capa capa
1051
BLOG

Dulcynea w okowach

capa capa Kultura Obserwuj notkę 162

Siedzielim sobie z Rosynantem, moim rączym rumakiem, i gralim w brydża. To znaczy ja grałem w brydża, Rosynant grał w bridża, bo on jest konserwatystą. Gralim z dwoma dziadkami. Babć nie mieliśmy pod ręką (Rosynant pod nogą), ale może to i dobrze, bo babcie nie mają drygu do kart. Gralim tak, gralim, nic nie zapowiadało rozwiania nudy, gdy nagle dostalim depeszę. "Tragedia w Tabasco - stop - Dulcynea w okowach - stop - słońce nie chce wschodzić - stop - konieczna pomoc- stop - przybywaj - stop."

Zamarłem. Rosynant zrobił głupią minę, taką końską, dając do zrozumienia, że mielim się kąpać. Po grze. Ja w badejkach, on saute. Konie nie mają się czego wstydzić. Rozwarłem usta. Zawsze tak robię, gdy nie wiem, co powiedzieć. Rosynant zapodkowił.

- Wiem, co chodzi ci po tym durnym mózgu. Nic z tego!

- Rosynancie - odrzekłem, bo mi usta zesztywniały - przyjacielu ...

- Nie jestem twoim przyjacielem, jestem koniem, a to, że mówię, o niczym nie świadczy. Znam konie, które mówią, chociaż nimi nie są, a występują w telewizji.

- Nie gniewaj się i nie gorączkuj. Dulcynea jest w potrzebie, moja miłość wygasła, ona jest człowiekiem, człowiekowi człowiek musi pomagać, żeby móc siebie nazwać człowiekiem. Jedźmy, proszę, skoro nas wzywają.

- Jedź sam, bywaj zdrów.

Lewy sierpowy, prawy prosty i strzał z półobrotu (sam nie wiem, jak na to wpadłem) zdusiły bunt w zarodku.

- Doniosę na ciebie animalsom - zapiszczał, licząc zęby. Na inne argument się nie zdobył. I pojechalim. Jechalim, jechalim, jechalim. Nie dojechalim, bo Rosynant się ochwacił. Nie wiem, czy ze starości, czy z powodu naszych rączych, rozgrzanych pracą urzędniczą do czerwoności autostrad. Umieściłem go w pobliskim szpitalu, w którym wprawdzie nie było wolnych łóżek, ale kto widział, żeby koń leżał w łóżku. Pani doktor, podobna do innych pań doktor z telewizji, obiecała zrobić mu lewatywę. Uroniłem kilka ślozów i tanimi liniami lotniczymi doleciałem do celu.

Słoneczną w przeszłości Iberię (nie była to Iberia kaukaska, dodaję na wszelki wypadek, przy okazji składając hołd wszystkim geografom) pokrywały ciemności, dawna ciemnota nie pozwalała o sobie zapomnieć. Uzbrojony w latarkę najnowszej generacji pokazałem ciemności, gdzie mam jej staroświeckie chwyty. Bez trudu, aczkolwiek nie bez zmęczenia, dotarłem do Tabasco. Doskonale znałem drogę, wszak Tabasco było moją Maroną, chociaż nie miałem gruźlicy. Miałem pylicę, ale pylica kojarzy się z Idą, szedłem więc bez kompleksów. Szedłem tak, szedłem, a mijani ludzie wyglądali, jakby mieli "drut kolczasty w dupie" (to nie ja, to Morcinek, ja nie używam słowa dupa). Wyglądali jak wyglądali, ale nie odmówili pomocy.

Dowiedziałem się, że sławna Dulcynea, bojowniczka o wolność i mocium panie, za rządów księcia Don Carlosa Borii wyróżniona przez księcia podaniem jej książęcej dłoni do ucałowania (omal jej, tej dłoni, rzecz jasna, podobno nie zjadła z miłości i oddania), cierpi. Ona, która zwalczała pastucha Andresa z Quintanaro, jak zwalcza się perz, bo był szkodnikiem. Ona, która nie dosypiała, nie dojadała, nie dawała dojadać i dopijać innym. Ona, która swemi skrzydły ("Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióry" - przypis 78, s. 989 w jej niestrudzenie pisanych, wiekopomnych "Awitaminozach zdrowego rozsądku i okolic") rozganiała czarne chmury porywające się na iberyjski dobrobyt. Ona, która zawsze na czas zdołała zdmuchnąć płonącą zapałkę w nieludzkiej dłoni pastucha Andresa z Quintanaro - znanego podpalacza in spe ziemi iberyjskiej.

- Alle, alle - rzekłem po iberyjsku, bo obawiałem się, że będę musiał słuchać tych opowieści przez następny miesiąc.

Wzięli mnie za Niemca i nieoczekiwanie przyspieszyli narrację. Byłem tak samo zdziwiony jak oni, ale nic to. Okazało się, że Don Carlos Boria został mammamuszim i opuścił mlekiem, miodem i łzami poddanych płynącą Iberię. Dulcynea na wieść o tym na dni kilka odpłynęła. Ze szczęścia. Do krainy szczęścia. Powróciła, nie tracąc radości, ale okazało się, że nowy książę Don Carlos Boria II Mniej Genialny Ale Jednak Genialny zapomniał o jej istnieniu. Nie dał jej dłoni do ucałowania. Mało tego. W wyniku dziwnych zbiegów okoliczności, pomyłki, przoczenia, być może nawet jakichś najbardziej tajnych i złowieszczych, zakulisowych działań pastucha Andresa z Quintanaro, Dulcynea z Tabasco została wtrącona do wieży w Tabasco. I siedzi tam, bidulka, do dziś.

- Dobar dan - powiedziałem po niemiecku i poszedłem. Ivo Andrić niepostrzeżenie kopnął mnie w to, co Morcinek nazywa dupą, a ja nazywam inaczej. 

Stanąłem u stóp wieży, jeśli to tak można nazwać, a jeśli nie można - stanąłem pod wieżą. W okratowanym oknie wieży (wysoko, wysoko, nie przeszkadzało mi to, bo poza latarką miałem lornetkę najnowszej generacji) pojawiła się Dulcynea. Zakręciło mi się w głowie albo w okularach lornetki, tego nie jestem pewien. Nareszcie! Werona bez balkonu. Ona i ja, ja i ona, wszystko we mnie kona.

- Heraklesie, Heraklesie! - to Dulcynea.

- Chyba Romeo? - to ja.

- Ihahahahania nie będzie, daję słowo - to ona.

- Miłości ma, zawsze wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień - to znów ja, podekscytowany.

- Heraklesie, uwolnij mię, jam skowana, skrzydeł rozpościerać nie mogę, ulecieć nie mogę, wylecieć też nie mogę. Uwolnij mię, bo ten wstrętny pastuch, czuję to i widzę mem szóstem zmysłem, nie ma już zapałek, ma zapalniczkę Zippo. A Zippo ... Zippo to Zippo. Tylko ja mogę ugasić ten płomień. Herklesie, nie zwlekaj, zwlekaj odzienie, byś się nie spocił, i bieżaj, by mnie rozkować. Iha ... Tak tylko żartowałam, mam kaszel.

Zdjąłem wszystko. No, prawie wszystko. Badejki zostały na miejscu. Nie jestem Rosynantem. Uzbrojony jedynie w hart ducha i grubą linę najnowszej generacji (nie wiem, dlaczego ją zabrałem ze sobą, widocznie też mam szósty zmysł) podnosiłem nogę, by rozpocząć wspinaczkę, gdy nagle ...

Rosynant kopnął mnie w to samo miejsce, w które poprzednio kopnął mnie Andrić, potem kopnął jeszcze raz, chyba w inne miejsce, bo utraciłem zmysły. Gdy je odzyskałem, znalazłem się w tym samym szpitalu, w którym wcześniej umieściłem Rosynanta. Dla mie też nie znaleziono wolnego łóżka, mimo że nie jestem koniem, ale na tym podobieństwa naszych pobytów się, niestety, nie skończyły. 

 

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura