Co się człowiek napoci, nawysila, włosów wytarga, aby odpowiedzieć na podstawowe dla istnienia państwa polskiego pytania. Mianowicie, ile to mamy żądać reparacji wojennych od Niemiec i za pomocą jakich narzędzi politycznych.
Ale od czego są politycy PiS. Powinienem dawno na to wpaść, zwłaszcza, że otwieram telewizor, a tam chodzą sklepy. Tak jest! Dobrze czytacie! Tylko w Polsce chodzą sklepy.
Czyż to nie nasz idiom: „ma łeb jak sklep”? Tak określamy szczególnie kumatych ludzi. A łby jak sklepy – co ja piszę: supermarkety – maja pisowcy.
Oto Sklep Błaszczak (po co mu imię Mariusz? Aby drwili z niego, że takie też miano nosi przydupas prezesa w „Uchu prezesa”?) wyliczył, że reparacje dla Polski wynoszą 1 bilion dolarów, co po dzisiejszym kursie wyniesie 3,5 biliona złotych.
Mateusz Morawiecki już może zaczynać budowę drugiej Gdyni i COP2, bo przecież przymierza się do bycia Eugeniuszem Bodo, przepraszam: Kwiatkowskim.
Inny Sklep Czarnecki („o w pół do pierwszą”, tak mówi Obatel Ryszard) postraszył Angelę Merkel, że reparacje wojenne zostaną umiędzynarodowione.
Pewnie Merkel nie wie, gdzie się podziać, tak się boi pomysłów Sklepa Czarneckiego.
Sklep umiędzynarodowi w Parlamencie Europejskim, a Waszczykowski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
Za przeproszeniem, Mrożek to był żaden dramaturg, takich farsownych pomysłów by nie wymyślił, a „Operetka” Gombrowicza na zamku księcia Himalaj ma się nijak do faktycznej operetki na Nowogrodzkiej.