Daleko od miłości Daleko od miłości
1697
BLOG

Donald Tusk. "Daleko od miłości". Odcinek VIII

Daleko od miłości Daleko od miłości Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

 

Rozdział II.

Przemiana

 

 

Działacz PO, uczestnik gabinetowych narad z jesieni 2005 roku:– Rokita namawiał, by stworzyć rząd z PiS-em. Marzył o tym, chciał choćby rządu technicznego, jakiegokolwiek, byle do niego wejść. Tusk podsumowywał to krótko i dosadnie: „Rząd z PiS-em oznacza tyle, że PiS nas zajebie”.

 

 

 

 

1.

Dla uformowania się Tuska, jakiego znamy dziś, tamte dni miały kluczowe znaczenie. Wiedział, że podwójnie przegrał, a to dla każdego lidera partyjnego powinno oznaczać polityczną śmierć. Porażka była tym trudniejsza do przełknięcia, że najpierw tylko bawił się polityką i nie liczył, że zdobędzie władzę. Potem nagle uwierzył, że to możliwe: „O kurde! Panowie! Może nam się uda! Może będziemy rządzili”. Wykonał potężną pracę, sukces był w zasięgu ręki. I nagle klapa. Doszedł do wniosku, że przegrał, bo był za mało agresywny, nie dość bezwzględny – a takim trzeba być w polityce.

Rok po tamtych wyborach Tusk w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” oskarża siebie i własne otoczenie o naiwność, niedojrzałość. Chłodno mówi: „...Nie byliśmy w stanie odpowiedzieć na atak. Nie żalę się, nie epatuję wybitymi zębami. Oni mieli prawo do tego, a my byliśmy nieprzygotowani. Będziemy chcieli wygrać wybory”.

Przenośnia o wybitych zębach wcale nie była pozą. Tusk mógł uchodzić za politycznego lenia, chłopaka w krótkich spodenkach, mięczaka, ale on wiedział dokładnie, co to jest walka. W dzieciństwie trzymany był przez ojca twardą ręką.

Lider Platformy, po zwycięskich wyborach 2007 roku, otworzy się dopiero przed Piotrem Śmiłowiczem i Andrzejem Stankiewiczem. Dziennikarze napisali, cytowaną już przez nas wcześniej, książkę „Donald Tusk. Droga do władzy”, w której polityk ten opowiadał wstrząsające rzeczy:

„Ojciec był dla mnie surowy. Dlatego poczułem nawet jakąś ulgę po jego śmierci, o czym myślę dziś z pewnym zażenowaniem (Tusk miał wtedy piętnaście lat – red.). Nigdy nie marzyłem o powrocie do dzieciństwa. Pewnie dlatego, że jak coś zmalowałem – a nie byłem łatwym dzieckiem – ojciec nie wahał się sięgać po pas i lał. Był człowiekiem bardzo silnym i zdecydowanym (...) miał temperament i był pedantyczny. (...) Był cholerykiem. Życie z kimś takim pod jednym dachem nie było łatwe. (...) Był bardzo wymagający. I stąd zapewne nadgorliwość w karaniu. Miał różnej grubości paski. Mogłem wybrać pasek cienki lub gruby. Od tego czasu zrozumiałem znaczenie słowa »wybór«”.

Przy okazji tego wywiadu Tusk przyznał się do popalania marihuany w latach 80.

Jarosław Sellin, sam mieszkaniec Trójmiasta, znajomy Tuska od lat, przypomina, że przyszły premier mieszkał w „trudnej dzielnicy”. Każdy, kto wychodził tam na podwórko, musiał umieć sobie radzić. Dla ciepłych kluch nie było miejsca.

Wiele późniejszych zainteresowań Tuska związanych było z walką i rywalizacją. W wolnych chwilach zacięcie kopał piłkę. Na studiach historycznych interesował się krwawą historią rzymskich triumwiratów.

– Prawda jest taka, że on wychodzi z kampanii odmieniony. Dochodzi do niego, że jeśli ma wygrywać, musi być bardziej bezwzględny, i że w tej grze nie ma miejsca na słabość, sentyment – ocenia jeden z dobrych znajomych premiera.

Prezydencka porażka był trudnym przeżyciem. Kazimierz Marcinkiewicz w swojej wspomnieniowej książce „Kulisy władzy” opowiadał: „Donald bardzo źle ją zniósł. Przez wiele tygodni po przegranych wyborach wyglądał jak cień, jak przenicowany. Był strasznie wychudzony, agresywny. Widać było w nim złość, nawet jak się uśmiechał”.

Tak samo sprawę widział Lech Kaczyński: „Tusk niezwykle ciężko przeżył swoją porażkę. Oczekiwania miał duże. Sądził, że będzie 2:0 dla nich”.

Kaczyński opowiadał, że wiele miesięcy później Tusk przyznał mu się do nastroju skrajnej frustracji po klęsce z jesieni 2005 roku. Niektórzy politycy, zwłaszcza z PiS-u, oraz publicyści oceniali, że właśnie tamta trauma Tuska zadecydowała o rozsypaniu się idei PO-PiS-u, projektu wspólnego rządu zwycięskich partii. Ale to interpretacja nazbyt prosta. Trafną ocenę, oddając nastrój większości liderów PO, sformułował bezpośrednio po wyborach Bronisław Komorowski: „Przegrana Tuska to brak gwarancji dla bezpiecznej koalicji z PiS-em. Takim bezpiecznikiem, gwarantem, mógłby być urząd prezydenta, gdyby wybory wygrał kandydat PO”.

Po stronie Platformy do koalicji parł Rokita, ale to nie on w partii rozdawał karty. W pewnym momencie Kaczyńscy widzieli go nawet w fotelu premiera, otoczonego przez wicepremierów z PiS-u. Ale dla szefa PO to nie była żadna gwarancja. Rokita był politycznym singlem, chodzącym własnymi ścieżkami, a nie człowiekiem, do którego Tusk miałby stuprocentowe zaufanie.

– Tusk i jego dwór oceniali, że w dłuższej perspektywie Kaczyński będzie chciał doprowadzić do podzielenia się Platformy. Zresztą już w tamtym czasie prezes PiS-u zapowiadał, że jemu chodzi o budowanie partii, która będzie zdobywała w wyborach nie 27 procent głosów, ale 47 procent. Pamiętajcie, że wtedy PO i PiS łowiły wyborców na tym samym terenie. I jeszcze jedno. Wszystko to rozgrywa się zaraz po kampaniach, w których PiS ostro się po nas przejechało – opisuje nam poseł PO.

2.

Oczywiście zaraz po wyborach zwycięskie partie odegrały teatr. Nie chodziło w nim już o budowanie koalicji, ale o to, na kogo przed opinią publiczną spadnie wina za upadek PO-PiS-u – „na ogarnięte manią wzięcia całej władzy PiS” czy „przeżywającego traumę Tuska”. Ale dla tych, którzy byli na scenie, wszystko było jasne. W głowie Tuska mocno tkwiła myśl, że Kaczyński będzie chciał rozmontować Platformę, weźmie ją do koalicji, a potem znienacka zaatakuje.

W powyborczy wtorek w trakcie nieudanych negocjacji z prezesem Kaczyńskim Tusk wypalił: „Wy chcecie nas powsadzać za kratki, chcecie naszych ludzi pozamykać i dlatego tak upieracie się przy tak zwanych resortach siłowych!”. Do sprawy powrócił również w trakcie tzw. rozmów ostatniej szansy u arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego w Gdańsku. Znów mówił o szykowaniu na ludzi Platformy kwitów, papierów, haków.

Marcinkiewicz w książce „Kulisy władzy” napisał: „Chodziły takie plotki, że PiS ma papiery na Grzegorza Schetynę, na Mirosława Drzewieckiego, na Krzysztofa Kiliana, czyli polityków z najbliższego otoczenia Donalda. Że to jest tylko kwestia tygodni, kiedy ci ludzie trafią za kratki. A to było grono, z którym Donald robił politykę, nie Rokita”.

Koalicja z podwójnymi zwycięzcami nie była tym, czego chciał Tusk i jego otoczenie. Przed wyborami Grzegorz Schetyna, najbliższy w tamtym czasie współpracownik Tuska, oczekiwał, że w przypadku zwycięstw Platformy w koalicyjnym rządzie zostanie premierem (zamiast Rokity) albo silnym wicepremierem oraz szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. W układzie rządowym, który rysował się po 23 października, Jarosław Kaczyński nie widział dla niego miejsca.

– Schetyna sceptycznie patrzył na pomysł koalicji z PiS-em, w tamtym czasie Tusk liczył się z opinią Grzegorza – opisuje sytuację polityk Platformy.

Wybór rozwiązania sam się narzucał. Tym bardziej że Jarosław Kaczyński, widząc fiasko rozmów, zaczął flirt z Samoobroną i LPR-em, przy których udziale można było budować alternatywną większość. Polityczna odpowiedź Tuska była oczywista – idziemy totalnie opozycyjnym kursem do PiS-u, Kaczyńscy ubrudzą sobie ręce, rządząc z Lepperem, skompromitują się, i wtedy władza, po wcześniejszych wyborach, wpadnie w nasze ręce.

Marcinkiewicz w „Kulisach władzy” wspomina: „Była decyzja polityczna, że dla tego środowiska ważne jest wygranie kolejnych wyborów parlamentarnych, ale najważniejsze – następnych prezydenckich dla Tuska. I że można to zrobić tylko, będąc totalną opozycją wobec PiS-u, skompromitować rząd, cały ten układ i doprowadzić do wcześniejszych wyborów za rok lub dwa”.

Po latach okazało się, że diagnoza i wybór Tuska były słuszne w stu procentach. Jesienią 2005 roku PiS i PO przystąpiły do rycia okopów, tak zaczynała się „druga wojna na górze” – pozostaje ona osią polskiej polityki do dziś. Celnie wieszczył na początku 2006 roku Mirosław Drzewiecki, którego cytował dziennik „Rzeczpospolita”: „To będzie totalna wojna, tak dalej być nie może, ktoś wreszcie musi się przeciwstawić temu, co wyprawia PiS”. I żartem dodawał: „Będziemy walczyć o prawa białych ludzi”.

Pozostawało pytanie, czy w tej wojnie platformerski lud stanie za Tuskiem? Dlaczego ma stanąć za liderem, przy którym przed chwilą poniósł dwie dotkliwe porażki? I dlaczego ludzie PO mają iść do opozycji, skoro planowali rządzić, zmieniać Polskę wspólnie z PiS-em?

 

 

 

Następny odcinek jutro o godz. 17.


www.czerwoneczarne.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka