Single kontratakują. W związku z programem "Rodzina na swoim", część społeczeństwa, która nie podpada pod kategorię "rodzina" poczuła się pokrzywdzona i zażądała podobnych dopłat do kredytów hipotecznych, co rodziny (podobno zresztą im to obiecano). Organizują się nawet pod hasłami sprawiedliwości i, jak można się było domyślać, pytają, jak to możliwe, że z podatków pomaga się rodzinom a im... nie.
Można się było tego spodziewać po rozkapryszonym społeczeństwie. Logika gry o sumie zerowej jest w tym wypadku bezwzględna. Jak mama, która jednemu dziecku w piaskownicy coś dała, a innemu nie, tak dziś zachowują się młodzi Polacy.
Wywołują tym samym jednak ciekawy problem filozoficzny. Dlaczego wspierać należy rodziny a singli... nie? Wydaje się, że protest opiera się na pewnej ważnej przesłance. Skoro żyjemy w państwie liberalno-demokratycznym, ufundowanym na zgodzie wolnych i równych jednostek, to dlaczego mamy wspierać jakiś określony podmiot społeczny, taki jak rodzina?
Tak upada dogmat o neutralności światopoglądowej państwa. Okazuje się bowiem, że państwo zawsze wspiera jakąś strukturę społeczną, w tym przypadku jednej grupie pomoga (rodziny), a inną ignoruje (singli).
Problematyczność państwa liberalnego ujawnia się właśnie wtedy, gdy trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy rodzina jest społecznie bardziej zasłużona niz single, a jeśli tak, to jakie podstawy ma liberalna wizja społeczeństwa opartego na zgodzie jednostek, a nie rodzinie, jako podstawowej komórki społecznej? Jeśli zaś nie, to single mają rację, dlaczego ze wspólnych podatków mamy wspierać jednych, a innych dyskryminować?
Marek Przychodzeń
PS: Podobny problem omawiany jest tutaj