Miałem dziś okazję poprowadzić w Nowej Hucie (Muzeum PRL w dawnym kinie „Światowid”) spotkanie z Maciejem Twarogiem, poświęcone jego właśnie wydanej książce „Alfabet nowohuckiego przedmieścia”.
Maciej jest postacią świetnie rozpoznawalną w NH. Nie bez powodu: trzydziestokilkulatek, od wielu lat angażuje się w życie swojego miasta/dzielnicy. Kontrowersyjny, nie stroniący od ostrych wypowiedzi, zawsze zainteresowany tym, by Nowa Huta na mapie wyobraźni i symboli dzisiejszej i nieco dawniejszej Polski była traktowana serio i z szacunkiem.
Przez kilka lat był radnym Krakowa, z jego inicjatywy zorganizowano choćby pierwszy konkurs na komiks nowohucki, konkurs „Na Fundamencie Krzyża” (upamiętniający obronę krzyża w roku 1960). To Maciej był także pomysłodawcą Nowohuckiego Maratonu Filmowego (odbyły się cztery edycje), Święta Kopca Wandy, inicjatywy tożsamościowej J LOVE NOWA HUTA. To on stworzył nieistniejący już niestety „1949 Club” – miejsce, które miało być i przez jakiś czas było ambitnym nowohuckim klubem kulturalnym, z domową szarlotką, bez alkoholu, ale z własnymi wystawami i pokazami filmów.
Macieja poznałem zdaje się w roku 2005 – właśnie na jednym z Maratonów Filmowych w nowohuckiej Alei Róż. Pisałem wówczas do „Trybuny”, więc miałem gdzieś z tyłu głowy jego obraz jako „narodowca”. Ale stało się jakoś tak, że nasze drogi przecinały się później z mniejszą lub większą regularnością – zawsze, gdy pisałem teksty o Nowej Hucie był życzliwym, kompetentnym opowiadaczem. W pewnym sensie na moim obrazie i podejściu do NH (gdzie mieszkałem zresztą może rok) zaważyli w największym stopniu on i Adam Gryczyński, fotograf, twórca dwóch albumów, „Czas zatrzymany”, poświęconych „Nowej Hucie sprzed Nowej Huty”.
Maciej napisał alfabet: zadziorny, ale także pełen sentymentu, szacunku i zakorzenienia w „małej ojczyźnie”. To ważne – bo bywamy wyznawcami patriotyzmu „uogólnionego”: mówimy o rzeczach wielkich, a potykamy się o chodniki w swojej okolicy, mówimy o Polsce, a skrzeczy rzeczywistość nam najbliższa - i na to jesteśmy głusi.
Alfabet, jak to alfabet: A, B, C... aż do Ż. Właściwie to zazdroszczę Maciejowi, jako ktoś kto większość życia bywał to tu, to tam, tego zakorzenienia: wyrastania i wrastania w jedno miejsce, jego okolice, ludzi, klimaty.
Na spotkaniu było kilkadziesiąt osób – w większości ludzie młodzi. Dla mnie to symptomatyczne, to znak, że Maciejowi się udało – jest wiarygodny, choć pewnie nie każdemu w NH z nim po drodze. Jest także facetem z krwi i kości, który działa tu i teraz, nie kultywując różnych „świąt obolałej dupy” (określenie Kelusa), choć – czego potwierdzenie znajdziecie w „Alfabecie nowohuckiego przedmieścia” – o historii swego miasta dobrze pamięta. I tym także budzi mój szacunek – jesteśmy niemal równolatkami, z pokolenia które „na wejściu” do III RP określano jako „Generation X”: amorficzne, bez tożsamości... Itd. Jak się okazuje, była to po części bzdura – Twaróg, cały w dziarach, który w alfabecie pisze i o Bogdanie Włosiku, i o wódce i o
Kreatorze, Cyganach, deskorolkach i siniakach pokazuje, że tożsamość – ma sens. Choćby taka banalna, z ławeczką przed blokiem, starymi znajomkami i coraz to nowymi troskami i radościami codziennego dnia.
PS. Na spotkaniu Maciej mówił, że chce się zająć jedną z ostatnich nowohuckich „białych plam” – żyjącymi tam przez lata, na siłę osiedlanymi Cyganami/Romami. Maciej, jeśli o mnie chodzi – daję dwie łapy, pióro i łeb do pomocy, bo temat kręcił mnie „od zawsze” – i zawsze stanowił mur nie do przebicia.