że do ideału daleko i znajdą się zawsze stada niezadowolonych malkontentów liczących na jałmużnę. Wobec tego, rada dobra szukać możnego mecenasa, przekonanego co do talentu malkontenta, to znaczy artysty.
 
 
 
 
W zeszłym tygodniu w Wielkiej Brytanii rozdano nagrody w dziedzinie poezji imienia T.S Eliota. Dwóch nominowanych do nagrody pisarzy, zgodnie i z przytupem odrzuciło w proteście nominacje. Powód prozaiczny, fundatorem nagrody była firma Aurum zarządzająca funduszami hedgingowymi. Wiadomo przecież, że finansjera to samo zło, a wymieniona firma reprezentuje jego najgorszą odmianę. Poza tym finansistom nie po drodze z prawdziwą sztuką, zatem sprzeciw jak najbardziej słuszny. Całkowicie nie zwariował jedynie zwycięzca nagrody (ok 125 tysięcy złotych sic!) John Burnside, który zupełnie pragmatycznie przyznał: „cieszę się kiedy biznes, czy osoba posiadająca pieniądze, niezależnie od źródła ich pochodzenia, pragnie wesprzeć sztukę”.
 
Lubię włóczyć się przez życie,
Bo tułaczka życiem mym
Gdybym nawet chciał pracować
To mi nie do twarzy z tym
 
-Stanisław Birmy Dróbecki, Erotyki
 
Prawdziwy pech, że wszyscy artyści pisarze nie mówią jednym głosem. Być może gdyby mówili jednogłośnie mogliby doradzić nam jaka jest najlepsza metoda na pogodzenie tych dwóch zepsutych do szpiku kości światów. Lub zwyczajnie pozbywając się cynizmu i zerkając w lustro mogli by rzec, w dupie zasady i złote środki, żyć trzeba i jeść również. Tym bardziej, że patron wymienionej nagrody T. S Eliot sam poeta, był raczej realistą, pracował bowiem w londyńskim city, w banku Lloyds, a wieczorami do poduszki skrobał wiersze. I może z poziomu własnego nagrobka, swoim życiorysem, stara się doradzić naśladowcom, czym jest realizm życiowy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura