Trzy razy fatygowałem się na ulice Starowiślną (choć mieszkając przy ul.Kopernika, fatyga zbyt wielka nie była} aby na Scenie Kameralnej Starego Teatru zobaczyć Jerzego Stuhra i Jerzego Bińczyckiego w "Emigrantach" Mrożka.
Do dziś, nie potrafię rozstrzygnąć, czy geniusz Autora, czy fenomenalne aktorstwo bardziej mnie pociągało. A może jeszcze inny czynnik: w latach 70-tych zeszłego stulecia, teatr w Krakowie to była rozrywka numer 1. Konrada Swinarskiego (i innych) to wielka zasługa.
Dzisiaj, korzystając z internetu, mam dostęp do inscenizacji mrożkowskiego dramatu z rolami panów: Zbigniewa Zamachowskiego i Marka Kondrata. Kapitalnie zagrane, kapelusz z głowy. Jednak rubasznosci Jurka Bińczyckiego czy inteligenckiego zaspiewu Stuhra, w tej inscenizacji mi brakuje.
Miałem okazję siedzieć z oboma panami Jurkami przy wódce, w Krzyzyku na Linii A-B, wędzonego wegorza jako zakaskę, oni stawiali, my tylko wódkę - na tyle kieszeń studencka pozwalała. Ale Sławomir Mrożek był dla mnie niedostepny, był efemerydą, przemykającą w kapelutku przez krakowski Rynek, poza moim zasiegiem.
Takim pozostanie w mojej pamięci.
A przede wszystkim pozostaje Jego dorobek literacki.
J.K.