Brockley Sid Brockley Sid
458
BLOG

We wrzawie neurotycznego Muncha

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 0

  

Uczcijmy to lampką szampana – szepnął zadowolony z transakcji Borys lub Liu Liao. Tak przecież, projektując sobie, można założyć że wyglądała uczta tuż po aukcji Sotheby gdzie wspomniany delikwent w zaciszu swojego gabinetu, konsumując bąbelki z kieliszka, zachwyca się nowym nabytkiem – „The Scream” lub bardziej polsko „Krzyk” E. Muncha.
 
 
 
Świat uwielbia zachwycać się wielkimi cyframi, tym bardziej jeśli oscylują one w okolicach 120 milionów dolarów, rozbijają się o granicę absurdu kolidując z próżnością. To wszystko rozgrzewa do czerwoności policzki, zachłystujących się ostatecznym upadkiem i katastrofą światowych finansów wiecznych malkontentów, lub jak mawia mój doświadczony życiem znajomy, zwykłych gołodupców zazdrośników. Pomijając te negatywne i być może niesłuszne określenia warto zatrzymać się na chwilę nad stanem światowego rynku sztuki, mającego się wbrew przewidywaniom – bardzo dobrze. Wspomniana aukcja miała w swoim zasobie kilka innych ciekawych dziełek, Matisse czy Cezanne, sprzedanych łącznie z malowidłem Muncha za 330 milionów dolców. Nie pochylam się tutaj nad walką chińsko-rosyjską, trwającą niespełna 12 minut, uwieńczeniem której była wspomniana zawrotna kwota. Lecz bardziej nie daje mi spokoju trend obecny i widocznych w licytacjach, zapominamy o sztuce pamiętamy kwoty. Może to banał ale jakże prawdziwy, chociaż skoncentrowani na sukces ludzie powiedzą – przecież właśnie o to chodzi. Zwyciężać pieniędzmi.
 
 Zajmujący się tematyką zmienności rynku sztuki (czytaj mamony topionej w różne dzieła) dr Clare McAndrew, publikuje co jakiś czas bardzo ciekawe zestawienia. Globalny rynek obrotu dziełami sztuki, jej zdaniem, to ponad 46 miliardów euro. Jednak bardziej przyciągający uwagę jest inny wskaźnik 63 procentowy wzrost cen od 2009, kiedy to powiew kryzysu zaglądał wszystkim z przejęciem w oczy.
 
Podobno również pogłębia się przepaść między najbardziej zasobnymi w gotówkę kolekcjonerami a całą resztą szarych biedniejszych zbieraczy.
Petter Olsen Norweg, będący dotychczasowym właścicielem obrazu podkreśla iż wyjątkowość obrazu, leży w jego niepowtarzalności. Podczas gdy znaczna część artystów przez swoje dzieła pragnie coś powiedzieć, Munch swoim obrazem krzyczy do odbiorcy. Dramat widocznej postaci nie może pozostawiać obojętnym nikogo. Nawet jeśli uznamy to za kicz, to przecież jest kiczem o blond niebieskich włosach ciągnących się po krawędzie płótna.
 
 Ekspresja przedstawiana przez Muncha miała dla jego neurotycznej osobowości tytaniczne znaczenie. Pisał:
 
„Natura krzyczała w mojej krwi…..kiedy oswoiłem się z myślą że nigdy nie pokocham”
 
Pewnie współczesna psychologia wytłumaczyłaby jego twórczość j jako zespół traumy wczesnego dojrzewania lub inny mało znaczący zespół banałów. Edward Munch urodzony w 1863 rok, traci matkę w wieku pięciu lat, jego siostra umiera w 1877 roku. Można rzec temperament pesymisty. Ale gdzie tak naprawdę leżała inspiracja?
 
„Spacerując z przyjaciółmi wzdłuż drogi, przy zachodzącym słońcu, niebo zamieniło barwę na krwisto czerwony kolor. Poczułem wówczas powiew melancholii. Zatrzymując się śmiertelnie zmęczony, zobaczyłem fiordy, miasto zatopione w językach ognia oraz krwi. Pozostałem z tyłu, trzęsąc się w niepewności. Poczułem wielki krzyk natury„ E.M.
 
Warto wspomnieć o kilku współczesnych inspiracjach „Krzyku”.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Na progu śmierci, poza Skandynawią i Niemcami E. Munch był prawie nieznany. Przez dekady marginalizowany, 21 wiek wita go fanfarami zwycięstwa, w blasku fleszy, olśniewających walizki wypchane pieniędzmi, stojące w kolejce oby oddać hołd za dzieło będące teraz krzykiem powszechnym, nie tylko pojedynczego odizolowanego artysty. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura