Roman.Graczyk Roman.Graczyk
650
BLOG

Rozdział czwarty: W sidłach - odcinek 67

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Ks. Mieczysław Maliński

Jako stosunkowo jeszcze młody kapłan (rocznik 1923) Mieczysław Maliński wyjechał w 1963 r. na studia do Rzymu. Gdy wrócił do Krakowa, t.w. „Targowska” relacjonowała swojemu oficerowi prowadzącemu 18 stycznia  1968 r.: „Do kraju po kilku-letnim pobycie wrócił współpracownik <<Tygodnika Powszechnego>> ks. Maliński Mieczysław. Przychodzi do redakcji w ubraniu cywilnym, b. elegancki, pozujący na obcokrajowca. Ks. Maliński studiował w Rzymie. Wyjeżdżał również do USA z Rubinem, wówczas jeszcze nie biskupem. W Krakowie zamieszkał przy ul. Czarnowieyskiej w bloku PKO tzn. – takim gdzie opłaty realizuje się w dolarach. Maliński przywiózł sobie również śliczny samochód koloru jasnego. Skąd miał na to pieniądze (przecież za studia się nie płaci[1]) nie mam pojęcia. Przypuszczam, że będąc w kontakcie z Rubinem otrzymał pomoc materialną od niego”[2].

To, co zauważyła „Targowska”, było łatwe do zauważenia. Wiele osób, które znały Mieczysława Malińskiego wtedy i później, są zgodne, że ten nietuzinkowy przecież duchowny miał w sobie pewien feblik: potrzebę błyszczenia. Wyrażało się to w sposobie bycia, w stroju, w utrzymywaniu bliskich relacji z kręgami artystycznymi Krakowa – szczególnie to ostatnie nie było w owym czasie zjawiskiem nagminnym w szeregach duchowieństwa. 

Wydaje się, że ta cecha charakteru była zarówno przyczyną jego życiowych sukcesów, jak i klęsk.

 

Urodził się w roku 1923 w miejscowości Brzostek na Podkarpaciu. Jako chłopiec miał typowe zainteresowania: piłka nożna oraz mechanika, ale oprócz tego – nietypowo – pochłaniał ogromne ilości książek.

W młodości zetknął się – podobnie jak młody Karol Wojtyła – z Janem Tyranowskim, krakowskim mistykiem. W latach niemieckiej okupacji Tyranowski, z wykształcenia księgowy, ale z wyboru krawiec, gromadził młodych ludzi w swoim mieszkaniu na Dębnikach, by wspólnie się modlić i studiować pisma mistyków takich jak św. Jan od Krzyża i św. Teresa z Avila. Kilkunastu spośród jego uczniów zostało potem kapłanami.

Mieczysław Maliński po święceniach w roku 1949 był przez 11 lat wikarym w Rabce, potem pracował krótko w Krakowie. Uchodził w powszechnej opinii za księdza energicznego i mającego mir u młodzieży. Jego siła jej przyciągania brała się z nowoczesnego stylu duszpasterskiego: bezpośredniego języka, cywilnego stroju, skracania dystansu, dobrej znajomości współczesnej kultury. Nie bez znaczenia były zewnętrzne atrybuty tej nowoczesności. Mówiło się o nim: ksiądz, który chodzi w swetrze z golfem i jeździ na motorze.

W aktach personalnych Antoniego Ochęduszki znajdujemy ciekawą informację o ks. Malińskim z 1960 r. Opisuje[3] on przebieg zjazdu przyjaciół „Tygodnika Powszechnego”. W czasie dyskusji zabrał też głos ks. Maliński: „(…) mówił o potrzebie zmian w kościele katolickim, które zbliżyłyby ludzi do wiary. Podkreślił, że prości ludzie nie rozumieją łaciny, więc ksiądz podczas nabożeństwa nie kieruje właściwie modłami, a każdy modli się jak umie i jak mu wygodnie. Często ogranicza się to tylko do zewnętrznych form, jak żegnanie się, bicie w piersi itp. Z tego względu wypływa potrzeba wprowadzenia do liturgii przynajmniej, gdzie jest to możliwe języka narodowego, zrozumiałego dla wiernych”.

Wkrótce został wysłany na studia filozoficzne do Lublina, na KUL. Po ich ukończeniu kształcił się dalej, tym razem w kierunku teologicznym, w Rzymie, w Monachium i w Műnster. Wrócił do Krakowa z doktoratem na przełomie roku 1967 i 1968.

Wtedy jeszcze bardziej związał się z „Tygodnikiem”. Był wielkim zwolennikiem Soboru. I znowu – podobnie jak bardzo wielu ludzi z tego środowiska – nie w sposób wyrozumowany, ale poprzez osobiste zaangażowanie. Maliński proponował duszpasterstwo z ducha Soboru jeszcze przed Soborem. Dlatego gdy zmiany w Kościele oficjalnie się dokonały, nie było dla niego problemem, jak „wdrażać” odgórnie zadekretowane reformy. Te reformy były tylko potwierdzeniem jego własnego przeżywania chrześcijaństwa i Kościoła.

Miał łatwość komunikowania się z ludźmi, a także w ogóle dar ekspresji. Szybko po powrocie z zagranicy stał się sławnym krakowskim kaznodzieją: obok ks. Pietraszki, potem Tischnera i o. Kłoczowskiego. Był związany z kilkoma krakowskimi kościołami: św. Szczepana, św. Anny, ale najbardziej z kościołem ss. Wizytek, którego został rektorem w roku 1976. Jako kaznodzieja był zwięzły i precyzyjny. Bywał też ostry w słowach i prowokujący do myślenia. Był ważną postacią – trudno sobie wyobrazić pejzaż duszpasterski Krakowa lat 60. i 70. bez ks. Malińskiego. Wrósł szczególnie w kościół ss. Wizytek, gdzie przez lata gromadziło się grono jego wiernych słuchaczy, zwolenników i nieledwie wyznawców.

W „Tygodniku” pisał dłuższe teksty o problematyce duszpasterskiej, ale nie z ich powodu będzie zapamiętany, lecz z powodu krótkich cotygodniowych  rozważań moralno-teologicznych, sygnowanych inicjałami „ks. MM”. Tzw. ramki Malińskiego były jak jego kazania: krótkie, precyzyjne i niekiedy kłopotliwe dla moralnego dobrostanu czytelników. Były współczesnym odczytaniem orędzia sprzed dwóch tysięcy lat, wskazówką, jak można i należy, opierając się na wierze chrześcijańskiej, zachować się przyzwoicie. Trzeba przy tym pamiętać, że pokusy moralnej drogi na skróty wychodziły w tamtych czasach często od panującego systemu władzy. Dlatego apele moralne o to, by zachować się przyzwoicie, niekiedy zderzały się z ciążeniem owego systemu i tak były odczytywane, chociażby ich autor specjalnie się o to nie starał. Można rzec: „ramki Malińskiego” to „Tygodnikowa” klasyka, bez „ramek” nie byłoby „Tygodnika”, jaki znaliśmy.         

Pisał też książki. Pisał je z łatwością. Jego bibliografia w Bibliotece Jagiellońskiej liczy 214 pozycji[4]. W tym sporo przekładów i kolejnych wydań, ale i tak pozycji oryginalnych uzbiera się koło setki. Dla dzieci, dla młodzieży i dla dorosłych. O Panu Bogu, o problemach egzystencjalnych, o teologii, o Janie Pawle II, a na koniec często też – w gruncie rzeczy – o sobie. Już we wczesnych latach 80. w Krakowie żartowano, że ksiądz Maliński jest tak płodnym autorem jak Józef Ignacy Kraszewski. W tym mniej więcej czasie w kręgach katolickich Krakowa krążył dowcip: Ksiądz Maliński prezentuje w Watykanie Janowi Pawłowi II swoją kolejną książkę o nim (to znaczy o Papieżu). Ten witając go, przegląda podarowany mu egzemplarz i powiada: „Widzę, Mieciu, że napisałeś kolejną książkę o sobie”.  

Ksiądz Maliński jest człowiekiem otwartym i uważnym. Gdy z kimś rozmawia, patrzy mu w oczy. Jest inteligentny i zdecydowany w sądach. Nie dziwi jego popularność w Krakowie i nie tylko w Krakowie.

Mimo to w „Tygodniku” był w latach 80. przyjmowany z niejaką rezerwą. Jak z tym było wcześniej, nie wiem, ale wtedy nie traktowano go do końca poważnie. Takie rzeczy bardziej się wyczuwa, niż się je zna pod postacią otwarcie sformułowanej oceny. Pracując wtedy w „Tygodniku”, miałem wrażenie, że tym, co sprawia, iż ks. Maliński nie jest brany do końca na serio, jest pewien rodzaj narcyzmu, jakiemu się oddaje.  Był ceniony za „ramki”, bo tam był jakiś prawdziwy, nie krygował się i nie mówił bez potrzeby o sobie. Mniej był ceniony za publicystykę – może dlatego uprawiał ją wtedy w „TP” rzadko. Jeszcze mniej – za coraz obficiej wydawane książki.   

Ksiądz Maliński mimo 87 lat jest ciągle aktywny: odprawia msze u ss. wizytek, wydaje kolejne książki, prowadzi stronę internetową (http://www.malinski.pl).

Ciąg dalszy historii współpracy ks. Mieczysława Malińskiego z SB w następnym odcinku

[1] Lapsus: autorce tych słów chodziło o to, że ks. Maliński nie zarabiał pieniędzy z tytułu studiowania

[2] IPN Kr 009/7936, t. 1, k. 273-274

[3] IPNKr 009/6460, t. II, zob. wyjaśnienie formalnego statusu Antoniego Ochęduszki i jego postawy w stosunku do SB w rozdziale III

[4] W dniu 6 grudnia 2010

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura