Przed 35 lat, i po...
Byłem jednym z wielu milionów uczestników powstawania Solidarności w tamtych dniach roku 1980. Czynnym uczestnikiem. Wiele dni i nocy, jakie spędziłem w MKZ NSZZ "S" Szczecinek upoważnia mnie do jednoznacznego określenia, kto był niezaprzeczalnym przywódcą odradzającego się społeczeństwa. Nikt inny niż Lech Wałęsa, za którym podążały ogromne rzesze Polaków. Jego nazwisko było na ustach wszystkich. Zarówno tych budzących się ze snu, jak i jego zaciekłych przeciwników z obozu rządzącej PZPR. Nawet żołnierze Armii Czerwonej, stacjonujący w samym Szczecinku jak i nieodległym Bornem Sulinowie znali to nazwisko. Według ich propagandy Wałęsa był przedwojennym generałem, a więc przeciwnikiem ZSRR. Tak przynajmniej można było usłyszeć od tychże żołnierzy, mocno złych na Wałęsę, że to przez niego są w pełnej gotowości bojowej i niejedną już noc przespali w... butach na nogach. Jeśli więc w ostatnich latach słyszę głosy oczerniające jego osobę o wiele złych rzeczy, to mi po prostu wstyd. Nie za niego, lecz moich rodaków, starających się ośmieszyć jednego z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na świecie. I na tym świecie szanowanym od lat. Nawet jeśli w jego życiorysie była jakakolwiek skaza na honorze, to na litość boską:
"Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci
w niego kamieniem"
Nasz szacunek dla własnej, wtedy dziejącej się historii i jej promowanie na świecie nie powinien na to pozwalać. Sami w ten sposób obrzydzamy to wielkie, nasze wspólne zwycięstwo w oczach świata, a później dziwimy się, czemu to obalenie muru berlińskiego jest bardziej znanym i cenionym. Na dodatek usilne starania o wypromowanie takich to osób jak Kaczyńscy i ich otoczenie na bohaterów tamtych dni, jest po prostu zwykłym łajdactwem ludzi, znających jedynie tamtą historię z fałszywych opowiastek nieprzyjaciół Lecha Wałęsy...