coryllus coryllus
616
BLOG

O Sienkiewiczu i księciu Wiśniowieckim

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Gdyby „Ogniem i mieczem” zostało napisane przez pisarza z kręgu kultury anglosaskiej byłoby zapewne książką o władzy, politycznych apetytach i konflikcie religijnym. Być może w Polsce wolnej i silnej powieść o podobnej wymowie napisałby także Henryk Sienkiewicz. Głównymi postaciami tego dzieła byliby wtedy Jeremi Wiśniowiecki i Bohdan Chmielnicki. Jeślibyśmy chcieli pomyśleć teraz, już, o ekranizacji naszej hipotetycznej, historycznej powieści to w rolach głównych proponowałbym obsadzić Roberta de Niro i Jacka Nicholsona (kiedy byli młodsi oczywiście). Jeśli ktoś się dziwi, albo ma ochotę się uśmiechnąć – proszę bardzo. Ja jednak, od kiedy sięgam pamięcią zawsze widzę księcia Jeremiego obleczonego w postać de Niro, z czarną, krótko przystrzyżoną brodą, odzianego w złoty żupan, jak klęczy samotnie przed ołtarzem w kościele w Łubniach i modli się o powodzenie swoich przedsięwzięć. Film, który nakręcił Hoffman uważam, za pomyłkę i absurd, a obsadzenie Andrzeja Seweryna w roli księcia, za słaby dowcip. Przecież on tam wygląda, jak zły czarownik z filmu o przygodach pana Kleksa!

Dlaczego Nicholson miałby zagrać Chmielnickiego? Jedną z moich ulubionych scen w powieści Sienkiewicza jest moment kiedy Chmielnicki dobija targu z Tuhajbejem i wydaje rozkaz wymarszu z Siczy, każde rozbijać beczki z wódką i trzeźwieć, siodłać konie i tłuc po łbach opornych i pijanych, którzy opóźniać będą wykonanie rozkazów.  Nie wydaje mi się, by Bohdan Stupka w ogóle przestudiował tekst książki lub cokolwiek poza ukraińską hagiografią na temat Bohdana. Mam wrażenie, że wściekły i półtrzeźwy Nicholson zagrałby pisarza wojsk zaporoskich i niebo lepiej i bardziej przekonująco.
 
Od tych dwóch postaci należałoby właściwie zaczynać wykład o historii, chwale i upadku Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Bo nic przecież na tej historii bardziej nie zaważyło niż konflikt pomiędzy księciem wojewodą, a pisarzem wojsk zaporoskich. Konflikt, który postrzegamy zwykle poprzez pryzmat win i zaniedbań Polski i Polaków na Ukrainie, bo tak nam tę sprawę naświetla Jasienica i wielu innych popularyzatorów historii. W wizji tej Chmielnicki, nawet jeśli odsądzany jest od czci i wiary, ukazuje się zwykle jako człowiek walczący o sprawę słuszną i świętą – o wolność narodu. Oczywisty jest fałsz takiej wizji, ale tłumaczył go tutaj nie będę, bo chciałbym chwilę przyjrzeć się księciu Jeremiemu. Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że książę rządził na swoim Zadnieprzu przez siedemnaście lat jedynie, że stworzył tam samowystarczalną gospodarczo organizację, która nie ustępowała najbardziej rozwiniętym regionom Europy, to łatwiej zrozumiemy jego wściekłość na bunt, na kozaków i Chmiela. Łatwiej także przyjedzie nam zrozumieć księcia, jeśli przyjmiemy za pewnik to, co plącze się niewyraźnie, ale jest dość mocno zaakcentowane we wszystkich opracowaniach na temat Jeremiego – jego ambicje dotyczące korony. Otóż ten człowiek chciał być królem, albo też marzył o koronie dla swego syna, a to kazało mu traktować poważnie państwo, w którym żył i podpowiadało mu, że tylko związanie się z owym państwem na dobre i na złe może przybliżyć go do realizacji tej wizji.
 
Takie było, jak przypuszczam, podłoże, na którym wyrosła decyzja o zmianie wyznania. Tragedia Jeremiego Wiśniowieckiego polegała na tym, że był on jednym z nielicznych ludzi w Rzeczpospolitej roku 1648, którzy traktowali swój kraj poważnie. Trudno powiedzieć tak o księciu Dominiku Zasławskim czy nawet o Jerzym Ossolińskim. Drugim człowiekiem, który mierzył się z Rzeczpospolitą serio był oczywiście Chmielnicki. I to by było na tyle. Tron, który potrzebował króla na miarę Batorego zajęty był najpierw przez mitomana marzącego o wojnie z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem, a potem przez choleryka, który zraziłby do siebie wszystkie anielskie chóry, gdyby jakimś cudem przyjęto go do nieba. Ówcześni ludzie władzy czyli kanclerz Ossoliński, król Władysław IV, a potem jego brat Jan Kazimierz prowadzili dwie kampanie na Ukrainie, jedną nieudolną w polu przeciwko Chmielnickiemu, któremu sprzyjali i drugą bardzo skuteczną w zaciszu gabinetów przeciwko księciu Jeremiemu, którego nienawidzili. Dlaczegóż książę zasłużył sobie na takie, zbrodnicze w efekcie, traktowanie? Był to bowiem człowiek, który jak już się za coś zabrał, to rzecz owa natychmiast przemieniała się w brzęczącą monetę, lub po prostu w sukces. Tak było z prywatną armią Jeremiego, tak było z jego inicjatywami gospodarczymi, tak było z bitwami które wydawał i które przyjmował, tak było z rodziną, którą założył z 15 letnią Gryzeldą Zamojską.
 
Na tle gromady utuczonych nieudaczników, jacy decydowali o polskiej polityce w roku 1648 jawi się książę, jako ktoś w formacie Juliusza Cezara, a na pewno, jako godny następca hetmana Stanisława Koniecpolskiego. Obdarowanie takiego człowieka godnością hetmańską, oddanie mu pod komendę armii mogło oznaczać tylko jedno – popularność księcia, w którym szlachta i tak się kochała, podskoczy do niewyobrażalnych rozmiarów, a jego marzenia zmaterializują się w czasie kilku miesięcy. Bo co do tego, że Jeremi-hetman zakończyłby kozacki bunt szybko i krwawo nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Trzeba było więc w imię doraźnych interesów trzymać księcia daleko od armii i buławy. Czyniono tak, nawet wówczas gdy wojsko otwarcie domagało się, by to Jeremi dowodził armią. Jan Kazimierz, który nie wiedzieć czemu, w oczach niektórych historyków uchodzi za stratega, zmienił swój stosunek do Jeremiego dopiero w chwili gdy Chmielnicki był już panem Ukrainy, gdy sam Jeremi stracił majątek pozostawiony za Dnieprem, gdy nie miał pieniędzy na wyekwipowanie własnego wojska, gdy był już tylko samotnym, ciągle bardzo energicznym, ale świadomym klęski człowiekiem.
 
Scena, kiedy Jeremi rusza do szarży pod Beresteczkiem bez zbroi i szyszaka powinna być odtworzona w jakimś filmie. To był młody mężczyzna – miał 39 lat, rodzinę i właśnie okazało się, że stracił prawie wszystko, a jego wielkie plany legły w gruzach. Być może szukał śmierci na beresteckim polu. Kto to może wiedzieć? Jego dużo starszy przeciwnik, jawi się nam na jego tle w znacznie mniej malowniczy sposób. Chmielnicki konsekwentnie wykorzystywał każdy objaw słabości Rzeczpospolitej, na rękę były mu wszelkie pokojowe inicjatywy, wszelkie próby „zażegnania konfliktu”. Powstania, które wywołał nie dało się zatrzymać inaczej, jak tylko w walce, Chmiel wiedział o tym i rad siadał do stołu negocjacji, bo bez względu co tam mówił on sam czy jego przedstawiciele mógł na tym tylko skorzystać.
 
Był więc Chmielnicki od samego początku stroną silniejszą w konflikcie z Wiśniowieckim, był lepiej umocowany i lepiej kryty, jakby to dziś określili niektórzy politykierzy. Sprzyjali mu wszyscy, od kozaków i ukraińskiej czerni poprzez polityków w Warszawie i samego króla. Kłopoty Chmiela zaczęły się dopiero po Beresteczku. I nie były to bynajmniej kłopoty związane z jakimś gwałtownym umocnieniem się Rzeczpospolitej, powrotem politycznego rozsądku do głów panów rady czy głowy królewskiej. Kłopoty Chmiela zaczęły się, bo Jeremi Wiśniowiecki uskrzydlony zwycięstwem postanowił powrócić na Zadnieprze. Jeśliby tam dotarł losy powstania i samego Chmielnickiego byłby poważnie zagrożone. Jeremi, a nie król, nie wojsko koronne i litewskie były największym zagrożeniem dla buntowników. 
 
Żeby powstrzymać Wiśniowieckiego Chmielnicki był gotów na wszystko i owo „wszystko” dokonało się w obozie pod Pawołoczą. Nikt otwarcie nie zarzuci Chmielnickiemu, że kazał otruć Jaremę, nie ma bowiem relacji potwierdzających taką ewentualność. Żydowski kronikarz Natan Hannower pisze wprost „…w owym czasie zazdrościli panowie bardzo księciu Wiśniowieckiemu coraz to większych godności i zaszczytów i dali mu do picia truciznę. I umarł książę Wiśniowiecki”. Nie wiadomo dokładnie, którzy to panowie chcieli otruć księcia, wiadomo za to, że jego główny adwersarz – Jerzy Ossoliński nie żył już od jakiegoś czasu. Pomysł pozbycia się Jaremy nie narodził się zapewne w głowie królewskiej, pozostaje więc Chmielnicki, któremu gwałtowny zgon wroga był bardzo potrzebny. Doskonale wiedział bowiem Chmiel, że ci którzy zastąpią Jaremę nie dorastają mu do pięt, a rozprawa z nimi będzie łatwa i nie kłopotliwa. Hetman Wielki Koronny Marcin Kalinowski, który w roku 1652 skoncentrował koronną armię pod Batohem był właśnie takim lekceważonym przez Chmielnickiego człowiekiem. Doprowadził do najstraszniejszej klęski w dziejach państwa polsko-litewskiego, klęski której nie mogły zatrzeć wszystkie późniejsze zwycięstwa. Była nią bitwa pod Batohem.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura